No tak. Listopad. Może nawet buty z szafy wyciągnęłam do biegania. Może nawet jadąc autem spojrzałam w stronę parku, gdzie można by było potruchtać. Ale to przecież listopad. W listopadzie robi się nic.
To teraz wyobraź sobie, że właśnie w listopadzie włożyłaś te buty i wyszłaś pobiegać. Widzisz siebie w tym parku? Choć liści już niemal nie ma. Szaro i buro, to ty jednak ruszyłaś z domu. Dumna? Zadowolona? Pielęgnuj w sobie te emocje. I powolutku, co by ich nie wystraszyć zakładaj buty.
Ale żeby było przyjemnie i miło i bez niespodzianek nie zapomnij o tym, o czym każdy biegacz zwłaszcza tak jak ty i ja najbardziej amatorski z amatorskich pamiętać powinien. Co koniecznie musisz zabrać ze sobą, gdy wychodzisz biegać?
Chusteczki
To jest rzecz, bez której nie ruszaj się w ogóle z domu. I nie ma tu żadnej przesady. Mówię zupełnie poważnie. Paczka chusteczek w kieszeń (a o kieszeniach w biegowych ciuchach już pisałam) lub chociaż w rękę. Chusteczki, bo deszcz pada i jest czym wytrzeć mokrą twarz. Choć nie ta przydatność wysuwa się na pierwsze miejsce. Ruch to poruszenie naszego metabolizmu. Nasze jelita zaczynają pracować (stąd też efekt chudnięcia i poczucie lekkości) i bywa, że podczas biegu trzeba zejść na boczek. Tam, gdzie nawet król chodzi na pieszo. Lepiej tak niż ze ściśniętymi pośladkami wracać szybko do domu. Życie po prostu. Dla mnie chusteczki są niezbędne z jeszcze jednego powodu. Kiedy na dworze chłodniej, to mój nos ogrzany przez ruch przechodzi odwilż, a nie chcę biegać zasmarkana po brodę. Także w buty do biegania warto włożyć sobie chusteczki, by o nich nie zapominać.
Cukier
Tak, tak wiem. Biegam, żeby schudnąć, więc jaki cukier? Ale to też zupełnie poważnie ważna rzecz. Niby znamy nasz organizm, wiemy na co go stać. Jednak nawet mnie potrafi zaskoczyć. Wszystko zależy od dyspozycji dnia. Biegasz trzeci dzień, wszystko jest super, a właśnie za tym trzecim razem coś źle się czujesz. Opadasz z sił, nie chce ci się nawet nogi przesunąć. Znam to. Zdarza mi się czasami, zwłaszcza gdy szybko rano wyjdę pobiegać. Niedobudzona. I zawroty głowy gotowe. Dlatego naprawdę warto mieć przy sobie coś słodkiego. Nawet landrynkę. Albo przed wyjściem z domu wypić coś słodkiego lub zjeść łyżeczkę miodu. Spokojnie. Spalicie wszystko błyskawicznie.
Towarzystwo
Przecież wiadomo, że kochając tempo konwersacyjne trzeba do tej konwersacji mieć towarzystwo. Często słyszę: „O nie, ja to bym nigdy nie mogła z nikim biegać”, to znaczy, że nigdy nie biegałaś w tempie, który jest najlepszy do rozmowy. A pamiętaj, że dla biegacza amatora takie właśnie biegnie to przyjemność. Oczywiście nie umawiaj się z kimś przypadkowym. Jeśli bieganie ma być przyjemnością, to i towarzystwo musi być odpowiednie. Poza tym kto razem z tobą będzie ciężko sapał i śmiał się z czerwonych wypieków na twarzy, a na drugi dzień zadzwoni i powie: „Kurde, dzięki. Było super. To kiedy znowu idziemy?”. Nic tak nie motywuje do wyjścia z domu jak biegowy partner. Możesz na każdy trening umawiać się z kimś innymi. W poniedziałek z Jolką, środę z Edytą, a w piątek czy sobotę z Gośką. Zobacz ile towarzyskich zaległości nadrobisz. Jeden dzień możesz zostawić sobie na samotne bieganie. Wiem, co mówię. Ile razy było tak, że myślałam: „Pierdzielę nie idę, nie chce mi się, zimno, brzydko, ciemno”. Ale zaraz myślałam o kumpeli, która czeka w umówionym miejscu… A jak się spotykałyśmy ona mówiła: „Jak mi się nie chciało, gdybym nie wiedziała, że czekasz. nigdy w życiu bym nie wyszła z domu”. Widzisz, to działa w dwie strony.
Czas
I nie chodzi o to, żeby zabierać ze sobą zegarki, tempo metry i inne gadżety. Nie. Wychodząc biegać, zapakuj w kieszenie czas. Nie wychodź, gdy w głowie masz milion wymówek. Realnych wymówek takich których nie da się obalić. Hmmm tylko jakie to są? Ale to pytanie na marginesie, każdy musi sam sobie odpowiedzieć. No więc wyjdź wtedy kiedy masz komfort, że kolejne pół godziny biegania i jeszcze piętnaście minut po powrocie do domu przeznaczone na rozciąganie i kąpiel to czas dla ciebie. Nie ze musisz się spieszyć bo zaraz teściowa wpadnie na kawę, albo trzeba być 8 minut szybciej bo syna zawieźć na zajęcia. Ja kiedyś planowałam: „Jutro 8:00 rano, pojutrze 20:20”. Nie da się. Teraz wychodzę, jak czuję że to dobry czas. Po południowej kawie, czasami tak po prostu. Siadam i gdy myślę: „Właściwie to nic nie mam do zrobienia”, ubieram buty biorę psa i idziemy na nasze pola się wylatać. Do biegania potrzeby jest czas. To fakt. Plus taki, że to ty decydujesz kiedy jest on najlepszy.
To jak? Pada? Może przestanie. A może warto wyjść na pół godziny nawet w deszczu. W parku między drzewami pada mniej. Widzisz siebie biegającą? Dumę? Tak? I z tym obrazem cię zostawiam, przekuj go w rzeczywistość.