Luiza właśnie skończyła palić papierosa. Tyle razy obiecywała sobie, że rzuci to cholerstwo, jednak ilość stresu w pracy i domu ją przerasta tak, że musi zapalić, by się uspokoić. Jako studentka nie paliła, zawsze była zagorzałym przeciwnikiem papierosów. Nawet Leon rzucił dla niej nałóg. Wiedziała, że nie znosi tego zapachu, więc się zawziął. Papierosy poszły w niepamięć, by ona mogła być w jego ramionach. I była, wtulona, schowana, szczęśliwa. Czuła, że znalazła swoją drugą połówkę.
Były studia, praca i życie zaplanowane naprzód. Może wyjazd za granicę, kupno mieszkania lub domu gdzieś pod miastem. Dzieci, zwykłe ale
szczęśliwe życie. Wzięli ślub, z miłości przekonani, że będą ze sobą aż po grób. Dzięki spadkowi kupili dom z dużym ogrodem, w którym po pracy ładowali baterie. Mieli tu swoje małe eldorado. Pracowali, kłócili i kochali, wspierali. Oboje czuli, że mieli dużo szczęścia trafiając na siebie. Im się udało podczas gdy znajomi co i rusz zmieniali partnerów lub brali rozwody. Po jakimś czasie upragniona ciąża, bliźniacza, żeby mogli zasmakować szczęścia do kwadratu. Dom z ogrodem okazał się być strzałem w dziesiątkę, choć przyjaciele próbowali ich namówić na spory apartament w mieście. Luiza i Leon wiedzieli swoje.
Tu było ich miejsce, dziewczynki rosły w zdrowym środowisku z dala od zgiełku i spalin. Tu czas płynął wolniej. Leon pracował w domu, pomagał Luizie. Szło im naprawdę nieźle. Czasem musiał jechać do biura zawieźć jakieś dokumenty. Nie lubił tego, wolał być ze swoimi dziewczynami w domu. Tej środy też nie miał ochoty ruszać się do miasta, ale wspólnik naciskał, a dla dziewczynek zabrakło pieluch, więc musiał wsiąść za kółko. Ucałował swoje dziewczyny i ociągając się pojechał załatwiać sprawunki. Luiza zajęła się córkami, dzień biegł jak co dzień, gdy nagle zadzwonił telefon. Była pewna, że Leon zapomniał rozmiaru pieluszek dla dziewczynek, odebrała więc ze śmiechem. Po chwili upuściła telefon, gdy w słuchawce usłyszała męski głos informujący ją o poważnym wypadku. Słowa policjanta dudniły jej w głowie.
Czołowe zderzenie. Mąż ofiarą pijanego kierowcy pędzącego sto na godzinę.
Ostry zakręt.
Ograniczenie prędkości.
Nie miał szans.
Luiza nie pamięta, jak szybko przyjechała jej mama, kto się zajął dziećmi, jak zorganizowano pogrzeb. Była na silnych lekach. Dobrze, że córeczki piły już z butelki i miały rozszerzaną dietę. Ona sama jakby zapadła się w nicość. Wiedziała, że dzieci mają opiekę i że będzie
musiała zacząć żyć bez Leona, jednak odrętwiała z bólu i tęsknoty nie była w stanie. Funkcjonowała niczym robot. Nie czuła nic. Dziewczynki trzymały ją przy życiu. Dla nich wstawała, uśmiechała się na siłę, ubierała i czesała. Gdy rodzice lub teściowie zabierali wnuczki ma weekend, ona leżała w łóżku gapiąc się tępo w sufit. Wypłakała wszystkie łzy.
Miała wrażenie, że umarła wraz z Leonem. Samej było jej ciężko w domu. Leon zajmował się tyloma rzeczami, o których ona nie miała pojęcia. Za namową bliskich sprzedała ukochane miejsce mając nadzieję, że cierpieć będzie mniej. Zamieszkała w bloku jak radzili przyjaciele, znalazła nową pracę, żyła nowym życiem, uśmiechając się tylko na widok dziewczynek. Na wszystko inne szczelnie się zamknęła. Unikała ludzi, w pracy nie nawiązywała nowych znajomości. Tęsknota za mężem nie pozwalała jej normalnie funkcjonować.
Nie wiedziała, że sąsiad z drugiego piętra ją obserwuje. Podobała mu się, rozpytywał o nią delikatnie. Dowiedział się o tragedii, nie był więc nachalny. Chciał się nawet wycofać z umizgów widząc jej puste oczy, jednak gdy razem na dwie godziny utknęli w windzie i zaczęli rozmawiać, uznał że będzie chciał się do niej zbliżyć. Luiza była jednak bardzo powściągliwa i niedostępna. Nie chciała się z nikim wiązać. Dużo czasu minęło zanim się otworzyła i mu zaufała. Traktowała Marcina jak przyjaciela, ale nie jak kochanka. Przy nim czuła się bezpiecznie, był zawsze obok gdy go potrzebowała. Wspierał ją, otulał spokojem. Przy nim zaczęła się uśmiechać. Dziewczynki i jej bliscy to zauważyli. Dopytywali o nową miłość, zachęcali by nie bała się związku z mężczyzną, który tak wspaniale ją traktował. Luiza uległa
więc namowom i przyznawała wszystkim rację. Rozum mówił jej, że Marcin to świetny materiał na partnera. Serce jednak nie drżało na jego widok. Biło nieco szybciej, kąciki ust unosiły się ku górze, ale to nie było to.
Luiza wie doskonale, co czuje, gdy obok jest ten, za którym szaleje. Potrafi odróżnić zauroczenie od zakochania. Na razie jednak cieszy się tym, co ma. Spokojem, poczuciem bezpieczeństwa, wspólnym czasem i pewnością, że Marcin jej nie skrzywdzi. Tyle ostatnio przeżyła, życie jej się zawaliło, zaczęła palić. Marcin próbuje wyciągnąć ją z nałogu, ale póki co ponosi tu sromotną klęskę. W innych aspektach ich życia radzi sobie o wiele lepiej. Stara się, walczy, jest.
Luzia jednak wie, że niedługo będzie gotowa na wielką miłość aż po same paznokcie, że będzie chciała komuś oddać wszystko – ciało i duszę jak niegdyś Leonowi. Że pokocha, a nie polubi. Bo bycie z Marcinem to opcja na przeczekanie. To bezpieczna przystań, gdy nadejdą burze i sztormy. To port, gdzie ładuje baterie, na nowo przypomina sobie o swoich potrzebach. Port w którym dziś jej dobrze, ale jakoś tak…nudno. Z tego ich wspólnego portu będzie chciała wypłynąć w długą podróż pełną fal, uniesień, pięknych wschodów i zachodów słońca, którą spędzi w silnych męskich ramionach, ale już wie, że nie będą to ramiona Marcina.
Miłość romantyczna, czy miłość z przywiązania. Sprawdź, której naprawdę potrzebujesz