„Byłam zrozpaczona, miałam depresję, nie mogłam się pozbierać. Wiedziałam i czułam, że pragnę jednak zrobić coś dobrego. Pamiętałam obietnicę jaką dałam mojemu mężowi. I właśnie wtedy pomyślałam, że chcę ułatwić życie osobom chorym i ich rodzinom. By nie musieli po nocach szukać informacji w dziesiątkach książek, tak jak ja szukałam. Wzięłam się za pisanie” – opowiada biolog, dietetyk kliniczny – Katarzyna Arkuszyńska. Wyjątkowa kobieta, która kilkanaście miesięcy temu, pożegnała męża chorego na nowotwór trzustki.
Klaudia Kierzkowska: Kilkanaście miesięcy temu Twój mąż zachorował na nowotwór trzustki. Niestety, kilka miesięcy później zmarł. Pamiętasz moment, w którym dowiedziałaś się o chorobie tak bliskiej Ci osoby?
Katarzyna Arkuszyńska: To był najgorszy moment mojego życia. Półtora miesiąca po powrocie z podróżny poślubnej mój cały świat zawalił się. A przecież mieliśmy tak wiele jeszcze do zrobienia, mnóstwo wspólnych planów i marzeń do zrealizowania. Dotarła jednak do nas informacja, że mąż ma raka trzustki. Od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że nie możemy się poddać i będziemy szukać sposobów na uzdrowienie.
Z zawodu jestem dietetykiem klinicznym i zwyczajnie niepokoił mnie jego stan. Mąż trochę schudł, tłumaczył to nadmiernym stresem. Mój mąż, Jacek, był cenionym chirurgiem, ale także pełnił funkcję dyrektora kliniki. Był wspaniałym, dobrym, mądrym człowiekiem. Nigdy nikomu nie odmawiał pomocy, zawsze starał się dbać o potrzeby innych, a o sobie niestety zapominał. Namówiłam go jednak na wykonanie badań, choć ciągle odkładał je na później. Wynik badania USG nie pozostawiał złudzeń, potem były kolejne badania i decyzja o chemioterapii.
Przeczytałam dziesiątki książek i badań klinicznych, szukałam informacji jak złagodzić objawy choroby i pomóc mężowi lepiej przetrwać agresywne leczenie, jak później się okazało – to były ostatnie miesiące jego życia. Pomimo naszego wykształcenia i naszej wiedzy na temat nowotworów i tak mieliśmy iskierkę nadziei. Odnalazłam na świecie i w Polsce ludzi, którzy pomimo podobnej diagnozy żyją. Z niektórymi nawet skontaktowałam się osobiście. Rozmowy z nimi i słuchanie ich historii dawały mi nadzieję, że może i nam się uda, że nasza miłość przezwycięży wszystkie trudności.
Skończyłaś dietetykę kliniczną, posiadałaś dużą wiedzę związaną z odpowiednim sposobem odżywiania. Czy specjalizowałaś się też w doborze diet dla osób zmagających się z nowotworem?
Od lat interesuję się naukami związanymi z medycyną i zdrowiem człowieka. Z wykształcenia jestem magistrem biologii, dyplomowanym dietetykiem klinicznym oraz technikiem farmacji. Miałam dużą wiedzę, jednak nie specjalizowałam się w tematyce odżywiania pacjentów onkologicznych. Nie sądziłam, że wiedzę zdobytą na studiach dotyczącą choroby nowotworowej będę wykorzystywać w praktyce, a już na pewno nie przypuszczałam, że dotknie mnie to osobiście. Życie jest jednak przewrotne.
Teraz zajmuję się głównie onkologicznymi pacjentami, ale nie tylko. Interesuje mnie interdyscyplinarne podejście do zdrowia, takie, które bierze pod uwagę człowieka jako całość, jego zdrowie fizyczne, psychiczne, ogólnie pojęty dobrostan. Na chorobę nakłada się wiele czynników, między innymi: przetworzone jedzenie, toksyny, brak aktywności fizycznej, brak regeneracyjnego snu, ale także stres dnia codziennego, nieprzerobione traumy, blokowane emocje. Mój mąż mógł ze mną porozmawiać o wszystkim, a jednak nie chciał obarczać mnie swoimi problemami. Przeżywał wszystkie porażki i stresy w sobie, dusił emocje. Pragnę podkreślić, że styl życia i dieta mają ogromne znaczenie, zarówno w profilaktyce chorób przewlekłych, jak i wspomaganiu leczenia choroby nowotworowej.
Dbając o siebie i o swoje potrzeby, które wyrażają się w sposobie odżywiania, a także w sposobie wyrażania emocji, wybieramy drogę uzdrowienia. Dużo osób chorujących na nowotwór zmaga się również z depresją. Pamiętajmy, że pójście do psychologa, psychoterapeuty czy lekarza psychiatry nie jest powodem do wstydu. Jest wyrazem szacunku do samego siebie i powodem do dumy, że bierzemy sprawy w swoje ręce, że możemy poprawić jakość naszego życia, że nie wstydzimy się prosić o pomoc.
Miałaś pewną wiedzę, ale nie byłaś wtedy w tym temacie specjalistką. Przeczytałaś dziesiątki książek, z których wyciągnęłaś wiele cennych informacji. Szukałaś pomocy gdzie tylko się dało?
Lekarze dawali mojemu mężowi 2-3 miesiące życia. Zmarł 10 miesięcy po usłyszeniu diagnozy. A wszystko dzięki leczeniu, odżywczej diecie, celowanej suplementacji, wsparciu emocjonalnemu i miłości. Znałam statystyki, nie były one jednak ważne na tamten moment. Każdego dnia dzieją się cuda na ziemi, wydarzają się sytuacje, których nie potrafimy wyjaśnić, a kończą się niezwykle pięknie. Zaczęłam przygotowywać mężowi 6-7 posiłków każdego dnia. Zakupy robiłam na bazarach bio, kupowałam najwyższej jakości mięso, ryby z połowów z czystych wód. Wszystko przygotowywałam na parze, zrezygnowałam ze smażenia. Bardzo istotna była duża podaż białka, przy tak silnym leczeniu jakim jest chemioterapia, mięśnie zanikają w przeciągu kilku tygodni.
Mój mąż schudł prawie 30 kg. Pojawiały się również wymioty, nudności, osłabienie. Dietę musiałam modyfikować tak, aby mąż po chemioterapii mógł jak najlepiej funkcjonować. W tych najgorszych momentach były to zmiksowane potrawy, ale jednocześnie bardzo odżywcze, lekkostrawne, delikatne dla układu pokarmowego. W czasie chemioterapii ważne jest aby pacjent, pomimo niechęci, pił duże ilości wody, w celu wypłukiwania metabolitów chemioterapeutyków. Każdy szczegół leczenia był ważny.
Skoncentrowałaś się głównie na diecie?
Na diecie i odpowiedniej suplementacji, a także wsparciu emocjonalnym. Zgłębiałam wiedzę na temat choroby Jacka, byłam wyczulona na każdą jego potrzebę. Podejście holistyczne także miało ogromne znaczenie, bo na podstawie mądrości wynoszonej również z doświadczeń osób w podobnej do naszej sytuacji, budowałam w nim poczucie, że warto starać się, bo najpiękniejsze chwile jeszcze ciągle przed nami. Wierzył w przyszłość i dał się prowadzić jako pacjent, człowiek, mąż i najlepszy przyjaciel.
Jednak do wszystkiego musiałam dojść sama. Zrobiłam w tym czasie kilka kursów, czytałam badania kliniczne, szukałam wiedzy w różnych źródłach, nie tylko naukowych. Czas COVID-u nie ułatwiał nam leczenia. Mieliśmy jednak to szczęście, że mąż miał lepszy dostęp do specjalistów, dookoła nas byli serdeczni i pomocni ludzie, przyjaciele, rodzina. Oczywiście pojawiały się stany depresyjne, dni, w których nie chciał lub nie miał siły wstać z łóżka. W trudnych chwilach modliłam się, medytowałam, a po pewnym czasie dołączył do mnie i mąż. To nas
wzmacniało, dawało nadzieję i wiarę w cud pomimo wszystkich przeciwności.
Mojego męża nie udało się uratować, ale pragnę podkreślić, że to w jaki sposób nasi bliscy odchodzą ma ogromne znaczenie. Jego odchodzenie było bardzo świadome, pełne miłości. Pomimo lęków związanych z chorobą, braku kontroli nad większością aspektów życia w czasie leczenia, zawsze masz wybór, jak na tą sytuację zareagujesz.
Myślę, że zarówno ja jak i mój mąż podeszliśmy do tego z ogromną godnością. Diagnoza jest szokiem, jest traumą, ale mój Jacek podkreślał, że nie ważny jest finał tej sytuacji, ważne jest w tym momencie nasze podejście i to z jaka siłą i klasą przejdziemy każdy dzień, jak będziemy okazywać sobie miłość i szacunek. Pamiętam, że w chorobie męża staraliśmy się wspierać innych pacjentów i dawać im nadzieję. Nasze życie przewartościowało się całkowicie. Spokój, jaki miał w sobie odchodząc, pochodził z jego wewnętrznej siły na jaką pracowaliśmy razem, czasami nic nie mówiąc do siebie, mieliśmy poczucie, że jest gotowy.
Byłaś przy mężu w ostatnich chwilach życia? Towarzyszyłaś mu przy przejściu na tę drugą stronę?
Tak, nigdy nie zapomnę tego momentu. Ostatnie miesiące życia mój mąż wykorzystał w pełni, pogodził się ze śmiercią i odszedł naprawdę świadomie, w poczuciu miłości do najbliższych. Jacek chciał żyć i wiem, że najbardziej to dla mnie chciał żyć. Miał poczucie, że tak wiele mi obiecał, a nie mógł już tego spełnić. Kiedy było już naprawdę bardzo źle i czuł, że to koniec, pożegnał się ze mną w bardzo wzruszający sposób. Powiedział, że mam żyć za nas dwoje, że mam sobie ułożyć życie i piękne chwile przeżywać za siebie i za niego, że mam czerpać z życia garściami, nie odkładać go na później.
W ostatnich dniach mój mąż już nie chodził, był bardzo obolały. Pamiętam, jak z wielkim trudem wstał z łóżka, usiadł na krześle i wziął mnie na kolana. Objął tak jak dawniej, jak swoją żonę, ukochaną. Nie mówił nic, bo nie miał na to siły. Płakał, a ja płakałam razem z nim. Płakali moi najbliżsi. To był najbardziej wzruszający moment. Pomimo choroby, wyniszczenia, mentalnie był siłaczem, chciał pokazać jaka byłam dla niego ważna, jak mnie kochał. Tuż przed śmiercią trafił do szpitala. Trzymałam go za rękę, przytulałam. Powiedziałam, że bardzo go kocham, że jest miłością. Spojrzał na mnie, wydał ostatni oddech i odszedł. Odszedł, kochając i w poczuciu, że był bardzo kochany i że jego historia, nasza historia jest ważna i przyniesie nadzieję innym. Być może nadzieję na piękną miłość, na to, że nawet w tak strasznej chorobie masz wybór na to jak te ostatnie chwile przeżyjesz, jak wykorzystasz ten czas.
Mogę chyba powiedzieć, że spotkałaś się ze śmiercią twarzą w twarz.
Tak, przeprowadziłam mojego męża na drugą stronę. Byłam w każdej sekundzie tego przejścia, co bardzo przewartościowało moje życie. Nigdy nie rozmawialiśmy wprost, że mąż odchodzi. Nie byliśmy w stanie. Pamiętam tylko jak trzy miesiące przed śmiercią powiedział:
Kasiulku, gdyby jednak stało się coś najgorszego, miał na myśli swoje odejście, obiecaj mi, że się nie załamiesz i będziesz dalej żyć. Jak będziesz robiła coś pięknego, pomyśl sobie o mnie i powiedz – Jacek cieszę się podwójnie, za ciebie i za siebie.
Obiecałam mu też, że będę pomagała innym ludziom, że nie będę ofiarą tej traumy i zamienię ją w coś dobrego.
Pomagam ludziom na różne sposoby i kiedy widzę jak moi pacjenci czują się wzmocnieni, daje mi to ogromną satysfakcję, motywuje moich podopiecznych i wiem, że swój duży udział ma w tym procesie też Jacek. Jak dla mnie życie i miłość nie kończą się nigdy, zmieniają się, ale mają swoją ciągłość. Ja osobiście czuję obecność i opiekę mojego męża.
Ciężko było ci się podnieść i zacząć na nowo żyć po śmierci tak bliskiej ci osoby?
Pierwsze dwa miesiące leżałam w łóżku, nie byłam w stanie ani jeść, ani pić, ani spać. Wyłam z bólu, z rozpaczy, krzyczałam, przeklinałam. Była ze mną moja mama, której jestem wdzięczna, bo zaopiekowała się mną, gotowała, karmiła i wspierała. Byli ze mną przyjaciele, a także siostra i jej partner. Mam wspaniałych ludzi wokół siebie. Wiem, że niektórych z nich Jacek przed śmiercią prosił, żeby się mną zaopiekowali. Robią to najpiękniej na świecie! Jestem im za to bardzo wdzięczna.
Przeszłam przez różne etapy żałoby. To taki czas, kiedy człowiek ma prawo do wszystkich emocji i nie powinien ich blokować. Kiedy poczułam, że mam siłę wstać, wytarłam łzy i stwierdziłam, że mam po co żyć. Mam jeszcze tu tak wiele do zrobienia. Bardzo pomogły mi rozmowy z moją psychoterapeutką, a także lekarzem psychiatrą. Nie wstydziłam się prosić o pomoc. Najważniejsza jest ta subtelna obecność bliskich. Ludzie dawali mi poczuć, że są blisko pomimo, że chciałam być sama. Taki szept człowieka miał w sobie dobrą energię i to dzięki temu, najpierw miałam siłę by żyć, a później miałam chęć by żyć. Dziś czuję, że każdy dzień to nowe nadzieje, perspektywy, spotkania z wartościowymi ludźmi, szansa na dawanie miłości, rozwój. Miłość do samego siebie i innych ludzi. Jest tyle jeszcze do zrobienia. Życie samo w sobie jest tak ogromną wartością. Teraz doceniam każdą chwilę, doceniam drobne rzeczy, mam ogromną świadomość, że każdy z nas odejdzie, ale ważne jest co po sobie zostawimy w innych ludziach, w życiu innego człowieka.
Ebook „Dietoterapia w chorobach nowotworowych”, którego niedawno wydałaś jest spełnieniem obietnicy?
Zanim wydałam Ebooka byłam zrozpaczona, miałam depresję, nie mogłam się pozbierać. Wiedziałam i czułam, że chcę zrobić coś dobrego. Pamiętałam obietnicę jaką dałam mojemu mężowi. I właśnie wtedy pomyślałam, że chcę ułatwić życie osobom chorym i ich rodzinom. A wszystko by nie musieli szukać informacji po nocach w dziesiątkach książek, tak jak ja to robiłam. Postanowiłam, że stworzę w pełni zrozumiały dla każdego ebook, w którym oprócz teorii będą także wskazówki praktyczne i przepisy. Postawiłam na interdyscyplinarną wiedzę.
Chciałam, aby pacjent miał świadomość, co może być przyczyną nowotworów, jakie są mechanizmy ich powstawania, jakie siły witalne drzemią w człowieku, jak ważny jest sprawnie działający układ immunologiczny, styl życia i dietoterapia. W ebooku są zarówno ogólne zasady żywienia w chorobie przewlekłej, jak i szczegółowe zalecenia dotyczące poszczególnych typów nowotworów oraz wskazówki jak radzić sobie z nudnościami, brakiem apetytu, niedokrwistością, biegunkami czy zaparciami. Zawarłam w nim także tabele, które ułatwią wykluczenie żywności przetworzonej oraz pomogą wprowadzić zdrowe zamienniki.
Druga część ebooka to moje kolorowe przepisy oraz inspiracje pacjentów, którzy pięknie jedzą i zaczęli zdrowieć. Jestem z nich bardzo dumna. Mam ogromną nadzieję, że książka ta będzie inspiracją dla pacjentów onkologicznych i ich rodzin do zadbania o siebie zarówno pod względem żywieniowym jak i emocjonalnym. Inspiracją do zatroszczenia się o siebie.
Myślałam, że przepisy te raczej nie będą zachęcały do jedzenia – kleiki, papki. Bardzo się myliłam. To przepysznie wyglądające, kolorowe i co najważniejsze zdrowe dania, które z przyjemnością zjadłby każdy z nas.
Starałam się przygotować przepisy o różnym stopniu trudności, dla kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę w kuchni, jak i dla osoby, która czuje się w niej bardzo dobrze. Chciałam pokazać, że choroba to nie tylko jedzenie papek czy kleików, chociaż czasami zdarzają się takie etapy i dieta w tej chorobie musi być często modyfikowana, w zależności od etapów leczenia i samopoczucia pacjenta. Jednak nawet zwykłą owsiankę można przygotować w bajeczny sposób – dodać borówek, szczyptę cynamonu cejlońskiego czy listek mięty. Każdy z przepisów wyklucza żywność przetworzoną, a zawiera duże porcje witamin, minerałów, antyoksydantów, przypraw przeciwzapalnych i porcje pełnowartościowego białka.
W ebooku jest ponad 50 przepisów. Który jest twoim ulubionym?
Wiele z nich uwielbiam, ale chyba najbliższa mojemu sercu jest kolorowa szakszuka przygotowana w sposób orientalny z rodzynkami królewskimi, kuminem i kurkumą. Uwielbiam też boczniaki przyrządzone na wszystkie sposoby oraz risotto z szafranem i krewetkami. Pomimo choroby, pacjent może pięknie jeść. Potrawy mogą być kolorowe, smaczne, odżywcze i dawać radość. Bardzo bym chciała, aby ta książka zmieniła spojrzenie na dietę w chorobie onkologicznej, a także uświadomiła jak ważną rolę i znaczenie mają emocje, nasze życie wewnętrzne i relacje z innymi ludźmi.
Jedzenie i nasz stan psychiczny naprawdę mają ogromną moc. Życzę wszystkim dużo miłości do siebie samych, cudownych wspierających osób w czasie choroby i nie tylko, nadziei i mocy w procesie uzdrawiania, pięknych potraw każdego dnia i celebrowania życia.