Go to content

„Dziecko musi mieć ojca” – mówiłam terapeutce. Bałam się zostać sama. A co, jeśli on miał rację i naprawdę byłam nikim?

Fot. iStock/LucidSurf

A miało być tak pięknie. Fajna para. Oboje z tego samego miasta. On był starszy, szybko wyjechał z domu do szkoły z internatem. Ale w pewne wakacje spotkaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych. Od razu zaiskrzyło. Taki wydawał się odpowiedzialny, zrównoważony.

„Ty ku*wo, może byś posprzątała”

Usłyszałam, kiedy pewnego dnia wrócił z delegacji. Nie było go tydzień. Ja z małym dzieckiem. Janek miał wtedy cztery miesiące. Samiutka jak palec w obcym mieście, bo za nim wyjechałam. Dostał pracę, musiałam decydować, czy związek na odległość czy budujemy coś naprawdę razem. Wtedy postawił mnie pod ścianą. Właściwie nie miałam wyboru, ale chyba też nie chciałam go mieć, chciałam być z nim, myślałam: „Jakoś się ułoży”. I się ułożyło, dostałam świetną pracę, szybko awansowałam. Ale, kiedy urodziłam… byłam zupełnie sama. Znikąd pomocy. Były mrozy, zimno jak diabli. Trudno mi nawet było wyjść zrobić zakupy. Starałam się jak mogłam, ale bywało, że sytuacja mnie przerastała. W międzyczasie zmarła moja mama… Byłam sama jak palec. Ta świadomość mnie dobijała. Czekałam na niego, chciałam, żeby mi pomógł. Żebym mogła się wykąpać, ubrać i jak człowiek wyjść sama po zakupy. Myślałam, że zwariuję.

To wtedy usłyszałam: „Ty ku*wo, może byś posprzątała?”. Myślałam, że się przesłyszałam. Zdążył wejść, ogarnąć wzrokiem mieszkanie. W zlewie stały naczynia ze śniadania… To wszystko. Ale to jemu już przeszkadzało. Już było za dużo. „O co ci chodzi?” – spytałam. Wzdrygnął ramionami. Wziął piwo z lodówki i usiadł przez telewizorem. Nawet Janka nie wziął na ręce…

„Dobrze, że zmarło, po co mu taka matka”

Żyjesz od dobrych chwil do kolejnych dobrych. Wszystko to, co dzieje się pomiędzy, nie istnieje. Jakbyś skamieniała i wszystko, co ciebie rani, dotyka, co krzywdzi, nie docierało. Trafiało na silny opór wyparcia. Pracuję w dużej korporacji. Zarządzam zespołem ludzi. Szybko wróciłam do pracy. Przeliczyłam, że stać mnie będzie na nianię dla Janka, poza tym firma dawała mi korzystne warunki. Jeden dzień w tygodniu pracy w domu, a jak chciałam to nawet dwa. Kiedy tęskno mi było za synkiem, korzystałam z tej możliwości.

On nie był szczęśliwy. „Co to za matka, co nie zajmuje się dzieckiem” – słyszałam, kiedy wracał do domu, a ja stawałam na głowie, żeby wszystko ogarnąć. Z wywieszonym językiem jechałam z pracy, robiłam, zakupy, ciepłą kolację, bawiłam się z małym. Kąpałam. Czytałam bajki i usypiałam… On tego nawet nie widział, bo wracał do domu, kiedy Janek już właściwie spał. W weekendy też nic go nie obchodziło. Najgorsze, że dopiero teraz to widzę. Byłam w amoku. Nadskakiwałam mu. Gotowałam obiady, organizowałam wyjście do kina, na koncert. W ogóle nie widziałam tego, co się dzieje ze mną w tym związku. Ja – pewna siebie kobieta, zawodowo mocno stojąca na ziemi, przy nim stawałam się nikim. Służącą, która ze wszystkich sił starała się mu dogodzić nie dostając nic w zamian.

Druga ciąża. Bałam się bardzo, nie wiedziałam jak to będzie. Janek miał trzy lata. My się coraz częściej kłóciliśmy. Właściwie chyba o wszystko. O to, że zostawiłam klocki na podłodze, że syn będzie takim samym syfiarzem, jak ja. Że nie odstawiłam kubka po kawie do zlewu, że kupiłam sobie beznadziejną sukienkę… Głównie on mówił.

Ciąża. Pomyślałam, że zdarzyła się po coś. Że może dać nam drugą szansę. Poroniłam w osiemnastym tygodniu… Już czułam ruchy. I nagle krwotok. Nie wiadomo skąd, brak medycznych uzasadnień. W szpitalu, gdy przyszedł, usłyszałam: „Dobrze, że zmarło, po co mu taka matka?”. Te słowa do dzisiaj dźwięczą mi w głowie. Nie umiem ich wymazać. Chciałam krzyczeć, wyć na cały głos. Wbić mu nóż w plecy. Pierwszy raz pomyślałam wtedy: „Nienawidzę cię”.

„Dla mnie jesteś nikim”

Dostał propozycję pracy w innym mieście. Nie chciałam się już przenosić nie byłam gotowa znowu stawiać całego swojego świata na głowie. Miałam świetną pracę. Janek chodził do przedszkola. Potrzebowałam spokoju, a nie ciągłych zmian. Ustaliliśmy, że będzie dojeżdżającym mężem, a później to się zobaczy. Kiedy go nie było, czułam spokój. W piątek od rana narastał niepokój. W pracy nie mogłam się skupić. Nieustannie myślałam, czy buty są równo ustawione, czy wszystko poprałam, pochowałam po szafach, myślałam o tym, żeby Janek pospał w przedszkolu i nie był marudzący. W pracy śmiali się ze mnie, że pierwszy raz widzą kogoś, kto stresuje się weekendem, zamiast się z niego cieszyć. Rzeczywiście w poniedziałek zjawiałam się odprężona i z uśmiechem na twarzy.

Nie zdawałam sobie sprawy, jak to było widoczne. Aż w pracy pojawił się nowy kolega. Oprowadzałam go po firmie, poznawałam ze wszystkimi. Miałam mu pomóc się wdrożyć. Szybko złapaliśmy kontakt. Fajny. Po tygodniu zaprosił mnie na drinka – w ramach podziękowania. Poprosiłam nianię, żeby odebrała Janka i została z nim dłużej, bo mam służbową kolację. Nie chciałam z nim iść do łóżka. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Był uroczy, zabawny. Czułam się przy nim swobodnie. Rozstał się z narzeczoną trzy miesiące przez ślubem: „Dotarło do mnie, że to nie jest to, nie byłem w stanie wyobrazić sobie życia z nią” – tłumaczył z rozbrajającą szczerością. „Szkoda, że do mnie to nie dotarło” – rzuciłam. Nie musiał pytać. Wylało się ze mnie. Nie wierzyłam w to, co mówiłam. Jakby długo skrywane emocje nagle postanowiły pokazać się światu.

„Poniża mnie. Budzi w nocy, żebym umyła podłogę, kiedy zasnę z synkiem. Jemu wszystko się należy, ja dla niego jestem nikim. Co z tego, że zarabiam, że jestem finansowo niezależna… Kiedyś spytał, ilu w pracy dałam dupy, że tak mi się dobrze układa”. Przerwałam w pół zdania nagle rozumiejąc, co się dzieje ze mną, z moim życiem. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Nie było komu. Mama nie żyła, tacie się nie zwierzałam. Siostra za granicą miała swoje problemy, a ja jakoś odsunęłam się już dawno od przyjaciółek. Płakałam jedynie wieczorami w poduszkę… Zwłaszcza po tym, kiedy się kochaliśmy, bo tylko wtedy on potrafił być czuły, nie chciałam, żeby to się kończyło.

Minęły kolejne cztery lata. Janek poszedł do szkoły. Ja przeszłam ciężką depresję. Pewnie sama bym tego nie zauważyła, ale koleżanka z pracy zaczęła się martwić. Terapia. Na pierwszej sesji tylko płakałam, na kolejnej też. Jedyne, co czułam to strach przed zbliżającym się weekendem. Moje całe ciało się buntowało. „Dziecko musi mieć ojca” – mówiłam terapeutce. „Nie poradzę sobie bez niego” – powtarzałam długo. Krok po kroku, bardzo powoli otwierałam się. To było trudne. Obwiniałam się za śmierć mamy, zostawiłam ją, pojechałam za miłością. Może chciałam całemu światu udowodnić, że było warto? Pozwalałam się poniżać, zagryzałam zęby, bo przecież były też dobre chwile, kiedy tylko ja starałam się bardziej. „Może to przez to, że spędzamy ze sobą tylko weekendy” – próbowałam go tłumaczyć i siebie, że tak długo w tym tkwiłam.

Bałam się zostać sama. Paraliżował mnie strach przez samotną przyszłością. A co, jeśli naprawdę nie jestem nic warta, jeśli bez niego nic nie znaczę, jeśli on ma rację, że głupi ma tylko szczęście, które kiedyś się skończy?

Po roku byłam gotowa na zmiany. Separacja. Nie był zaskoczony. Nie walczył. „Mogę żyć bez ciebie” – powiedział, ale już mnie to nie ukuło. Dwa lata temu się rozwiedliśmy. Nie ma kontaktu z Jankiem. Co miesiąc przelewa alimenty, to jedyne do czego czuje się zobowiązany. A ja? Buduję swój spokój. Cieszę się na weekendy. W końcu odpoczywam. Spotykam się z kimś od kilku tygodni. Ale czas pokaże, jak będzie. Wiem jedno – niezwykle łatwo jest wpaść w kleszcze toksycznego związku. I przez wiele lat nie zdawać sobie nawet sprawy, że w takim się utknęło, że nas wyniszcza maksymalnie.

Dlaczego to opowiadam? Żeby każda z was rozejrzała się dokładnie. Zrobiła rachunek sumienia – czy z tym facetem jest mi dobrze, czy jestem bezpieczna, czy czuję się kochana, a nie wykorzystywana. To nie jest łatwe, wiem. Ale pomyśl, czy chcesz, żeby tak właśnie wyglądało twoje życie?


wysłuchała Ewa Raczyńska