Tyle się mówi i pisze o tym, jak trudno jest przetrwać w związku. Na ile pokus jesteśmy narażeni. Z artykułów często wylewa się nieszczęście i ból. Zdrady, rozstania, nieporozumienia. Czasem myślę: czy ja żyję w innym świecie?! Jestem z moim mężem 15 lat. Kocham go dużo bardziej niż na początku. Czuję się z nim bliżej.
Kocham nasze soboty, przedświąteczne poranki, zakupy, rozmowy. Czy ja jestem nienormalna? Nie, jestem normalną kobietą. Nie jestem wierząca, więc to nie religia trzyma mnie przy jednym mężczyźnie, z którym zresztą mam dziecko. Kłócimy się, mamy czasem gorsze momenty, różnimy się. On mi zawsze mówi, że najbardziej ceni mnie za to, bo jestem kobietą, która nie robi ciśnienia. Bo to prawda. Zawsze myślę co ja mogę w sobie zmienić, każdy kryzys zaczynam analizować od siebie. Nie, nie biorę na siebie wszystkich win. Ale to na siebie mam wpływ, to siebie mogę zmienić.
Ostatnio przeczytałam bardzo ciekawy wywiad w W.O Extra. Wypowiadał się terapeuta par. Opowiadał o pewnej żonie, która przyszła na terapię, bo chciała się rozwieść z mężem. Powodem były problemy z erekcją. „Ona chciała, żeby on był połączeniem matki Teresy, komandosa i jeszcze kilku innych bohaterów”.
Ja tego nie oczekuję. I trzymam się w życiu kilku zasad. Może Ty też spróbuj?
Po pierwsze: lubię rodzinę męża i akceptuję teściową
I to naprawdę nie jest tak, że moja teściowa jest chodzącym ideałem. Nie jest. Na początku małżeństwa zdarzały się spięcia. Ona też lepiej wiedziała, jak powinnam mieć w domu, jak powinnam trzymać dziecko, kąpać syna, żyć. Do tej pory pewnie wie, ale ja kompletnie odpuściłam. Przecież i tak robię co chcę, jestem silna, niezależna. Otworzyłam się na nią.
Zobaczyłam w niej matkę mojego ukochanego mężczyzny, drugą kobietę i… to zadziałało. Ona też odpuściła. Potrafimy przegadać same pół nocy w kuchni, ufam ją i cenią. Chociaż charakter ma zupełnie inny niż ja.
Nawet żałuję, że nie spędzę akurat tych świąt z nimi, bo u rodziny mojego męża jest po prostu weselej…
Po drugie: nie muszę mieć zawsze racji
Ja już dawno zrezygnowałam z racji. Ona jest taka męcząca. Czemuż to mam przekonywać kogoś za wszelką cenę do tego co myślę?
Na przykład mój mąż dziś nie chce iść na manifestację pod sejmem. Ma swoje argumenty, dla mnie od czapy, ale co ja będę się z nim kłócić? Szkoda mi soboty. Pójdę sama i nie wysnuwam od razu teorii, że nasz związek nie ma sensu.
Po trzecie: nie zaogniam konfliktów
Jeśli widzę, że mój mąż wraca do domu wściekły, nie czaję się na niego jak sęp, żeby go pożreć. Przypomnieć o rachunkach, szkole dziecka, obowiązkach. Nie poruszam tego dnia trudnych spraw. Jestem feministką, żadną tam cichą żonką, ale w tej kwestii słucham się mojej babci i ukochanej ciotki, które miały szczęśliwe, wieloletnie małżeństwa– czasem warto zejść komuś z drogi. Dla dobra– że tak powiem– wyższych spraw
Po czwarte: nie oczekuję, że mąż zaspokoi wszystkie moje potrzeby
Gdy mam takie tendencje myślę sobie. Halo, a czy ja jestem dziwką w łóżku, perfekcyjną panią domu, idealną matką i super bizneswoman w jednym? No nie jestem. Więc dlaczego on ma być? Jeśli myślisz teraz: Ale ja jestem perfekcyjna– to lepiej pomyśl co możesz zrobić, żeby przestać być i nie oczekiwać tego od niego.
Po piąte: nawet najpoważniejsza kłótnia nie jest w stanie mnie od niego oddzielić
Nawet jeśli do trzeciej w nocy wrzeszczymy na siebie, ja rano odpuszczam. Przychodzę się przytulić, wyciągam pierwsza rękę. On też się tego nauczył. Nie, nie zamiatam problemów pod dywan, ale rozwiązuje je pokojowo, a nie przemocą ( np. milczeniem przez parę dni)
Po szóste: reaguję
Nie zamiatam problemów pod dywan. Na bieżąco ( chyba, że punkt 3.)
staram się wyjaśniać. Nie zachowuję się przy tym jak wojownik idący na wojnę. Nie krytykuję, nie histeryzuję, nie atakuję, nie dotykam czułych punktów. Jestem dyplomatą w negocjacjach. Nie używam słów: „bo zawsze”, „bo nigdy”. Mówię po prostu, że niektóre rzeczy MNIE ranią.
Po siódme: dbam o nas
Nawet, gdy jestem bardzo zmęczona. Robię kolację, którą on lubi. Prasuję mu koszulę choć nienawidzę, przytulam go. I pytam: co JA mogę dla niego zrobić.
On nauczył się tego samego. Jeśli dostajesz, najczęściej zaczynasz też dawać.
Po ósme: staram się w seksie
J.w. Prawie zawsze:) Poza sytuacjami, gdy też jestem bardzo zmęczona.
Po dziewiąte: nie uważam, że moje dziecko jest ważniejsze od męża
Jest bardzo ważne, kocham je jak szalona, ale nie stawiam go przed mężem w codziennych sytuacjach. Nie gram w grę: „tata jest niedobry, a my tu razem”, „jestem lepszą matką”, „robię dla rodziny więcej”, „nie możemy nigdzie wyjechać”.
Po dziesiąte: mam swój świat
Przyjaciółki, pasje– tam realizuję tę część siebie, której nie jest w stanie zaspokoić mój mąż. Z przyjaciółkami mam ten rodzaj bliskości, której on mi dać nie potrafi, bo jest inny. W pasjach szukam adrenaliny, której w codzienności czasem nie ma.
Po jedenaste: nie robię ciśnienia
O nic, bo szkoda mi życia. Nie kłócę się o rozrzucone ręczniki, naczynia w zlewie, niezapłacony rachunek. Mi po prostu szkoda czasu na spory o drobiazgi. Szczególnie, że po 15 latach naprawdę wiem jaki jest mój mąż i gdzie go na pewno nie zmienię. To po co w ogóle mam się denerwować? Wolę być szczęśliwa.
I to wszystko nie jest zgniły kompromis. To jest robienie sobie dobrze i czynienie mojego życia lepszym. Dzięki temu dom to moja opoka, ucieczka przed światem. Tu znajduje spokój.
PS. Metody działają, pod warunkiem, że nie jesteś żoną Pana Złego, czy Pana Egoisty Nie Zmienię się Nigdy.