Mam znajomą, która właśnie rozwiodła się po raz drugi. Oczywiście, absolutnie nie jest w kwestii rozwodów żadną rekordzistką, bo cóż znaczą jedynie dwa nieudane małżeństwa przy takiej Elizabeth Taylor, która byłych mężów miała aż siedmiu? Nie o liczbę tu jednak chodzi, a o niezachwianą wiarę w zalegalizowane związki. Wiarę, mimo niezbyt przyjemnych doświadczeń. Bo ilu osobom można przyrzekać „aż do śmierci” i ile razy tej przysięgi nie dotrzymać?
Związek jest decyzją dwojga ludzi. To ich uczucie, wolna wola, a często jeszcze tak zwane „życiowe okoliczności” trzymają ich razem. Można być w wolnym związku będąc bliżej siebie niż niejedno małżeństwo. Pewnie znacie takich „ślubnych”, którzy prawie ze sobą nie rozmawiają. Choć są jeszcze młodzi, już zdążyli się sobą znudzić. Tylko tkwią w tej relacji, bo tak wypada. Bo dzieci, bo mieszkanie, bo kredyt. Bo kot. Bo pies, o którego koty drą.
Ale czy małżeństwo jest nam jeszcze w ogóle do czegoś potrzebne? Oczywiście, jeśli zawarcie ślubu jest kwestią naszego wyznania i z tego powodu jest dla nas ważne, sprawa wygląda inaczej, jeśli jednak chodzi tylko i wyłącznie o „lans w białej sukience z welonem” i piękne zdjęcia na Instagramie, to może nie warto niczego przysięgać?…
Po co przysięgać, jeśli przygotowując się do ślubu kłócimy się o listę gości i przemówienia przy weselnym stole, o stroik na stole i muzykę, która ma nam towarzyszyć?
Po co przysięgać, jeśli nie mamy szacunku dla siebie i swoich bliskich?
Po co przysięgać, jeśli po ślubie wcale nie zamierzamy nieustannie wkładać w nasz związek wysiłku?
Po co przysięgać, jeśli on nie chce mieć z tobą rodziny, a jedynie ty desperacko trzymasz się myśli, że jak będzie częściej widywał dzieci twojej siostry, to obudzi się w nim instynkt ojcowski?
Po co przysięgać, jeśli już teraz spędzacie więcej czasu osobno niż razem i właściwie to nawet wolisz, kiedy jest daleko, bo jakoś wszystko idzie wtedy sprawniej, szybciej, a ty jesteś spokojniejsza?
Po co przysięgać, jeśli w tyle głowy, wciąż myślimy o niej, o nim, byłej miłości, a może już tej przyszłej, jako „alternatywie”, gdyby się nie udało?…
To nie są czarne scenariusze. To są życiowe scenariusze. Historie, które się po prostu zdarzają.
Nie, nie jestem przeciwna legalizowaniu związków. Myślę tylko, że małżeństwo jest dla odważnych. Dla tych, którzy są siebie pewni i którzy mają podobne marzenia. A takich par chyba coraz mniej.
Znajoma zarzeka się, że teraz to tylko „ na kocią łapę. Że na żadne obrączki już się nie zgodzi. A jeżeli już coś, kiedykolwiek, to tylko rozdzielność majątkowa.