Jestem babcią, matka, żoną i synową. Nie bez powodu wybrałam taką kolejność. Wnuki są dla mnie ogromną radością i największym szczęściem, jakie mogło mnie spotkać. Pisząc te słowa wiem, że tak jest, ale jeszcze kilka miesięcy temu mogłam to wszystko poświęcić. W tamtym czasie to nie było ważne… Poza tym, kto to widział w moim wieku na depresję chorować? Problemy emocjonalne są przecież domeną młodych, zabieganych.
Depresja
Jestem kobietą 50+. Z depresją zmagam się od kilku lat. Mój psychiatra mówi, że jest to tzw. depresja nawracająca. Gdy jest dobrze i lekarz sugeruje odstawienie antydepresantów, nadchodzi nagle moment, kiedy zaczynam czuć się źle. Tak było wtedy.
Pomiędzy
Udane życie, zdrowe wnuki, samodzielne dzieci i mąż, który pozornie dba o moje dobro (przynosi przecież pieniądze na utrzymanie domu). A jednak coś było nie tak. Starałam się zdobyć pracę w myśl zasady „kto nie pracuje, ten nie je”. Było mi głupio, że mimo skończonych dwóch kierunków studiów podyplomowych na SGH i SGGW nie mogę znaleźć pracy. Zorientowałam się, że o zatrudnieniu decyduje mój pesel (to na moją niekorzyść), znajomości (można pomarzyć) oraz odbyty wcześniej w tym miejscu staż z Urzędu Pracy (z tym bywa różne). Mąż cały czas zarzucał mi, że zbyt pochopnie zwolniłam się z poprzedniej pracy, że miałam dobrą pensję (ok. 3000 zł). Nie mógł zrozumieć, jaką tam przechodziłam gehennę. Jak bardzo nie liczyli się z moim zdaniem. Jak bardzo osoby, które są zwierzchnikami, wykorzystują swoje stanowisko, żeby upokorzyć pracownika. Ot, taka codzienność urzędnika. Do tego jakieś mniejsze i większe problemy finansowe i zdrowotne, rozwód córki.
Tak łatwo odejść… tylko z pozoru
Kocham moje wnuki, nade wszystko dzieci i mojego cudownego męża. Jednak tego dnia nie było to ważne. Postanowiłam się więcej nie męczyć. Nie miałam siły zajmować się domem, chodzić na kolejne rozmowy kwalifikacyjne, skazane na porażkę. Nie mogłam słuchać ciągłych docinków męża, że jestem skazana na opiekę MOPS-u i dzieci na stare lata. Nie miałam siły, żeby iść rano do sklepu po bułki na śniadanie i gazetę dla męża, po prostu nie miałam na to siły. Ogarniała mnie niemoc, która miała wpływ na wszystkie moje codzienne, niegdyś racjonalne czynności. Nie czułam sensu wykonywania żadnej czynności. To stan, w którym można się nie myć, nie pić, nie jeść, nawet nie palić, choć wcześniej paliło się jak smok, tylko leżeć w łóżku ze swoim cierpieniem. Cierpieniem duszy.
Dobrze grałam
Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie moim codziennym oddaniem dzieciom, mężowi, wnukom… Przecież tak o nich dbałam, a jednak coś nie zadziałało. Czułam się opuszczona, samotna i pełna goryczy. Moje dzieci, którym poświęciłam całe życie, moja córka tak czujna na wszelkie symptomy nie widzi, że czuję się źle? Że nie chce mi się żyć? GRAŁAM. WIDOCZNIE DOBRZE GRAŁAM. Pamiętam, że kilka godzin wcześniej rozmawiałam z córką. Wracała z pracy zmęczona, była chora. Narzekała, że jest zmęczona. Jeszcze pytałam, jak mogę jej pomóc, ale niewiele mogłam, mieszkając kilkadziesiąt kilometrów od niej. Miałam wystarczający zapas antydepresantów i leków nasennych, aby ich użyć. Bynajmniej nie tak, jak zalecał lekarz. Zrobiłam to. Była wczesna wiosna.
Liczyłam na sen
Myślałam, że po prostu sobie zasnę. Nagle, po półgodzinie od zażycia leków, zaczęły mną wstrząsać konwulsje. Nie mogłam wstać z łóżka. Zrozumiałam, że to nie wygląda tak jak sobie wyobrażałam. Nie zasnęłam. Wprost przeciwnie wstrząsały mną jakieś dziwne drgawki i nie byłam wstanie wypowiedzieć sensownego zdania. Nawet nie pamiętałam, co wzięłam. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nagle potrzebowałam czyjejś pomocy. Poczułam, że zrobiłam źle, że zbyt szybko zaprzepaściłam moje jednak udane do tej pory życie. Moje wszystkie lata udanego do tej pory 35-letniego małżeństwa przebiegło mi przed oczami. Jednak silna chęć pozbycia się tego marazmu dnia codziennego przeważyła nad tym, że jednak podjęłam słuszną decyzję. Z resztą nie było już wyjścia, wzięłam śmiercionośną mieszankę leków. Chciałam zostawić to wszystko i mieć spokój. Na zawsze. Myślałam, że po prostu zasnę i będzie po wszystkim.
Przez przypadek mąż przyszedł do sypialni po godzinie od momentu, gdy zażyłam około 60 tabletek. Zadzwonił do córki, która jest lekarzem. – Tato wzywaj szybko pogotowie – usłyszałam tylko gdzieś w oddali… Ciągle coś do mnie mówił. Miałam konwulsje, które były nie do opanowania.
Samobójstwo
Mąż zadzwonił pod 112, więc zdarzenie zostało zakwalifikowane, jako próba samobójcza, stąd zaraz z ratownikami medycznymi zjawiła się policja. Po tym jak upewnili się, że mój mąż nie przyczynił się do zaistniałej sytuacji, policja odjechała. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nasze zasoby soli (ok. 5 kg.) do płukania żołądka będą w pełni tak szybko wykorzystane… W szpitalu spędziłam dobę, doprowadzili mnie do życia. Szkoda tylko, że zarzygałam całą karetkę, bo za wcześnie mnie do niej wzięli i działały jeszcze płyny, które mi podawano. Przepraszam.
SOR
Nie wiem, jak można się tak upodlić. Jak ludzie mogą cię tak upodlić. To nieprawda, że wszystkich pacjentów traktuje się jednakowo. Tych, którzy chcieli się pozbawić życia na własne życzenie traktuje się źle na SORze. Na jednym łóżku starszy pan po zawale. Nad drugim ktoś po wypadku. Dalej pijak z rozciętą głową. Pozbawiona poczucia godności, obleczona w jakąś pasiastą górę od piżamy leżałam kilka godzin na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, czekając na lekarza dyżurnego. Przyszedł. Był zły, że ludzie pozbawiają się życia na własne życzenie, mimo, że tylu innych nie może przeżyć w wyniku chorób. Niewiele mogłam powiedzieć. Ogromna suchość w gardle (po płukaniu żołądka) i stres spowodowały, że nawet nie pamiętałam, jakie wzięłam leki. Powoli odzyskiwałam świadomość i zaczęłam ogarniać sytuację w jakiej się znalazłam. Przyjechała moja córka, przekazała lekarzom leki, które codziennie biorę na nadciśnienie oraz te, które ewentualnie mogłam wziąć przed…Wstyd. Nie wiem, czy coś więcej wtedy czułam. To chyba jeszcze nie był ten moment, gdy pojawia się radość z ocalenia.
Powrót do normalności
Odnalazłam się. Potrzebny był mi kop, żeby spaść na samo dno, po to, żeby się podnieść. Znalazłam pracę, dwa miesiące temu urodziła się wnuczka. W sumie mam troje wnuków. Jestem szczęśliwa. Dzielę swój czas pomiędzy pracę zawodową, życiem domowym i chwilami dla wnuków. Działam na autopilocie, żeby złe myśli nie wróciły. Nikt z dalszej rodziny nie wie, co się wydarzyło. W najbliższej wciąż o tym nie rozmawiamy. Chyba nikt z nas nie ma jeszcze odwagi.
Czemu to piszę? Otóż po to, żeby uświadomić inne kobiety, nieleczona depresja, która powstała także w wyniku huśtawki hormonów, może wyrządzić wiele zła. Często nie wiemy, co się z nami dzieje, czujemy złość, bezsilność, niechęć do wykonywania zwykłych codziennych czy obowiązków domowych. Jesteśmy rozczarowane życiem, choć przecież z pozoru jesteśmy spełnionymi kobietami. Tu apel do naszych dzieci, aby bacznie obserwowały swoich rodziców, bo nieraz symptomy ich zachowania decydują o ich jutrzejszym dniu, życiu …
Sama nie wiem, czy to mi się przydarzyło naprawdę? Ale skąd w takim razie w mojej apteczce znowu tyle antydepresantów? Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.
Barbara