Od kilku lat prowadzę na Facebooku grupy wsparcia dla osób chorujących na insulinooporność. Sama też choruję. Insulinooporność, PCOS, Hashimoto, celiakia… Wśród naszych czterech grup jest również grupa Insulinooporność – ciąża i rodzice. I to właśnie tam poznałam historie wielu kobiet, których chyba nie chciałam nigdy poznać… Nie chciałam dlatego, że są to historie, które nie powinny nigdy się wydarzyć. Myślę o nich każdego dnia. Myślę o kobietach, które przeszły tak wiele i które nigdy nie pogodzą się ze stratą.
Nosiłam swoją córkę 9 miesięcy pod sercem. Czułam jej ruchy a ona słyszała bicie mojego serca, szum przepływającej krwi w żyłach, słyszała mój głos i muzykę. A później usłyszałam ją. Gdy pierwszy raz zapłakała. Mogłyśmy poczuć się nawzajem, mogłam ją zobaczyć jak wystraszona szuka schronienia w moich ramionach. Nie widziała mnie wyraźnie, ale wiedziała na pewno, że jest ze mną, mogła poczuć moje ciepło, oddech, zapach. Nie każdej matce jest to pisane. Niestety…
„To był dla mnie cios. Byłam w ciąży dwa razy. Niestety – pierwsza córka zmarła w 24 tygodniu. Po trzech rzucawkach. Drugi raz – synek. W 26 tygodniu stan przedrzucawkowy. Kilka lat próbowałam się pozbierać. Psycholog, terapie… Boję się kolejnej ciąży, ale bardzo bym chciała spróbować. Marzymy o dziecku od dawna (…).”
„Straciłam dziecko w 7 miesiącu ciąży. Chorowałam na cukrzycę ciężarnych, niestety bardzo źle kontrolowaną. Gdy cukier spadł do poziomu 35 i straciłam przytomność… Moja córka zmarła. Nigdy sobie tego nie wybaczę.”
„Poroniłam trzy razy. Pierwszy raz w 7 tygodniu ciąży. Miałam niewyregulowaną tarczycę, okazało się, że mam Hashimoto. Za drugim razem to był 12 tydzień. Przyczyna nieznana, a za trzecim to był wypadek. Jechaliśmy samochodem gdy nagle z prawej strony wyjechał bus. Nam nic się nie stało, ale Amelka, która miała urodzić się za 2 miesiące zmarła… Sprawa trafiła do sądu, odszkodowanie itd. Ale co dadzą nam pieniądze?? Nie chcemy ich! Chcemy naszą córkę! W szpitalu odbyło się cesarskie cięcie. Widziałam ją, dotknęłam. Nie oddychała, serduszko nie biło. Nic nie dało się zrobić. Poprosiliśmy, żebyśmy mogli ją pożegnać i pochować. Umożliwiono nam to. Dziękuję lekarzom za tak cudowne podejście do nas- rodziców dziecka, które zmarło zanim zdążyło się urodzić. Wsparcie psychologów, personelu i naszych bliskich jest nieocenione. Jednak to nie przywróci nam życia naszej córki. Musimy z tym żyć. Nie wiem czy zdecydujemy się na kolejne dziecko. Nie z tym lękiem, które w nas drzemie…”
„Szykowaliśmy się do ciąży kilka lat. W końcu stwierdziliśmy: TERAZ. JESTEŚMY GOTOWI! Starania nie trwały długo. Po 2 miesiącach zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Byłam w euforii! Pierwszy miesiąc – bez problemu. Później pojawiło się serduszko! Rewelacja! Teraz już z górki… Ziarenko rosło, betaHCG też. Bałam się poronienia przez moją insulinooporność, ale wszystko szło w dobrym kierunku. Do 14 tygodnia. Moja morfologia od początku nie była rewelacyjna, ale nagle zaczęła dramatycznie się pogarszać. Zaczęły się badania i szukanie przyczyny. Podczas USG przypadkiem zauważono niewielki guzek na nerce. Trzeba było sprawdzić. Niestety potwierdziło się. To nowotwór złośliwy. A ja głupia bałam się insulinooporności… Zaczęła się walka o życie dziecka i moje. Nie łudziłam się, że lekarze będą namawiali mnie do wytrwania do końca ciąży. Lekarze mówili, że chemioterapia jest konieczna, ale na pytanie co z dzieckiem nikt już nie chciał odpowiedzieć… Głupia nie jestem. Wiedziałam z czym to się wiąże. Pytałam co jeśli odłoże chemioterapie na po porodzie. Lekarze mówili, że jest to duże ryzyko, bo stan może się z dnia na dzień mocno pogorszyć, że mogę nie przeżyć porodu, do porodu albo że po porodzie nie będzie można mi już niczym pomóc. I wiecie co wybrałam? Swoje życie. Poddałam się chemioterapii. Poroniłam z świadomością, że to się wydarzy. Pamiętam historię Agaty Mróz. Nie zrobiłabym tego mojemu mężowi… Chciałam wyzdrowieć a później starać się ponownie o ciąże. Nie sądziłam jednak, że to będzie taki koszmarny ból, że będę żyła z takim poczuciem winy. Nie wiem czy dobrze zrobiłam. Ale co by było gdybym zmarła ja i dziecko? Mąż zostałby sam. Nie chcę myśleć co on by wtedy czuł… Teraz jesteśmy razem. Przechodzimy to razem, ból, stratę. Nie życzę nikomu, żeby znalazł się w takiej sytuacji jak my, żeby musiał dokonać takiego wyboru. A wiesz co mnie boli najbardziej? Spojrzenia ludzi, którzy wiedzą, że zdecydowałam się na chemię wiedząc, że zabije to moje dziecko. Ich zdaniem zachowałam się jak egoistka, myśląca tylko o sobie. Ich zdaniem powinnam poświęcić swoje życie dla życia dziecka, które nie wiadomo i tak czy by przeżyło… To mnie boli jeszcze bardziej. Gdybyśmy żyli w średniowieczu spaliliby mnie stosie.”
Takich historii jest całe mnóstwo. Gdy tylko próbuję sobie je przypomnieć od razu łzy napływają mi do oczu. Niektórzy mówią: „Jeśli poroniłaś, to znaczy, że płód był za słaby! Natura wymyśliła tą naturalną selekcje!”. Czy to ma być pocieszenie dla cierpiących rodziców? Dla matki, która nosiła w sobie życie, które się skończyło? Czy można mówić, że „płód był za słaby” gdy w grę wchodzą problemy zdrowotne matki? A może mogł żyć gdyby zdrowie matki na to pozwoliło?
Bardzo często spotykam się z tym, że kobiety skarżą się, że planując zajście w ciąże lekarze nie zlecają podstawowych badań. Morfologia, mocz, glukoza, TSH, hormony płciowe… Przecież tak nie wiele trzeba, żeby uchronić się przed cierpieniem i często traumą na całe życie! Czy naprawdę psychika jest nam tak obojętna? Jeden lekarz kiedyś powiedział: „Jeśli chce Pani zajść w ciąże to proszę się starać. Jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli Pani np. poroni, będziemy szukać przyczyny. Na ten moment proszę się rozluźnić i próbować.” Serio? I tyle? A gdzie wcześniejsze przygotowanie do ciąży, edukacja, suplementacja, badania, dieta, walka z nadwagą? Wiecie jak bardzo ważne jest dożywienie organizmu, uzupełnienie mikroelementów i witamin oraz zdrowe odżywianie? Aktywność fizyczna i walka z nadwagą? Żeby zajść w ciąże trzeba przygotować na to organizm. Gdy jest za słaby, nie poradzi się z tak gigantycznym obciążeniem jakim jest ciąża i poród.
Tylko kto powinien ponosić za to odpowiedzialność? Lekarz przygotowujący kobietę do ciąży, czy to kobieta powinna samodzielnie się edukować? Myślę, że jedno i drugie. Lekarz powinien pokazać kierunek, zaopiekować się, a kobieta uzupełnić tę wiedzę we własnym zakresie. Oczywiście badania, suplementacja powinna być wyłącznie po stronie lekarza. Niestety nie wszystkie kobiety mają to szczęście, żeby trafić pod skrzydła specjalisty, który zajmie się nimi jeszcze przed zajściem w ciąże. I później dochodzi do poronienia. I kto się tymi kobietami zajmie? Kto okaże im wsparcie i pomoc po stracie wymarzonego dziecka? Lekarz mówi: „niestety traciła Pani dziecko. Za 3 miesiące może Pani spróbować ponownie.” Naprawdę? Czy kobieta i jej ciało to maszyna do produkcji dzieci? Raz się trafi uszkodzony egzemplarz, to zaraz zrobi się lepszą wersje?
Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, (nie, nie planowałam jej) mimo radości, pojawił się ogromny lęk. I nie lęk przed macierzyństwem. Tego się nie bałam. Lęk przed stratą. Wiele lat słyszałam od lekarzy: „nie będzie mogła mieć Pani dzieci.” A tu nagle pojawiła się ciąża. Mając wbitę do głowy, że jestem WADLIWA, liczyłam się z tym, że szansa donoszenia tej ciąży jest niewielka. Nie po tym co przeszłam. Kilka lat bez okresu, niedoczynność jajników, tarczycy, problemy z nadnerczami, zanikające endomentrium, niedobór progesteronu, estradiolu, galopujące PCOS, wysoki poziom insuliny, narastające niedobory pokarmowe i ciągnąca się depresja. Dopiero co udało się jakoś to wszystko unormować i poustawiać a już zaszłam w ciąże. Bałam się, że mój organizm tego nie dźwignie.
Mijał dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Od badania do badania… Po drodze częste infekcje, leki, antybiotyki. Do tego przewlekły stres wynikający z dość trudnej sytuacji i okoliczności, które miały wtedy miejsce. Im dalej tym ryzyko poronienia spadało. Tak mówili. A im dalej tym bałam się tego coraz bardziej. Wiedziałam, że ryzyko maleje, ale wiedziałam, że i tak ono jest. A im ciąża starsza, im moja córka była większa, tym czułam się z nią coraz bardziej związana. Myślę, że poronienie na każdym etapie ciąży byłoby dla mnie tragedią, ale poronienie w późniejszym okresie chyba byłoby dla mnie trudniejsze do zniesienia. Wiedząc, że jest to płód, który przypomina już człowieka, malutką istotkę, którą mogłabym tulić na rękach. Nie wyobrażam sobie również donoszenia ciąży do końca i urodzenia martwego dziecka, co miało miejsce niedawno u mojej koleżanki Ani. Wada serduszka. Dziecko zmarło przy porodzie.
Niedawno również widziałam film zamieszczony przez Fundacje Gajusz na którym ojciec tuli swoje nowonarodzone dziecko. Niestety również ze względu na wadę serduszka dziecko żyło jedynie 3 godziny. To były 3 godziny, które rodzice mogli jednocześnie witać swoje dziecko oraz je żegnać. Nie wyobrażam sobie przeżyć tak traumatycznego wydarzenia. Szanuję i doceniam takich rodziców. Wiem, że dla nich to ogromne szczęście widzieć swoje dziecko choćby przez te 3 godziny! Przez te 3 godziny mogli okazać mu ogromną miłość i pokazać, że jest dla nich wszystkim.
Gdy urodziła się moja córka, również usłyszałam: „Szmer na serduszku.” Zamarłam. Pomyślałam sobie: „Udało mi się przetrwać ciąże, dziecko miało być zdrowe. Nikt nic nie mówił o wadzie serduszka!”. Wypuścili nas ze szpitala, a ja każdego dnia sprawdzałam czy oddycha. Oddychała. I oddycha cały czas. Od prawie 5 miesięcy. Po 3 miesiącach kardiolog potwierdził wadę serduszka, na szczęście na tym etapie rozwoju nie groźną. Później pojawiły się inne problemy – CMV wrodzone. Na szczęście na razie przebieg bezobjawowy. Jesteśmy czujni, ale na razie spokojni.
Od początku ciąży czułam, że to będzie cud. Przy moich problemach zdrowotnych oraz okolicznościach, które w żaden sposób nie dawały szans na zajście w ciąże, ona się pojawiła. Przy problemach w trakcie ciąży, ona była silna i radziła sobie. Po porodzie pojawiły się kolejne problemy, a nasza córka jest na tyle silna, że z wszystkim na razie sobie świetnie radzi. Jej zdrowie jest pod kontrolą. Jestem szczęśliwa, że jest z nami, że przyszła na świat. Każda chwila spędzona z nią jest dla nas cudem i ogromną radością.
Dlatego mocno wspieram Kobiety, które straciły swoje dzieci. Które muszą dźwigać ten ciężar często przez całe życie. Jeśli znacie Kobiety, które poroniły, otoczcie je proszę szczególnym wsparciem! One tego potrzebują! Mimo, że mijają miesiące i lata, wydawałoby się, że uporały się już z tym problemem, one nie okazując tego, dalej czują ból po stracie. To nie minie. Matczyna miłość nigdy nie mija. Żadna matka nigdy nie zapomni o tym małym ziarenku, które nosiła pod sercem, nawet jeśli było to tylko kilka dni czy tygodni…
Drogie Przyszłe Mamy! Jeśli planujecie ciąże, zróbcie wszystko, żeby uniknąć tego strasznego wydarzenia jakim jest poronienie. Na niektóre rzeczy wpływu nie mamy, ale na kontrolę swojego zdrowia oraz profilaktykę na pewno. Szukajcie dobrych lekarzy, chętnych do zlecania badań, do rozmowy, do edukacji. Korzystajcie z pomocy wykwalifikowanych dietetyków, którzy wiedzą jak przygotować Wasz organizm do ciąży, jak Was odżywić i zadbać o prawidłową wagę. Nie bójcie się pytać, rozmawiać, szukać informacji. Porozmawiajcie z położnymi i doradcami laktacyjnymi. Tak, jeszcze przed ciążą. Im większa wiedza na temat Waszego zdrowia, tym większa szansa na to, że usłyszycie pierwszy płacz swojego dziecka. I będziecie ten płacz słyszeć bardzo często. Ale również zobaczycie uśmiech.
Życzę Wam, żebyście mogły cieszyć się z tego, że możecie tulić i głaskać delikatne ciałko swoich dzieci. Obserwować jak rosną, dorastają, dojrzewają i usamodzielniają się. To ogromne szczęście dla rodziców móc w tym uczestniczyć!
Pamiętajcie, zdrowie jest tylko jedno!