Nie żyje Maria Czubaszek. Pani Mario, pamiętam, że mówiła Pani, że trzeba żyć mocno. I odważnie. I gdzieś z tymi facetami. Dziękuję za tą ostatnią herbatę. Każda kobieta powinna mieć tę szansę rozmowy z Panią… Przypominamy wywiad z Marią Czubaszek.
Aktualizacja 12.05.2016 roku.
– Czubaszek to jest tyle lat z tym Karolakiem, że zapytam, jak to w ogóle możliwe. Taki przewodnik po stabilnej miłości, co myślisz – pytam koleżankę. – Przyda się nam wszystkim – potakuje.
Aha, akurat. Maria Czubaszek to sobie żyje po swojemu. I tyle.
Jest sobota, leje deszcz. Przeciskam się przez wąski przedpokój pisarki, poetki, dziennikarki. – Proszę się nie przejmować, nigdy nie zwracałam uwagi na porządek, tu jest nieład. Wszędzie sprzęt Karolaka. To jego przestrzeń – pokazuje duży pokój pełen sprzętów, piętrzących się kabli. – A tu moja – wskazuje pokój mniejszy. Telewizor, dwa fotele, popielniczka pełna niedopałków.
Katarzyna Troszczyńska: Ja tu przyszłam po receptę. Żyć z jednym mężczyzną i nie zwariować. Kochać, przetrwać…. i tak dalej? Pomoże Pani?
Maria Czubaszek: E, a dlaczego my, kobiety, mamy się nad tym zastanawiać? Ja to raczej myślę, że to mężczyzna powinien się zastanawiać, jak zatrzymać kobietę. Wcale nie chciałam wyjść za mąż. Raz już byłam żoną i powiedziałam sobie: „dość, nigdy więcej”.
Chodzi Pani o pierwsze małżeństwo?
Uciekłam z domu rodzinnego, właściwie nie uciekłam, tylko zostałam wyrzucona przez mamę. Moja mama to nie bardzo chciała mieć dzieci, zaraz po moim urodzeniu wróciła do pracy. Nie miałyśmy więzi, dużo bliżej byłam z babcią. Kiedy ona mnie wyrzuciła, poszłam do Czubaszka, znaliśmy się z uczelni.
Był starszy od nas, po AWF-ie. Nawet go specjalnie nie lubiłam. Ale wymyślił, że zabierze mnie do domu we Włochach i powie mamie, że jestem z Krakowa, przyjechałam na studia, i nie dostałam akademika. Już jak się pobieraliśmy, to jego matka pytała, czy moi rodzice przyjadą na ślub z Krakowa. Wtedy dopiero powiedziałam, że jestem z Warszawy. Mieszkałam z nią w pokoju, on miał łóżko polowe gdzieś tam. Przeszło pół roku tak żyliśmy, a potem głośno się zrobiło, że młode małżeństwa mogą składać podania o mieszkanie. On powiedział: „A jak już tak mieszkamy razem, to może się pobierzemy”. Pomyślałam: „Co mi szkodzi, przecież są rozwody”.
Kochała go Pani?
Kogo, na miłość boską?!
No męża pierwszego.
A skądże znowu, gdzie tam kochałam, mówię, że nie miałam się gdzie podziać. Gdy czekaliśmy na to mieszkanie, już wtedy myślałam: „nie, nic z tego nie będzie”. Ale potem okazało się, że jest to mieszkanie i stwierdziłam, że jeszcze dam temu szansę. Może bez teściowej będzie lepiej. Było coraz gorzej.
Co było w nim beznadziejnego?
Wszystko. Dla mnie wszystko. Nie palił, miał świra na punkcie sportu, a ja nie znoszę sportu. Całe życie by się uczył, ja nigdy nie lubiłam się uczyć. No i nie potrafił się bawić. A już pić kompletnie. Zaczęłam wtedy już pracować w radiu, chciałam dla kolegów z radia zorganizować parapetówkę. Poprosiłam: „kup alkohol”. A co on zrobił? Kupił słodkie wino. Wstydu mi tylko narobił. Człowiek absolutnie nie dla mnie, nie wiem, co ja robiłam z nim 10 lat. W końcu załatwiłam rozwód, załatwiłam zamianę dużego mieszkania na dwa mniejsze. A i tak nie mogłam się go pozbyć.
Przysięgłam sobie: nigdy więcej. I dotrzymałabym słowa, gdyby nie Karolak. Spotkałam go parę lat później, bardzo mi się spodobał. Na stałe mieszkał wtedy w Szwecji, tu przyjechał grać koncerty. Poznaliśmy się u przyjaciół. Tak się zaczęło. On nie wyobrażał sobie związku dwojga ludzi bez ślubu. Ja mówiłam: „oszalałeś”. On wtedy pił bardzo dużo, i powiedział, że jak ja się zgodzę wyjść za niego, to on przestanie pić. Oczywiście, ta naiwna, uwierzyłam. I jego znajomi też w to uwierzyli. – Słuchaj, uratujesz człowieka – mówili. Liczyli też, że dzięki mnie wróci do Polski. A ja pomyślałam: „raz się rozwiodłam, to i mogę drugi”. I nawet tuż przed ślubem napisałam piosenkę: „Wyszłam za mąż, zaraz wracam”.
Oczywiście bardzo szybko zaczął pić. Nigdy nie byłam w życiu tak blisko z żadnym alkoholikiem, parę lat się męczyłam. W końcu któregoś dnia doszłam do wniosku, że albo go zaraz zabiję, albo wezmę psa i się wyprowadzę z tego domu.
Powiedziała Pani: „dość”?!
Nic mu nie powiedziałam. Jak leżał schlany wstałam i wyszłam. Poszłam do Fedorowiczów, z którymi się wtedy przyjaźniłam. Jak trochę wytrzeźwiał, to się przestraszył. Nagle sam, nie ma mu kto wódki przynieść.
Kupowała mu Pani wódkę?
Pewnie. Jak każda żona alkoholika.
Ale niektóre kobiety nie potrafią powiedzieć: „dość”.
Ale ja nie jestem typową kobietą. Potrafię kończyć relacje, trzaskać drzwiami. Wśród naszych znajomych panuje opinia, że to dzięki mnie Karolak przestał pić, od dwudziestu lat nawet kropli piwa nie miał w ustach. Ale on wie, i sam to często powtarza, że nie miał wyjścia. Sam by sobie nie poradził, miał już uszkodzoną wątrobę, migotanie przedsionków, a panicznie boi się śmierci, w odróżnieniu ode mnie. Potrzebowałby choćby pielęgniarki, czy kogoś, kto przyniesie mu tę wódkę, bo jemu w takim stanie nikt by nie sprzedał. Oczywiście, miałam znaczenie, wiedział, że ja nie wrócę, znał mnie na tyle.
Miał kilka prób leczenia, w końcu rzucił alkohol, ale ja nie wróciłam „ot tak”. Powiedziałam mu, że ma sobie wszyć esperal, inaczej nie zaryzykuję powrotu. Zresztą powiedziałam, że jeśli jeszcze raz się napije – rozwód natychmiast. Mógłby wtedy nawet umrzeć, trudno. Byłoby mi przykro, bo to fajny facet, ale uważam, że alkoholik ma prawo zapić się na śmierć, jego sprawa, nikt nie powinien mu w tym przeszkadzać.
Cierpiała Pani kiedyś z miłości?
Nigdy. Ja nie jestem taka kochliwa.
A w związku?
No wtedy, jak Karolak chlał, to oczywiście, że tak. Ale żeby z innego powodu – nigdy. Dla mnie w ogóle miłość to jest takie pojęcie-mgławica. Co to znaczy miłość? Ludzie często mówią, że bez miłości nie można żyć. A ja jestem pewna i wiedziałam to już po rozwodzie z Czubaszkiem, że jestem typem samotnika, najchętniej żyłabym sama ze sobą.
Bez mężczyzny?
Ależ oczywiście. To nie znaczy, że ja w ogóle nie miałam mężczyzn. Ale żyć z kimś, a spać z nim, spotykać się często, to zupełnie co innego. Związek stały nigdy mi nie był do szczęścia potrzebny. Od dziecka przecież wiedziałam, że nie będę chciała mieć dzieci, no bo może to jest jakiś argument dla kobiety, żeby wspólnie wychowywać?
Pieniądze? Od osiemnastego roku życia utrzymywałam się sama, bo już pracowałam w radiu. Mężczyzna nie był mi więc potrzebny do tego, żeby na mnie zarabiać, czy pomagać mi żyć.
A jaki jeszcze miałabym znaleźć argument, który mógłby skłonić mnie do związku? Lepiej się czuję, gdy jestem samodzielna, nie marzyłam o tym, by mieć podporę.
Mój mąż zawsze dużo wyjeżdżał, na parę miesięcy na statek amerykański, to moi znajomi byli pewni, że ja siedzę i palce obgryzam. I mnie zapraszali na kolacyjki, do kina, odmawiałam. Mam to od dzieciństwa, z nikim się nie kolegowałam, nie spędzałam czasu z innymi dziećmi. W życiu nie miałam przyjaciółek.
Ale przyjaciół Pani ma?
Przyjaciół? Nie, chyba nie. Mam dobrych znajomych, i to są wszystko znajomi związani z pracą. Kończy się praca, kończy się znajomość.
O, na przykład kiedyś w radiu. Wszyscy myśleli, że ja jestem zaprzyjaźniona z taką panią, bo się często spotykałyśmy, chodziłyśmy na wódeczkę. W momencie, kiedy ta redakcja się rozleciała – to mi nie przyszło do głowy, żeby się z nią spotkać.
W tej chwili człowiek, który – oczywiście poza moim mężem – jest mi najbliższy, to Artur Andrus, mógłby być moim synem. To też jest znajomość związana z pracą, bo z nim pracuję.
To jak się udało Pani tyle lat z jednym mężczyzną?
A wie pani, to zupełnie inna sytuacja.
Są ludzie, którzy muszą być do siebie przyklejeni. O, jak moja siostra, jak ona tego faceta nie trzyma za przysłowiową łapkę, to jest już nieszczęśliwa. Mnie do niczego jest niepotrzebna taka bliskość.
On ma swoją pracę, ja swoją. Ludzie myślą, że mi puszcza swoją muzykę, którą skomponuje, albo że ja jemu coś pokazuję. E tam.
On siedzi tam, ja tutaj. On przy swoich komputerach, ja przy telewizji, której nienawidzi. Oddzielnie jemy, u nas nawet nie ma stołu. Jem o drugiej w nocy, on – kiedy kładzie się spać, czyli 10.00 – 11.00 rano. Nie chodzimy razem do kina, bo nie cierpimy. Nie chodzimy do znajomych, bo Karolak nie lubi imprez, gdzie jest alkohol.
Czuje się Pani odpowiedzialna za męża?
Ja czułam się odpowiedzialna za psa, ale za drugiego człowieka nie poniosłabym żadnej odpowiedzialności. Nawet nie mam zdolności wychowawczych. Jak z tym Czubaszkiem się nie układało, to znajomi mówili: – popracuj nad związkiem, zmień go. Mówię: jak można zmienić człowieka. On jest taki, jaki jest i koniec, albo to akceptujemy albo nie. Karolak ma mnóstwo wad, ale je akceptuję.
Jakie ma wady?
No na przykład, nie jest w stanie niczego załatwić, bo jak ktoś się kładzie przed południem, a budzi się o siódmej, nim wstanie, musi wypić trzy herbaty, dziesięć papierosów wypalić. Na mnie spadają wszystkie rzeczy, muszę pamiętać o rachunkach. To nie jest mężczyzna, który jak ja wyjadę, zapłaci za mieszkanie, a jak wrócę, to będzie lodówka pełna, bo on coś kupi. Nie, on nic nie kupi, ale mnie to nie przeszkadza. Te wady mnie nie irytują, wady Czubaszka doprowadzały mnie do szaleństwa.
A zalety jakie ma?
O, jest inteligentny, jest dobrym muzykiem. Dla mnie mężczyzna musi być w czymś dobry. Ja to się nie znam na jego muzyce, ale mówią, że jest bardzo dobry, no i też leniwy, nie znosi pracować, zresztą mówi o tym głośno. Mężczyzna musi być w czymś dobry, no, ale nie dobry w jedzeniu kartofli czy hodowaniu sobie brzucha.
Musi być mądry?
Mądry, czy ja wiem, ja sama nie jestem taka mądra. Inteligentny, a to są dwie różne sprawy. Nie może być głupolem, świństw nie może robić. Ja bym nie mogła być z kimś kto, na przykład, wygryzłby innych, żeby osiągnąć swój cel, podłożyłby komuś nogę. Nie znoszę górowania nad kobietą, ale też nie chcę, żeby był misiem. Ot, facet inteligentny, z pasją, dobry człowiek. To, co mówił Słonimski: „jak nie wiesz,, jak się zachować, to zachowaj się przyzwoicie”. I ja wiem, że Karolak zawsze się tak zachowa.
Ale bez przesady. Te parę lat, kiedy ja byłam sama, między Czubaszkiem i Karolakiem, naprawdę byłam szczęśliwa.
Szczęśliwa bez seksu czy z seksem?
Ale wie pani, i nie mówię tego, bo jestem stara, zawsze chyba tak miałam, dla mnie seks to nie jest czymś: „O matko boska, dlatego warto żyć”. Wolałam porozmawiać z kimś, pójść się spotkać w knajpie, napić wódeczki, podyskutować. Jak poznawałam tych facetów, to myślałam: „Cholera, pewnie przyjdzie taki moment, że trzeba będzie pójść do łóżka”. Całkiem mało mnie to kręciło. Taki dodatek do relacji dwojga, no raczej młodych ludzi, bo wiadomo, że teraz to już dawno nie pamiętam, co to jest.
Nietargana Pani namiętnościami, to i szczęśliwa?
Po swojej siostrze przekonałam się, że są kobiety, które myślą inaczej. Tak jak są faceci, którzy myślą cały czas o zaliczaniu, tak i są kobiety skoncentrowane na tym. Nie, że widzę coś w tym złego, absolutnie, ale te hormony, feromony. Tyle zamieszania. Jestem umiarkowana w swoich reakcjach, nie jestem wylewna, nie przeżywam wszystkiego.
A zdradę by Pani wybaczyła?
Kiedyś tak, na pewno. Seks bym wybaczyła, bo mówiłam, że on dla mnie niezbyt ważny. Nigdy nie byłam zazdrosna, chyba że o uwagę, czas.
Ale mąż jest dla Pani ważny?
Oczywiście. Ale dzięki Bogu nigdy mnie nie zadręczał, ani ja jego.
Ale awantury Pan robiła, słyszałam, że złamała Pani mężowi żebra?
Nie robiłam żadnych awantur. Robienie awantur jest w złym tonie, jak nie sikam na ulicy, tak nie robię awantur. Ale tak bez emocji bym nie mogła. Choć z czasem człowiek dojrzewa, nie prowokuje bez sensu.
O, na przykład mnie z Karolakiem dzieli to, że on się panicznie boi śmierci, a ja się śmiercią zachwycam. Ale już nie robię tego przy nim. Wiem, że on zdania nie zmieni, ja też. Jeszcze, Karolak jest strasznym pesymistą; że nas wyrzucą z mieszkania, nie będziemy mieli za co żyć.
Ja jestem pogodną pesymistką. Kocham słowa Woody’ego Alena, najważniejszego mężczyzny w moim życiu po mężu. On powiedział: „świat stoi na rozdrożu, jedna droga prowadzi do unicestwienia, druga do klęski, módlmy się o rozsądny wybór”. Ot, cała prawda o życiu.
Ale gdyby Pani jednak miała dać jakąś radę współczesnym kobietom? Kochającym, cierpiącym, chcącym walczyć o miłość?
E, nie traktować wszystkiego zbyt poważnie. Jezu, po co? Jesteśmy tu na jakiś czas, jak mawiała moja ukochana poetka Szymborska. Któregoś dnia szlag nas trafi, to po co tak traktować poważnie wszystko. Jest coś ważniejszego od życia – dystans do życia.