Go to content

„Jest pani za młoda, żeby umierać na raka!”. Doktor House potrzebny od zaraz!

Fot. iStock / xmee

„Jest pani za młoda, żeby umierać na raka czy inną poważną chorobę”. Pan doktor uśmiechnął się pod nosem i wypisał mi receptę, na której widniał tylko paracetamol. Drugi miesiąc studiów był pierwszym z wielu, które miałam spędzić szukając diagnozy, na którą nie jestem za młoda.

Norma nad normami

Wszystko zaczęło się bardzo niepozornie – ból głowy, drętwienie prawej ręki, problemy ze wzrokiem. Na początku sama pomyślałam, że to po prostu nerwobóle, w końcu studiowanie, nawet na AWF-ie, nie należy do zadań bezstresowych. Każdy wymaga stuprocentowej obecności, doskonałego przygotowania do zajęć, a najlepiej jeszcze nienagannego wyglądu i bycia fit – w końcu to Akademia Wychowania Fizycznego! Nawet jeżeli studiujesz zarządzanie sportem.
Pewnego dnia na uczelni, w czasie ulubionych zajęć z marketingu, zdrętwiała mi ręka, a głowa zaczęła boleć niemiłosiernie. Z pola widzenia znikł przystojny wykładowca, a ból głowy był nie do wytrzymania. W toalecie zauważyłam, że na prawej piersi pojawiła się wysypka, naczynka tworzyły maleńkie czerwone krwiaki, a sama pierś wydawała się większa.

Młoda może poczekać

Zerwałam się z uczelni, pojechałam prosto do rejonowej przychodni. Ciągle nie przytomna i przerażona, musiałam ustąpić miejsca starszym paniom, które czekały na wizytę u lekarza krócej niż ja, ale przecież to ja miałam 20 lat, mogłam postać!

Siwy pan doktor nie przejął się zbytnio moimi opowieściami. Nawet fakt, że w rodzinie występował rak, a nawet rak piersi, nie miał dla niego znaczenia. Badanie polegało na osłuchaniu i (dosłownie!) spojrzeniu na pierś. Nawet faceci w autobusie lepiej przyjrzeli się anatomii mojego biustu.

Doktor stwierdził, że nie ma się czym martwić. Mogę spokojnie wracać na uczelnię, a na szczegółowe badania poczekać kilka lat. Nie wytrzymałam.

– Panie doktorze, czy ja nie mam raka.

– Jaki rak?! Jest pani za młoda. To zwykłe nerwobóle, pomoże paracetamol.

„Skończysz jak ojciec, tylko szybciej”

Przez kolejne miesiące przekonywałam siebie samą, że jestem zdrowa. W końcu taka była diagnoza.

Miałam na głowie uczelnie i pracę, która wiązała się z ciągłymi wyjazdami, więc każdy ból głowy zwalczałam prochami przeciwbólowymi, a złe samopoczucie tłumaczyłam przemęczeniem. Do lekarza poszłam dopiero po miesięcznym wyjeździe, podczas którego czułam się idealnie. Powrót do domu wiązał się z obniżeniem poziomu adrenaliny, a organizm odmówił posłuszeństwa. Przesypiałam całe dnie, na uczelni wytrzymywałam maksymalnie dwie godziny, bo ból głowy był nie do wytrzymania, a ja przypominałam zombie.

Lekarka rodzinna w czasie badania wyczuła zgrubienie w piersi, wysłała mnie na natychmiastowe USG. Na koniec wizyty powiedziała tylko, że jeżeli się nie wezmę za swoje zdrowie, skończę jak ojciec, tylko szybciej. Tata przez swój pracoholizm przeszedł dwa zawały, ale przez niezbyt zdrowy tryb życia, operacji tętniaka mózgu nie przeżył.

23 marca 2017

Pomimo początkowej niechęci, postanowiłam się zawziąć i szybko się wyleczyć.  Z jednej strony motywacją była historia taty, a z drugiej fakt, że dopiero co się zakochałam. Po wizycie u ginekologa nr 1, który ostatecznie potwierdził stan zapalny piersi, musiałam znaleźć onkologa – specjalistę chorób sutka.

Mieszkam na Śląsku, więc do wyboru miałam kilkanaście miast, w których mogłam szukać lekarza. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie z laptopem i telefonem, rozpoczynając poszukiwania. W pierwszej poradni pani była bardzo miła, ale słysząc ile mam lat uprzejmie poinformowała mnie, że to bardzo zły wiek na chorowanie – dla NFZ nie jestem już dzieckiem, ale dorosłym do końca jeszcze też nie. Następne telefony to ciągły zajęty sygnał, czasem przyjemne melodyjki, które z czasem zaczęły psuć mi nerwy. Rozmowa z rejestratorką z jednego z największych ośrodków medycznych w Katowicach, stała się już kultową opowieścią w mojej rodzinie.

-Mogę panią zarejestrować na 23 marca 2017 roku. – oznajmiła pani po drugiej stronie telefonu.

-2016?

-Nie, 2017.

– Wie pani, że jest 20 kwietnia 2015? Jeżeli mam raka, nie dożyję tej wizyty.

-Niech się pani nie martwi! Wtedy będzie mógł z niej skorzystać ktoś inny z pani rodziny.

Wakacje w tropikach

Czułam się coraz gorzej. Bóle głowy nie ustawały, widziałam coraz gorzej, przytyłam 20 kg i wiedziałam, że nie jestem za młoda na chorowanie. Chcąc nie chcąc, musiałam skorzystać z usług przychodni prywatnych, bo nawet skierowania 'pilne’ nie przybliżały mnie do wizyt. Każda prywatna wizyta u lekarza to koszt około 150-300 zł. Ostatnio policzyłam, ile wydałam żeby dowiedzieć się, co mnie rozbija od środka. W sumie, miałam na to bardzo dużo czasu. W końcu na odwiedziny u lekarza trzeba poświęcić więcej czasu, niż na urodziny u ciotki; rejestracja – 10 minut, oczekiwanie – godzina, sama wizyta to już pestka – 15 minut gadania, 5 minut USG, by w dwie minuty stwierdzić, że „to będzie ciężka droga ku diagnozie”. Cennik tych wizyt to równie wielkie szaleństwo – sama wizyta kosztuje około 200 złotych, choć pierwsza zawsze jest droższa.

Mogłabym sobie pozwolić na dwutygodniowe wakacje w tropikach, ale zdrowie jest najważniejsze i dopiero wtedy zaczęłam je doceniać, tak samo jak dobrego lekarza.

Doktor House potrzebny od zaraz!

Odwiedziłam kilku specjalistów. Dwóch endokrynologów, czterech ginekologów, dwóch okulistów i neurologa. W czasie pobytu na oddziale neurologicznym podejrzenia sięgały nawet stwardnienia rozsianego, na to nie byłam za stara. Jednego lekarze byli pewni – gruczolak przysadki mózgowej był jedną z odpowiedzi na pytanie, co mi jest. Tylko objawy wykraczały poza te, związane z gruczolakiem. Czułam się jak ciekawy przypadek, który każdy chce zobaczyć, bo w końcu niecodziennie zdarza się spotkać tak schorowaną osobę w tak młodym wieku, a w dodatku od tylu miesięcy nikt nie wpadł na to, co jej jest! Jeden z panów profesorów, który próbował mnie diagnozować, wziął nawet ksero mojej dokumentacji, żeby skonsultować ją w czasie jednej z tych super ekskluzywnych konferencji.

Neurolog rozkładał ręce – bo co on może, skoro w rezonansie wszystko w miarę dobrze? Ginekolog odsyłał do endokrynologa, który twierdząc, że to nie tylko sprawa hormonów, wysyłał mnie na basen (!), no bo dlaczego nie? Pan endokrynolog, do którego o dziwo nie było kolejki, zapytał, czy mam jakieś pytania. –Panie doktorze, czy uda nam się w ogóle zlikwidować te problemy? Po chwili namysłu, pan doktor jakby niczego nie słysząc poprosił o 100 złotych za wizytę.

Okulistka grzmiała, bo pole widzenia zmniejszyło się do 30 stopni (u zdrowego człowieka wynosi 100 lub 140 stopni). W pewnym momencie wizyty zaczęła mnie przekonywać do załatwiania oświadczenia o niepełnosprawności, skoro jej zawodowi koledzy nie spieszyli się do zrobienia czegokolwiek.

Minął rok, a ja miałam już: raka piersi, gruczolaka przysadki mózgowej i stwardnienie rozsiane.  Dopiero ostatni ginekolog, którego odwiedziłam z nastawieniem, że to ten lekarz, który mi pomoże, głośno przeklną nazywając swoich kolegów „bandą debili”. Wychodząc od niego szczerze płakałam, nie ze strachu, ale z radości, że ktoś coś w końcu zrobił.

System do zmiany

Kiedy leczysz się u jednego specjalisty, musisz brać pod uwagę, że on nie może zrobić nic bez innego specjalisty, a już na pewno nie wypisać skierowanie na badanie, które mogłoby być refundowane przez NFZ. Przykład? Tylko endokrynolog może wypisać skierowanie na badanie poziomu prolaktyny we krwi, ginekolog by mógł, ale z dobrym uzasadnieniem, a lekarz rodzinny nie może, bo straci swoje „punkty”.  I tak tułasz się od lekarza do lekarza z nadzieją, że ktoś w końcu pomoże. Czas mija nieubłaganie, a choroba postępuje. I o ile system „Szybkiej Terapii Onkologicznej” jest naprawdę dobrym pomysłem, to w przypadku braku podejrzenia nowotworu, a innej poważnej choroby, nie masz umożliwionej wcześniejszej konsultacji czy badania.

Walka o siebie

Nikt nie jest za młody na chorobę i trzeba o tym pamiętać. Przez poddawanie się temu tekstowi u lekarza, wiele osób zostało zdiagnozowanych za późno. My znamy swój organizm najlepiej, choć koncerny farmaceutyczne próbują nam wmówić, że bez kolejnych kapsułek na odchudzanie czy lepszy sen, nie damy rady.

W pewnym momencie tej całej zdrowotnej bieganiny straciłam wszystko, na co pracowałam ostatnie kilka lat, a jedyne co zyskałam, to totalne zwątpienie, które nasilało się po każdym kolejnym dniu pełnym badań i oczekiwania. Poprosiłam przyjaciółkę, studentkę ostatniego roku medycyny, żeby coś mi doradziła. „Nie wychodź z gabinetu, dopóki czegoś ci nie powiedzą!”. Trochę podziałało, ale bardziej niż to, zadziałało poczucie własnej wartości –  właśnie dlatego, że jestem młoda, mam prawo zawalczyć o swoje własne życie, które nie skończy się za kilka lub kilkanaście lat, bo diagnoza była nieprawidłowa lub w ogóle jej nie było.

Po półtora roku nadal nie jestem w pełni zdiagnozowana, jedyne czego jestem pewna, to fakt, że nie będę miała dzieci. Bo za późno zaczęłam brać leki, hamujące wydzielanie prolaktyny, która skutecznie niszczyła kolejne narządy mojego organizmu.