Życie z alkoholikiem jest jak wegetowanie w Matrixie. Właściwie przestajesz żyć. Jesteś w świecie, w którym zajmujesz się rzeczami, którymi nie chcesz się zajmować. Sprawdzasz, czy w domu poupychane są po kątach i w szafkach puste butelki. Sprawdzasz, czy nie za długo zajmuje mu droga od samochodu do domu. Widzisz przez okno, że zaparkował, a klucze w zamku słyszysz dopiero po 10 minutach. Na pewno w tym czasie na klatce schodowej coś wypił.
32 godziny z życia współuzależnionej
Więc w nocy, gdy śpi, bierzesz psa i idziesz otworzyć bagażnik samochodu. Cała napięta. Modlisz się w duchu, byś tym razem niczego nie znalazła. Otwierasz. Na szczęście niczego tam nie ma: ani butelek pustych ani tych pełnych. Ufff. Jesteś paranoiczką – myślisz sobie. Znów go podejrzewasz bez sensu. Więc wracasz do domu cała szczęśliwa, że to tylko twoja chora fantazja. I wtedy na półpiętrze widzisz niedopite piwo. W dodatku takie jakie on uwielbia. Ale jaki to dowód na to, że to twój maż pił w pośpiechu przed powrotem do domu? – próbujesz znów przekonać samą siebie. Niepokój znów jednak rośnie, by po chwili rozgościć się w twojej głowie na dobre.
- ZOBACZ TEŻ: „On tobą manipuluje, grozi ci, krzywdzi? Nie wierz, że się zmieni, uciekaj”. Wyznanie byłego alkoholika
Rano przy śniadaniu, pytasz go, czy pił. Dlaczego tak wcześnie poszedł spać? Czy był już znieczulony? On jest wściekły! Nie odzywa się do ciebie. Coś tylko mruczy pod nosem. Wychodzi do pracy, trzaskając drzwiami i krzycząc, że takim domu nie da się żyć! Wrzeszczy: Odejdę, jeśli nie przestaniesz mnie obsesyjnie szpiegować!
I znów to czujesz, patrząc na małe dzieci. Tylko wyrzuty sumienia. Nie uśmiechasz się do synów. Jesteś nieobecna. Masz niewidzący wzrok. Czujesz się wykończona. Odprowadzasz więc bez słowa dzieci do przedszkola. Całujesz je w szatni, byleby szybciej się pozbyć tych trajkoczących nad uchem maluchów. Ty masz ważniejsze rzeczy na głowie. Musisz ich jakoś ustrzec przed alkoholizmem ich ojca. Musisz stać na straży tej rodziny. Tylko ile jeszcze dasz radę? Jesteś smutna. Czujesz, że masz sztywne mięśnie i twarz cała w napięciu.
Tej nocy czekasz na niego bezskutecznie. Nie wraca. Nie odbiera telefonu. Najpierw myślisz, że się obraził. Przecież przyrzekał, że nie będzie już pił alkoholu. Obiecał ci to na życie swojej matki i waszych wspólnych dzieci. Jak możesz mu nie wierzyć? Ale kiedy mijają kolejne godziny, dociera do ciebie, że to nie jest jakaś urojona wobec ciebie kara. On po prostu znowu poszedł w tango!
Ale może jednak nie? Może coś się stało? Wysyłasz do niego już dziesiętnego SMS-a. Nie sposób policzyć, ile razy już do niego dzwoniłaś. Zaglądasz do telefonu, przecież historię połączeń można jakoś odtworzyć. Ale jednak nie po dwunastym razie, który naliczyłaś, coś ci się miesza. Powinnaś zasnąć jak najszybciej, bo jutro w pracy będziesz bez sił i w końcu ktoś domyśli się, w jakim koszmarze żyjesz. Zwolnią cię, nikt cię nie będzie takiej szanował. A przecież codziennie wymagają od ciebie kreatywności.
Rano sama zajmujesz się dziećmi. Odprowadzasz je znowu bez grama uśmiechu na twarzy do przedszkola. Potem biegniesz spóźniona do pracy. Bez makijażu, bez wyprasowanych pod linijkę ubrań. Trudno, myślisz sobie! Byle by tylko udało się jakoś przebrnąć ten dzień. W pracy koleżanki robią sobie przerwę i zapraszają cię do kuchni na kawę. Idziesz z nimi, bo przecież starasz się robić dobre wrażeni i udawać, ze żyjesz normalnie. Tam ze zdziwieniem obserwujesz, jak toczy się rozmowa. One śmieją się z takich głupot. Mają problemy, które cię kompletnie nie dotyczą. Właśnie spierają się na temat laminacji rzęs, czy oby to jest zdrowe i bezpieczne. Potem przechodzą do kolejnego… wyższość hybrydy nad zwykłym lakierem. Po twoich ustach wędruje jakiś wymuszony nienaturalny uśmiech. Maskujesz, że masz te rozmowy głęboko w dupie. Czujesz się jakby za ścianą, jakby ktoś zamknął cię pod kloszem, bez powietrza. Chcesz krzyczeć – Ratunku! Niech ktoś mi pomoże, już dłużej tak nie potrafię żyć! To koszmar.
I wtedy słyszysz samą siebie: „Marzę o zielonych paznokciach, widziałam takie na Instagramie. I jeszcze mówisz, że nie potrafisz znaleźć takiego lakieru. Niby wszyscy tak malują teraz paznokcie, a zielonego lakieru w Rossmanie brak. Więc, uff, znowu ci się udało wybrnąć z kłopotliwej towarzysko sytuacji. Pewnie wszyscy myślą, że u ciebie – tak jak u innych – wszystko gra.
Po pracy idziesz do sklepu. Kupujesz do jedzenia byle co. Tyle, ile tylko zdołasz unieść. Potem jeszcze zabierasz dzieci z przedszkola. Znowu odebrałaś je jako ostatnia z matek. Trudno! Zajdziesz z nimi jeszcze na plac zabaw. To dla ciebie jedyna chwila, którą masz tylko dla siebie. Próbujesz wyciągnąć twarz do ostatnich wieczornych promieni słońca. Bierzesz do ręki telefon, wysyłasz do męża kolejne SMS-y i przez chwilę zastanawiasz się, czy nie zadzwonić do jego rodziców. Ale po co znów wciągać w to jego matkę. I tak wiadomo, że o jego pijaństwo ona wini ciebie. Nie jesteś dobrą żoną, taką , jaką on i ona sobie wymarzyli, więc pije. Masz świadomość, że nie masz w niej sprzymierzeńca. Dzwonisz więc do jego kolegi z pracy, który mówi, że go tam dziś nie było. Serce znów galopuje ci w piersiach. Co masz robić? Jesteś w tym sama! Może powinnaś o zacząć obdzwaniać szpitale? Może naprawdę coś się stało?
W domu robisz kolację i czujesz, że łzy napływają ci do oczu. Nie, do przyjaciółki po pocieszenie już nie zadzwonisz. Przecież pomyśli, że jesteś kompletną idiotką. Nie można bez przerwy zamęczać takimi sprawami innych ludzi. Zdajesz sobie sprawę, że oni nie mają już siły, by ci pomagać i słuchać twoich żalów. Postanawiasz, że jak dzieci pójdą spać zaczniesz dzwonić do szpitali. Przy synach nie chcesz robić afery. Mówisz im, że tata wyjechał i wróci jutro. Byleby się tylko nie martwili, byleby się nie zorientowali, co tu jest grane.
Epilog z domu pijaka
Ale kiedy zasypiają, słyszysz klucz przekręcany w zamku. Więc jednak żyje, więc jednak wrócił. Patrzy na ciebie niemrawo, idzie do łazienki. I co ty masz zrobić? Może jeszcze raz spróbuję – myślisz sobie. – Spróbuję go namówić, żeby nie pił. Tym razem każę mu przyrzec na Matkę Przenajświętszą, zaprowadzę do kościoła, może to pomoże – oszukujesz samą siebie. I to pytanie, które kołacze ci się z tyłu głowy: ile jeszcze wytrzymasz, kobieto!? W tym życiu bez życia, w tym cierpieniu i Matrixie. Ile? Bo na odejście od tego człowieka zwyczajnie brakuje ci sił.