Usłyszałam ostatnio od kolegi niby żartem, że my kobiety wychodzimy do klubów czy inną dyskotekę, stadami. Że, cytuję: „komicznie” to wygląda, że zawsze jest jakaś przewodniczka grupy, razem po drinki, razem do kibelka. Może i tak bywa, gdy wychodzimy w swoim ulubionym towarzystwie, nie mówię, że nie. Ale czy wy drodzy panowie, zastanowiliście się kiedyś nad tym, że wasz niby indywidualizm niczym się nie różni od naszej stadnej gromady? No, z tym może dość sporym wyjątkiem, że u nas jest, niby komicznie, a u was za to śmiesznie do bólu brzucha i łez. O czym mowa? Panie i Panowie! Przedstawiam wam listę kilku typów facetów, których możecie spotkać praktycznie w każdy weekend na większej imprezie. Gotowi? No to jedziemy:
1. John Travolta, żywcem z Gorączki Sobotniej Nocy wyjęty
Mój ulubiony typ. Tylko wejdzie, a ja już wiem, że to on. Skąd? Nie sposób go nie zauważyć! On już od progu sunie śmiało w kierunku baru tanecznym krokiem. Tu stuknie mokasynem, tam zakręci bioderkiem wszystko okraszając szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem. Są tacy profesjonaliści zaprawieni w boju, co to jeszcze dany szlagier snujący się z głośników podśpiewują. Podpływa taki John, rzuca dwa szybkie hasła do barmanki spowijając ją przy tym kolejnym kocim ruchem, wali szybkie cztery banie i ruszając głową do rytmu niczym gołąb na centralnym szuka obiektu. Po wielkości jego źrenic widać, że znalazł i cel namierzył. Ostatni szybki shocik, dyskretne chuchnięcie w dłoń, żeby sprawdzić co tam się z paszczy ulatnia, zaczesanie dłonią grzywy, ewentualnie dyskretne wklepanie żelu we włosie, napięcie klaty, ściśnięcie pasa w spodniach, żeby figurę podkreślić i atak. Ale chwila! Nie, że od razu rzuca się na ustrzeloną wcześniej bystrym wzrokiem łanie, nic z tych rzeczy. Przecież on jest mistrzem w swoim gatunku, na łatwiznę nie idzie i zareklamować się potrafi. Ruchem posuwistym, podkreślającym napięte pośladki, wnika w tłum na parkiecie. Tu piruecik trzaśnie, tam porwie na chwilę inną dziewoje i zakręci nią tak, że biedaczka nie wie, gdzie wyjście. Chwilę urządza wyższą szkołę jazdy, czyli dwie klubowiczki pod skrzydła zagarnia do dzikiego pląsu. Cały czas jednak sukcesywnie, dźwięk po dźwięku, krok po kroku zbliża się do upatrzonej wcześniej zwierzyny. Wzrok ma pewny, uśmieszek błyszczący w świetle neonów, spodnie z nienagannym kancikiem falują w rytm jego ruchów. Słowem, Maserak może u niego ewentualnie lekcje brać. Podjeżdża w końcu do wybranki po półgodzinnych podchodach, i wysapuje pytanko wyciągając ochoczo ręce, by ją porwać w taneczno – erotyczny szał, czy ona zatańczy. I najczęściej, bo w 80% zaobserwowanych przeze mnie przypadków, słyszy, że owszem, nawet na zewnątrz. Bo odpowiada zazwyczaj facet, tej jakże przez Travoltę źle namierzonej sarenki. Nie traci jednak fasonu, robi obrót tak zwane trzy czwarte z lekkim podskokiem, i tą sama roztańczoną trasą wraca do bazy. Niczym leśniczy na ambonę. Wlewa w siebie dwie banieczki, żeby jeszcze bardziej zmiękczyć ruchy i przystępuje do kolejnego starcia. Czasem udaję mu się nawet w końcu coś zdobyć i wtedy zaczyna się parkietowa orgia ciał i zmysłów. Ale o tym może, przy innej okazji.
2. Metoda na zimnego drania, czyli Leon Zawodowiec
Nienaganny fryz, lepszy perfum, skórzana kurtka (choć w klubie plus 30 czasami od rozgrzanych, gorących ciał), wypastowany but i mina, al’a Rutkowski&spółka. Klata pirata, pachy na odpowiednią odległość od ciała odklejone, bo rąsia sporawa. Lekki, zawadiacki zarost i postawa Ojca Chrzestnego, która mówi: „Ten klub, choć nie jest mój, to i tak jest mój, bo lepszej partii ode mnie w nim nie znajdziesz, maleńka”. Leoś zamawia whisky z lodem, jak na prawdziwego twardziela przystało i uważa skrupulatnie, co by widać nie było, że mu lekko gębę od zbyt mocnego trunku wykrzywia. Jest niczym posąg z gabinetu figur woskowych, żyją w nim i intensywnie pracują tylko oczka. Bo on nie patrzy, a dostrzega, choć głowa ani drgnie. To my jego mamy zauważać moje miłe panie, bo to szycha jest i z byle kim nie tańczy. No właśnie i tu ciut wyjaśnienia, bo tańcem, jeśli już w ogóle któraś z nas na zainteresowanie zasłuży, ciężko to nazwać. Ów osobnik swój czar ma tak ogromny, że mówi niewiele. On po prostu nie słuchając głosu sprzeciwu porywa na parkiet. Niestety, oprócz sprzeciwu, nie słyszy chyba jednak też muzyki patrząc na jego nieskoordynowane ruchy. No, chyba, że ja o czymś nie wiem, i każdy z nich przed wyjściem na wojaże połyka kij od miotły. Cała sztuka taneczna bowiem polega raczej na stąpaniu w jednym miejscu i jednym, góra dwoma ruchami nakręconego robota z bazaru Różyckiego. Czasem od niedoboru magnezu chyba warga mu się lekko uniesie w zarys czegoś, podobnego do uśmiechu, czasem coś nawet przemówi. Choć zazwyczaj jest to tylko jedno za to zasadnicze, jak na zawodowca przystało, pytanko: „u mnie, czy u ciebie”. Potem to już tylko chwila, żeby naprostować skrzywienie twarzy po solidnym policzku od wku*wionej niewiasty, zmiana z Leona na Bonda, czyli zamówienie wstrząśniętej, nie mieszanej i można zacząć od nowa. Wszak do rana daleko. Jeszcze dalej, niż do sukcesu w podrywie.
3. Dobry bajer podstawą udanego polowanka, czyli : Posiadacze Czarnych Beem’ek, Poszukiwacze, Degustatorzy i inni
To grupa najbardziej mnie jednak zadziwiająca i zawsze przyprawiająca o zawał. Ze śmiechu. Nienawidzę ich z jednego istotnego powodu. Zawsze mam przez nich rozmazany makijaż. Bo jak się nie popłakać, gdy na wejściu zamiast cześć albo chociaż pytania jak mi na imię, słyszę krótko i nad wyraz zwięźle: „Mam BMW”. Ku*wa, ileż mocy w jednym zdaniu drogie panie! Przecież taka informacja i argument powaliłby nawet najbardziej oporną partię w mieście! Albo Poszukiwacz, który wjeżdża, podjeżdża do wybranki i prosto z mostu romantycznie zasuwa pytankiem w stylu: „Masz może mapę? Bo zgubiłem się w twoich oczach”. No jasne, że mam! Zawsze na dyskotekę zabieram, razem z kompasem, co by w drodze do toalety nie zabłądzić. Kiedyś też, zdarzyło mi się spotkać Degustatora, od którego usłyszałam wiele mi mówiące: „Żułbym twoje usta, bejbe”. To specyficzna grupa facetów, która zamiast na ruchy ciała, czy tajemniczość stawia na siebie. Swoją błyskotliwość, rażący blaskiem wdzięk i pomysł. Bo jakim to geniuszem trzeba być, żeby bez ceregieli na wstępie wypalić do laski: „Wpadłaś mi w oko maleńka. Nie zepsuj więc tego!”. No i ciach, leżysz pod barem, bo sama myśl o tym, że to ciebie właśnie z tłumu wyłowił, może położyć i nie pozwolić długo wstać. I jeszcze to obciążenie, że on taki amant cię chciał, a ty teraz się głów, jak tego nie spieprzyć? Nie zaprzepaścić tejże ogromnej szansy na to, by przez kolejne góra dwa weekendy być ozdobą jego fury. To strażnicy kwiecistej mowy polskiej, którzy nie boją się słów jako broni używać. Najczęściej strzelają na tyle celnie, że od razu szukasz wyjścia z napisem „ewakuacja” albo tracisz oddech na długą chwilę. Proponuję pierwszą formę rozwiązania, czyli wykończenie takiego delikwenta długotrwałą ucieczką, gdyż niedobór powietrza w mózgu może doprowadzić do zgubnych dla nas zachowań. A mowa oczywiście o kroku kolejnym. Czyli jak już strzeli nam pierwszego zamraczającego liścia jednym ze swoich hasełek, to ciągnie do tańca. A tam tańczy skąpo, bo nadal mówi. A raczej komplementami zasypuje twierdząc, że gdybyś była kanapką, nazwałby cię McBeauty. To idzie zmysły i rozum po takim haśle postradać. Nie daj boże zemdleć, dać się objąć, ktoś to zobaczy, ktoś fotkę cyknie. Jak ty się dziewczyno potem, na ulicy pokażesz? Bezpieczniej jest omijać, ewentualnie od razu nawiać w sina dal. Żeby rano po przebudzeniu przypadkiem nie usłyszeć: „Powiedz mi foczko jak to jest, że się tobą zaciągam, choć wcale nie palę?”. Brrr 🙂
Kolorowe światła, sztuczny dym, rozbawiony tłum, popychają co niektórych do zadziwiających zachować. Przedstawiłam tylko trzy z nich, choć zdaję sobie sprawę, że jest ich więcej, o zgrozo. Stańcie kiedyś na spokojnie, bardziej z boku i poobserwujcie. Może nikogo nie wyrwiecie, za to ubaw po pachy gwarantowany.