„Niemiłość to dla mnie relacje typu fast food – szybkie, powierzchowne, byle jakie, zostawiające po sobie jedynie poczucie pustki i niesmak. Owszem, pewnie wielu kobietom, także mi, zdarzył się płomienny romans, który równie szybko zgasł, co zapłonął. Nie ma w tym nic złego. Wydaje mi się jednak, że programowanie się na przeżywanie tylko krótkotrwałych romansów, na kolekcjonowanie partnerów, do niczego dobrego nie prowadzi i zabiera szansę na zauważenie i docenienie czegoś wartościowego”, mówi Anna Klimczewska, pisarka i autorka książek – „Masz nową parę”, „Szkoda czasu na niemiłość”.
„Niemiłość to także wieloletnie trwanie przy partnerze, który nie docenia, poniża. Nie daj Boże – znęca się psychicznie czy fizycznie. Trwanie, bo dzieci, bo wspólne kredyty, bo „co ludzie powiedzą”. Jestem przekonana, że i w takim przypadku szkoda czasu na niemiłość”, dodaje. I zachęca Was do udziału w konkursie: do wygrania trzy pakiety jej książek z życzeniami i autografem!
Czy możesz nam opowiedzieć, kiedy ty zaczęłaś swój nowy rozdział?
Nowy rozdział swojego życia rozpoczęłam sześć lat temu, gdy zdecydowałam się zakończyć czternastoletnie małżeństwo. To był dobry związek z dobrym człowiekiem. Ale miłość się po prostu wypaliła i mimo wielu różnych prób, nie udało się jej wskrzesić. Nie było tej trzeciej czy tego trzeciego. Po prostu uznałam, że nie warto do końca życia mieszkać pod jednym dachem jedynie z przyjacielem. Dziś mój były mąż ma nową, wspaniałą żonę i jest szczęśliwy.
Ja miałam dwa poważniejsze związki, ale obecnie jestem singielką. Za to zawodowo napisałam dwie książki i aktualnie piszę trzecią, skończyłam kurs scenariopisarski i napisałam scenariusz filmowy, a za chwilę zacznę pracować nad scenariuszem serialu. Jestem naprawdę szczęśliwą, spełnioną kobietą. Ale jestem też otwarta na kolejne rozdziały w moim życiu.
Czy wierzysz w to, że „prawdziwe” życie kobieta może zacząć po pięćdziesiątce?
Absolutnie tak i jestem na to najlepszym dowodem! Przecież właśnie po pięćdziesiątce debiutowałam jako autorka książek. Często słyszę od swoich rówieśniczek, że mają jakieś wielkie marzenia, ale jest już za późno na ich spełnienie. Bo są – o zgrozo – za stare, bo nie chcą się ośmieszyć. Guzik z pętelką! To są ograniczające bzdury w naszych głowach. Przyznam się do czegoś. Do niedawna nie umiałam jeździć na rowerze. W dzieciństwie chorowałam na astmę i wtedy było do tej choroby inne podejście. Zabraniano mi wysiłku i nie miałam szansy nauczyć się jeździć. Przez lata to był mój ogromny kompleks, aż w końcu półtora roku temu wzięłam się za to. Kilka razy się wyrżnęłam i zdarłam kolana. Miałam w nosie to, że parę osób się uśmiechnęło, zresztą raczej życzliwie. Dziś mam swój rower i jazda na nim sprawia mi frajdę. Wiek nie powinien być żadnym ograniczeniem w sięganiu po marzenia. 50 plus i luz!
Czy ty nie boisz się tak radykalnych zmian w życiu?
Naprawdę nie i tak miałam od zawsze. Jak byłam młodą dziewczyną, to niemal uciekłam sprzed ołtarza. Tak naprawdę to zerwałam zaręczyny dwa tygodnie przed ślubem. Wiem, słabe to. Ale jednak lepsze niż szybki rozwód. Za to gdy były mąż oświadczył mi się po trzech dniach znajomości, przyjęłam jego oświadczyny, po których był szybki ślub i czternaście lat wspólnego życia. Zawodowych zmian też dokonywałam z dnia na dzień. O dziwo, wszystkie te moje szalone decyzje wychodziły mi potem na dobre i okazywały się kołem zamachowym do zmian na lepsze. Zawsze słuchałam swojego serca i intuicji i dobrze na tym wychodziłam. Może nie polecam aż tak szalonego podejścia do życia, jak moje. Zachęcam jednak do ściągania butów, które od dawna uwierają. Jak zamykamy drzwi, to często otwieramy okno do piękniejszego świata.
Jak to się stało, że zostałaś pisarką?
Zawsze zabawiałam swoich znajomych barwnymi opowieściami i wiele osób namawiało mnie na pisanie. Na swoje pięćdziesiąte urodziny dostałam w prezencie od przyjaciółek oprawioną w ramki okładkę „Vogue’a” z moim zdjęciem i podpisem: Znana pisarka Anna Klimczewska odpoczywa na Zanzibarze. To był oczywiście żart, ale pomyślałam: dlaczego nie? I stało się to impulsem do pisania. Tak oto po kilku miesiącach moja książka ukazała się w księgarniach, a audiobooka do niej przeczytała znakomita aktorka Ania Dereszowska.
Czy podczas pracy nad książkami znalazłaś prawdziwą miłość?
Wtedy nie, ale jakieś dwa lata wcześniej myślałam, że tak. Tyle że – jak to często bywa – złoto okazało się tombakiem. Pewien facet zagiął parol, żeby mnie w sobie rozkochać. Zajęło mu to grubo ponad pół roku, ale w końcu wpadłam po uszy. Wydawało się, że jesteśmy najszczęśliwsi na świecie. Aż któregoś dnia zniknął, przepadł bez wieści. Nie odpowiadał na telefony ani na SMS-y. Naprawdę bałam się, że zginął, bo jeździł jak wariat na motocyklu. W końcu napisałam: jeśli żyjesz ,to wyślij chociaż kropkę. I wysłał kropkę. Trafiłam na tak zwanego ghosta, mężczyznę, który znika z dnia na dzień bez słowa, gdy tylko nasyci się relacją. Inna rzecz, że po trzech miesiącach pojawił się z kwiatami w drzwiach mojego mieszkania.
Powiedziałam, że chyba pomylił piętra i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Podobnych historii wysłuchałam mnóstwo od innych kobiet i wiele z nich znalazły się w moich książkach. Nie ma co oczywiście obrażać się na miłość, bo przecież każdy z nas ma w swoim otoczeniu szczęśliwe pary. Ale warto być ostrożną.
Jak wyglądały twoje nieudane randki?
Och, była też cała galeria kosmitów! Jeden gość wypił trzy piwa w godzinę, uciekłam gdy zamówił czwarte. Inny po dziesięciu minutach rozmowy spytał, czy pożyczę mu dziesięć tysięcy. Bardzo wielu liczyło na to, że prosto po kawie pójdziemy razem do łóżka. Raz przyszedł na randkę facet, który w niczym nie przypominał przystojnego, szpakowatego mężczyzny ze zdjęć. Był mocno otyły, łysinę maskował zaczeską tłustych kosmyków i miał na sobie nieziemsko poplamioną koszulkę. Na powitanie zaczął mi bić brawo za to, że wyglądam lepiej niż na zdjęciach. Nie odwzajemniłam oklasków.
Aplikacje randkowe to takie trochę chodzenie po polu minowym. Trzeba mieć do tego dystans, uzbroić się w cierpliwość i trochę się tym bawić. Nie wkurzałam się na te nieudane randki. Często śmiałam się w głos, wracając z nich autem do domu. Poza tym stawały się niezłym materiałem do moich książek.
Jak myślisz, co najbardziej zraża mężczyzn do kobiet na pierwszych randkach?
Pracując nad drugą powieścią „Szkoda czasu na niemiłość”, zgłębiałam ten temat. Wprowadziłam do fabuły brata głównej bohaterki, który podobnie jak ona, założył sobie profil na aplikacji randkowej. Spotykałam się z randkującymi kolegami, prosząc ich o podzielenie się ze mną swoimi historiami i spostrzeżeniami. Oj, dostało się nam! Faceci, którzy szukają tylko przygody mają łatwiej. Okazuje się, że wiele kobiet jest chętnych na układ friends with benefits, czyli relację z seksem za to bez zobowiązań. Może to przeczy stereotypom, ale sporo kobiet nie szuka niczego więcej. To najczęściej szukające rozrywki znudzone mężatki, stawiające na karierę bizneswoman lub kobiety ze złamanym sercem, które nie wierzą już w miłość. W tej kategorii panowie narzekają jedynie na niezgodność „oferty” przedstawionej na profilu z rzeczywistością.
Okazuje się, że mocno przesadzamy z filtrami i na randkę przychodzi często pani wyglądająca jak mama dziewczyny ze zdjęcia. Ale gorzej mają mężczyźni szukający miłości i poważnego związku. Ci najczęściej narzekali, że wiele pań szuka bankomatu i patrzy jedynie na grubość ich portfela. Inni skarżyli się mi, że za szybko ze strony nowopoznanych kobiet pojawia się presja na ślub i dziecko. Taki pośpiech czy wręcz desperacja, bardzo ich zraża. Na ogół twierdzą, że im równie trudno, jak nam, znaleźć drugą połówkę.
Czy to prawda, że nadal przyjaźnisz się ze swoimi randkowiczami?
Tak, to prawda. Mam dwóch świetnych kolegów i jednego serdecznego przyjaciela Piotrka. Już na pierwszej randce nie mogliśmy się ze sobą nagadać przez cztery godziny. Tyle że z żadnej strony nie pyknęło, nie zaiskrzyło, nie pojawiły się motyle w brzuchu. Na szczęście otwarcie to sobie powiedzieliśmy i już bez niepotrzebnych oczekiwań mogliśmy się zaprzyjaźnić. Piotrek był jednym z pierwszych czytelników moich książek, jest zresztą ich wielkim fanem. Mamy swoje rytuały, spotkania, ulubione seriale i nasz muzyczny mały świat. Ufamy sobie i zwierzamy się sobie nawzajem. Piotrek jest muzykiem i do obu moich książek skomponował piosenki, razem napisaliśmy do nich słowa. Namówił mnie do wspólnego wykonania jednej z nich, jej tytuł brzmi tak jak moja druga książka „Szkoda czasu na niemiłość”. Zaśpiewaliśmy ją na moim wieczorze autorskim, a teledysk z tego eventu można nawet znaleźć w popularnym serwisie muzycznym. Oboje z Piotrkiem wiemy, że przyjaźń damsko-męska istnieje i w naszym wydaniu ma się świetnie.
Ostatniego audiobooka nagrywałaś z synem. Jak wyglądała wasza współpraca?
Boki zrywać ze śmiechu, o ile jak ktoś ma jeszcze niezerwane. Syn jest realizatorem dźwięku i rzeczywiście to on nagrywał ze mną audiobooka do drugiej książki. Moje powieści są dość pikantne. Wystarczy powiedzieć, że jedna z nich była w lutym pierwsza na liście sprzedaży znanej sieci księgarni, w kategorii książek erotyczno-obyczajowych. Mamy z Matim świetny kontakt i rozmowy o seksie nigdy nie stanowiły tabu, ale przy tej pracy mieliśmy kupę śmiechu. Wyobraźcie sobie moment, gdy syn przerywa mi czytanie i w słuchawkach słyszę jego głos: „Było trochę nieczysto. Zacznij, mamo raz jeszcze… od penisa.
Anna Klimczewska – dziennikarka po polonistyce, którą ukończyła na Uniwersytecie Warszawskim. Rok urodzenia 1971. Od ponad dwóch dekad związana jest z TVN. Początkowo pracowała dla Faktów, potem przez kilka lat była dziennikarką śledczą w redakcji interwencyjnego programu „Uwaga”, a jej reportaże były nagradzane w prestiżowych konkursach. Jako prawa ręka Marcina Wrony współtworzyła słynny program „Pod napięciem”, a potem przez czternaście lat pracowała przy programie śniadaniowym Dzień Dobry TVN. Była tam kolejno reporterką, szefową reporterów, wydawcą i szefową wydań codziennych. Jest producentką uwielbianych przez widzów „Kuchennych Rewolucji”.