Pamiętam te Święta. Kiedy znowu krzyczałeś, że wszystko jest nie tak. Że obrus nie tak biały, że pieniądze na prezenty wydane bez sensu. Kiedy nic ci się nie podobało, choć tak bardzo się starałam, by ten raz było w końcu idealnie.
Nawet nie dodałam grzybów do bigosu, bo wiem, że nie lubisz, a barszcz zrobiłam według przepisu twojej mamy, bo podobno nikt nigdy nie zrobił lepszego. Mi też się nie udało. Był za kwaśny, za słony, stawiając ze złością filiżankę rozlałeś go na biały świąteczny obrus. Znieruchomiałam. Normalnie rzuciłabym się w szał wycierania, czyszczenia. A tymczasem siedziałam wpatrując się w plamę, która pochłaniała coraz większą część obrusu. Coś krzyczałeś, machałeś rękami – nic nie słyszałam. Patrzyłam jak niteczka po niteczce obrusu nasiąka czerwienią barszczu.
Wstałam od stołu, poszłam po ściereczkę i bez słowa zaczęłam wycierać to, czego wytrzeć się już nie dało. Nie dało się zgumkować, wymazać z pamięcią, udawać, że nic się nie stało. Że ty po prostu jesteś taki porywczy, taki wymagający, bo dużo wymagasz od siebie, więc masz prawo żądać od innych, by tobie dorównywali. Także ode mnie, od naszych dzieci.
One cicho siedziały przy stole. „Co jeszcze zjecie?” – spytałam uśmiechając się do nich delikatnie. Stałeś się dla mnie przezroczysty. Nagle przestałam się bać. Tak po prostu. Patrzyłam na dzieci, jak zjadają ze smakiem pierogi, jak nieśmiało podnoszą wzrok niemo prosząc o dokładkę. Nie chciały cię denerwować, nie chciały burzyć tego przez chwilę panującego spokoju. Nie obchodziło mnie, co czujesz, co myślisz. Chciałam postawić szybę między nami a tobą by nie dotknęło ich już żadne złe słowo, żaden krzyk, by nie widziały podnoszonej na mnie ręki.
Kiedy rozpakowywaliśmy prezenty, wyszedłeś. Twoje leżały pod choinką nietknięte. Tak manifestowałeś swoją złość, swoje oburzenie na moje zachowanie. Nie widziałeś, jak Oliwia cieszyła się z nowej czapki i serii książek, o których marzyła, a Tomek wyściskał mnie za nową piłkę do nogi. Już dawno pozbawiłeś ich złudzeń o istnieniu świętego Mikołaja. „Przestańcie wierzyć w takie głupoty, to ja haruję na te wasze prezenty” – powiedziałeś im kiedy jeszcze tak bardzo chcieli wierzyć, kiedy w Mikołaja wierzyli ich rówieśnicy. Dla mnie zapakowany niezdarnie w pudełku był anioł. Oliwia zrobiła go dla mnie. I ten podpis: „Niech chroni cię Mamo”. Tak bardzo nie chciałam płakać i bardzo nie mogłam powstrzymać łez. „Kocham cię”- szepnął Tomek ściskając mnie mocno. Wróciłeś jak już dzieci spały. Położyłam się z nimi w pokoju chcąc choć w ten jeden dzień oszczędzić im nocnej awantury i krycia siniaków przy świątecznym śniadaniu. Wiedziałam, że na obiad pojedziesz do swojej matki. My chcieliśmy iść na spacer, na cmentarz zapalić znicze, tych, których już z nami nie było. Od kilku lat ten pierwszy dzień Świąt spędzaliśmy właściwie osobno.
Wróciłeś wcześniej niż się spodziewałam. Słyszałam, że nie mogłeś otworzyć drzwi. Waliłeś pięścią. „Śmierdzisz tymi smażonymi rybami” – usłyszałam, gdy wpuściłam cię do domu. Złapałeś mnie za rękę, tak mocno jak tylko ty potrafisz. „Na kolana” – wybełkotałeś i pociągnąłeś mnie za włosy. Nie chciałam się szarpać, nie chciałam, by dzieci, które dopiero co zasnęły, obudziły się. Przeciągnąłeś mnie za włosy do pokoju, kopnąłeś w brzuch, aż straciłam oddech. Chciałam nie żyć. Chciałam leżeć na tej podłodze tak długo, aż zapomniesz o moim istnieniu. Ale ty nie zapomniałeś. Otworzyłeś prezent, cisnąłeś płytą przez cały pokój. „Myślisz, że jedna płyta mnie uszczęśliwi, że tyle jestem wart? Haruję na was, a ty mi pod choinkę kładziesz jedną płytę?” – mamrotał. Pociągnął mnie za włosy tak, że musiałam wstać. Uderzył pięścią w twarz. Znowu leżałam. Już nie prosiłam, by przestał, nie tłumaczyłam, że dzieci śpią, nie uciekałam do łazienki, żeby zamknąć się w poczuciu bezpieczeństwa.
Zasnąłeś na siedząco w fotelu. Czułam krew na ustach. Znałam ten schemat – rozcięty łuk brwiowy i warga. Może pęknięte żebro – oby nie. Po ciuchy weszłam do łazienki. Obłożyłam twarz lodem. Posmarowałam maścią. Może rano nie będę wyglądać aż tak źle – pomyślałam.
Kiedy jeszcze rano spałeś – spakowałam nas. W drugi dzień Świąt od ciebie odeszłam. Zabrałam dzieci, świąteczne prezenty i wyjechałam, do ciotki, która mieszkała daleko od nas, z którą nigdy nie miałam kontaktu, a o której wiedziałam, że uciekła od męża. Moja mama, nim umarła opowiedziała mi o niej, dała adres. „Ja nie umiałam ci pomóc, może ona będzie potrafiła” – powiedziała płacząc tuż przed śmiercią. Myślałam, że serce mi pęknie… Dwa lata trzymałam te kartkę głęboko schowaną.
Nie wiedziałam, czy będzie w domu, czy nas przyjmie. Ale wtedy to już nie miało znaczenia. Podjęłam decyzję, choć wsiadając do pociągu przez chwilę pomyślałam, że wrócę, a w głowie krzyczały mi twoje słowa: „Nic nie jesteś warta”, „Nic beze mnie nie znaczysz”, „Jesteś nikim”. Tomek pociągnął mnie za rękaw: „Chodź mamo”.
Dzisiaj mija pięć lat od tamtego dnia. Pięć lat temu stanęłam w drzwiach obcej dla mnie osoby, która pokochała mnie jak własną córkę, której nigdy nie miała, a moje dzieci traktuje jak swoje wnuki. Pięć lat temu byłam gotowa jak pies skamleć o pomoc dla moich dzieci i dla siebie. Pięć lat temu patrząc na plamę barszczu na obrusie zrozumiałam, że odbierasz mi moje życie. Że nie jesteś tym, kogo chciałam kochać. Że ty nigdy się nie zmienisz, że nigdy nie pokochasz nas bezwarunkową miłością. Ty tylko kochałeś za coś, albo po coś, choć dzisiaj myślę, że nie jesteś zdolny do miłości. Przestałam cię żałować, tłumaczyć cię stresem, pracą, dzieciństwem. Ktoś ko kocha nie krzywdzi…
Wylizałam swoje rany. Podniosłam się. Pod choinką co roku znajduję anioła zapakowanego coraz to piękniej. Ustawiam je na półce wierząc, że chronią nas przed tobą, przed twoją nienawiścią, słabością, złością i agresją. Nadal się boję, budzę się czasami w nocy, kiedy śni mi się, że dobijasz się do naszych drzwi.
Ale ciebie nie ma, nie pozwoliłam ci wrócić. Już nie tym razem. Nie uwierzyłam, że się zmienisz, nie dałam się przekupić obietnicami i prezentami.
Narodziłam się na nowo. Dałam miłość i bezpieczeństwo moim dzieciom. Dziś wiem, że moja wartość mierzona jest uśmiechami moich dzieci, ich otwartością i radością. Już nigdy nie dam sobie wmówić, że jestem nikim.