To zawsze on jest winny. Bo się nie stara, bo nie rozumie, bo mógłby się zmienić. Bo my zapieprzamy w pracy, w domu, przy dzieciach… Czasami myślę sobie, co jest z nami nie tak. Po co łączymy się w pary na dłużej, słuchając jak wiele jest par w kryzysie, gdzie właściwie o miłości nie ma mowy? Dla prokreacji? To ok, rodźmy dzieci, ale nie zmuszajmy się do bycia razem. Może czasami byłoby to najsłuszniejsze rozwiązanie.
I my kobiety lubimy tak sobie pobiadolić na tych niedobrych facetów, mężów, partnerów. A kiedy pada: „To odejdź, zostaw go”, to żadna tej rady nie traktuje poważnie, bo jak to? I co dalej?
A gdybyśmy tak uderzyły się szczerze w pierś i zamiast szukać wiecznie winy po tej drugiej stronie, przyjrzały się też sobie? Oj tak, już słyszę te oburzone głosy: a czemu sobie, ja jestem w porządku, to on jest drań, leń i nieczuły typ. Ale w końcu to jego wybrałaś. To z nim się związałaś zakładając, że spędzicie wspólnie całe życie.
Brałaś w ciemno, czy się przyjrzałaś?
Może zacznijmy od tego, czy wybierając sobie partnera dostrzegamy jego wady. Ha, pytanie powinno brzmieć, czy w ogóle wybieramy, czy bierzemy, co się nam na rękę nawinie? Kobiety rzadko wybierają mężczyzn, to raczej my chcemy zostać wybrane i wkładamy tysiące wysiłków, by zostać dostrzeżoną i by blask jego uwagi na nas spłynął. A to czy on nam się podoba, czy odpowiada nam jego poczucie humoru, sposób bycia, czy nie wkurzają nas jakieś jego odzywki, zachowania – to już nie ma znaczenia. Nasz miłość go zmieni, tak, tego jesteśmy pewne. Kompletnie nie słuchamy intuicji, która mówi: uciekaj gdzie pieprz rośnie. Bardziej od uwikłania się w zły związek, boimy się samotności. Bo same sobie nie damy rady, bo chcemy, by ktoś nas odciążył w codziennych obowiązkach, bo chcemy mieć dzieci tu i teraz, bo ile można czekać i w końcu co inni powiedzą. Masz dosyć słuchania o byciu starą panną.
Pozwalasz sobie pomóc, czy wszystko robisz sama?
„Bo on siedzi na kanapie i nic nie robi”.
„Wraca do domu i nic go nie obchodzi”.
„On to pewnie nawet nie wie, skąd się czyste skarpetki w jego szafie biorą”.
Mówicie czasami podobnie ze złością? Wkurzacie się, że „wszystko jest na mojej głowie”? A prosiłyście kiedyś o pomoc? A może gdy on mówił: „Spoko, ja zrobię zakupy”, rzucałyście: „Nie ja zrobię” myśląc, że a) nie możesz po sobie pokazać, że sobie nie radzisz, b) wolisz zrobić to sama, bo wiesz, że wszystko co potrzebne kupisz. A gdy pytał: „coś ci pomóc” zarzekałyście się, że nie, choć przecież „mógłby się domyślić i ziemniaki obrać, albo dzieciom książkę poczytać”. Nie, my nie mówimy, my chcemy, by on widział nasze poświęcenie, nasze starania. Utyramy się po łokcie, ba – po same pachy, ale słowem się nie zająkniemy. Aż w końcu przychodzi moment, kiedy wszystko z siebie wyrzucamy – i te śmieci sprzed dwóch miesięcy, i dzień kiedy miałaś ważne zebranie w pracy i po dzieci z językiem na wierzchu leciałaś, a on będzie w szoku, że o co ci chodzi, że on o niczym nie wiedział. „Taa, jasne, nie wiedział, jakby się na księżycu urodził”. Haloo, czy słyszysz siebie? A ty języka w buzi nie masz? Nie potrafisz powiedzieć: „weź umyj podłogę”. Co to, to nie, bo:
Przecież ty wszystko robisz najlepiej
My z tych facetów robimy kaleki, dzieci niepełnosprawne, co to dwóch rączek nie mają i naczyń umyć nie potrafią, bo albo niedokładnie, albo wodą gorącą się poparzą. No litości. Ile ja widzę takich kobiet skaczących koło tych swoich tak naprawdę bogu ducha winnych facetów. Pytam: „a dlaczego on nie powiesi prania, tylko ty lecisz, jak ja na kawę wpadłam do ciebie?”. „On pranie? No chyba zwariowałaś, on nawet nie wie, jak to powiesić”. No żesz ja cię pie*dolę. A skąd ma wiedzieć, jeśli wychował się w patriarchalnym domu, gdzie ojciec szedł do pracy, a matka zapieprzała w domu na niego i dwójkę, czy trójkę innych dzieci, wśród której nie wiedzieć czemu synowie zawsze mieli przywileje. To córki musiały sprzątać, gotować, prasować, chłopcy nie, oni stworzeni do wyższych celów. I on może by i chciał się przekonać, że zdolny jest do powieszenia prania, ale kiedy, jak zaraz po matce ty zaczęłaś go niańczyć?
I nawet, gdy on wykazuje chęć, mówi: „Posprzątam”, to ty szybko go ubiegasz, bo przecież i tak będziesz musiała po nim poprawiać, w końcu to ty wszystko co dotyczy domu i dzieci robisz najlepiej, on się do niczego nie nadaje. To skąd później pretensje, że nic nie robi?
Czy ty w ogóle go lubisz?
Czy w ogóle zadajesz sobie takie pytanie? Za co lubisz swojego faceta, co w nim cenisz. Lubicie wspólnie spędzać czas? Co lubicie robić razem? Znam wiele par, które na te pytania nie potrafią odpowiedzieć. Ona patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami rzucając: „o co ci chodzi”. No chodzi mi o to, czy jest wam ze sobą fajnie, czy się dobrze ze sobą bawicie, śmiejecie się? Planujecie jakiś wspólny wyjazd, czy wypad, czy raczej ograniczacie się do wyjścia raz na rok do kina i prezentów na Walentynki, co daje wam poczucie, że jest dobrze. A on? Czy lubi ciebie? I za co może ciebie lubić? Za śmiech, za luz, za wyrozumiałość, za zrozumienie? Za ciekawość świata?
To on ma się zmienić, no przecież, że nie ty?
Gdyby on był inny, to ty też byś była inna. Gdyby on był bardziej czuły, to ty byś była milsza. Gdyby on więcej z siebie dawał, to ty byłabyś bardziej wyrozumiała. A gdyby tak inaczej? Odwrotnie? Gdyby tak najpierw przyjrzeć się sobie, nie mówić mu: „jeśli się nie zmienisz, odejdę”. Tylko spróbować zmieniać się razem? Wysłuchać, co on ma ci do powiedzenia, choć to nie będą pewnie miłe słowa. Ale przyjąć je, przemyśleć, być uczciwą wobec siebie, że naprawdę bywasz zołzą, że nie dajesz mu żadnej przestrzeni do bycia w tym domu facetem, że wiele oczekujesz nic w zamian nie dając, bo on nie chce mieć czystej podłogi, tylko ciekawą siebie i świata kobietę. Chce znowu zobaczyć w tobie tę, w której się zakochał. A może twoja zmiana, wywoła zmianę w nim samym. Może jak oddasz mu trochę zagarniętej życiowej przestrzeni, to on będzie miał szansę się wykazać? Jak wycofasz się, odpuścisz, to on skorzysta z okazji i okaże się dla ciebie wielkim wsparciem. A może to najwyższy czas zaakceptować, że on nie jest idealny, że ma swoje wady, tak jak ty je posiadasz. Świadomość swoich słabości pozwala się uzupełniać, łatać braki w codziennych obowiązkach.
Naucz się na nim polegać, ale nie na niby, nie dla pozorów, które on od razu wyczuje. Tylko szczerze, a o swoich obawach – powiedz mu, powiedz, że to nie jest dla ciebie łatwe, że boisz się, że cię zawiedzie… Ale odpuść. Naucz się odpuszczać. A kto wie, może to okazać się receptą na naprawdę dobry związek?