Go to content

Ks. Rafał Krawczyk: Pandemia pozbawiła nas pewnych przyjemności, ale nie tego co najważniejsze

Fot. iStock

Przed nami kolejne święta w pandemii. Wielkanoc, która zawsze opierała się na radości, teraz jest dla nas trudnym czasem pełnym obaw i konieczności wyrzeczeń. O tym jak dobrze przeżyć i wykorzystać ten czas opowiada ksiądz Rafał Krawczyk, który przed wybuchem epidemii koronawirusa pracował w parafii pw. Świętego Krzyża w Soczi.  

Klaudia Kierzkowska: Trwająca od ponad roku pandemia to dla nas wszystkich bardzo trudny czas. Czy możemy spojrzeć na aktualną sytuację pozytywnie i wykorzystać ją do czegoś dobrego? Jakie nauki i wnioski powinniśmy teraz wyciągnąć?

Epidemia nie jest niczym nowym. Gdybyśmy zajrzeli do historii, odnaleźlibyśmy wiele podobnych historii. Szczególnie w okresie średniowiecza, kiedy panowały różne epidemie i na ulicach można było zobaczyć umierających ludzi bez żadnej pomocy ani wsparcia. Dzisiaj takie widoki są raczej niemożliwe. Trwająca epidemia to na pewno bardzo trudny dla nas wszystkich czas. Inni i niespotykany. Kiedy jednak sięgniemy do historii, zauważymy, że sytuacja, która nas spotkała, nie jest niczym nowym. To nowość dla nas przyzwyczajonych do pewnego komfortu: że mogę robić co chcę, iść gdzie chcę, spotykać się z kim chcę. Teraz musimy zmierzyć się z pewnymi ograniczeniami, ale są też plusy i korzyści tej sytuacji.  Okazuje się, że kontakt z najbliższymi osobami był o wiele trudniejszy w tamtych, przed pandemicznych czasach. Łatwiej nam wtedy było nawiązywać kontakty z kimś obcym, także online przez różne portale społecznościowe. Natomiast dzisiaj więcej czasu spędzamy z najbliższymi. Budujemy z nimi lepszą, głębszą relację. Wcześniej było to o wiele trudniejsze. Unikaliśmy ich, nie mieliśmy dla nich czasu. Teraz mówiąc w cudzysłowie „zmuszeni” jesteśmy z nimi przebywać. Dostrzegamy obecność naszych dzieci, współmałżonków, ich potrzeby. Możemy się skupić na ich emocjach, widzimy że też są zmęczeni tą sytuacją. I to jest bez wątpienia ten pozytywny aspekt pandemii. Pandemia może nas nauczyć odpowiedzialności i współodpowiedzialności. Każdy z nas jest teraz odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale również za tych, do których wraca do domu.

Po tej pandemii świat już będzie inny. Jeżeli życzymy sobie, żeby wróciło to, co było kiedyś – to już nie wróci. Ten świat nie będzie już taki jak kiedyś. Działamy teraz w zupełnie inny, ograniczony sposób, ale świat się kręci.  Pandemia to dobra szkoła człowieczeństwa. Gdybyśmy wszyscy pomyśleli o innych, a nie tylko o sobie, na pewno nasz los inaczej by się potoczył.

Aktualna sytuacja to też dobry sprawdzian dojrzałości wiary naszych katolików. Jeżeli ktoś jest świadomy, będzie umiał godnie przejść ten czas ograniczeń i obostrzeń, nawet braku kościoła. Teraz odkrywamy w sobie nowy potencjał, żeby przestać myśleć o sobie, a pomyśleć o innych. To czas, kiedy dobro wspólne jest ważniejsze niż nasze dobro własne, prywatne. Musimy teraz spojrzeć szerzej. Pandemia wymusiła również u ludzi większą kreatywność w rozwiązywaniu problemów. I to też jest bardzo duży pozytyw tej sytuacji. Gdyby nie ona, nie bylibyśmy dziś tak kreatywni. I myślę, że na przyszłość przyniesie to większe owoce, kiedy wróci inna normalność. Bo oczywiście nigdy już nie będzie tak, jak w 2019 roku.

Jak możemy sobie radzić z towarzyszącymi nam lękami związanymi z pandemią? Boimy się o zdrowie, wiele osób traci pracę, żyjemy coraz bardziej w izolacji od innych.

Pewna znajoma osoba zaraz na początku epidemii powiedziała mi, że potrzeba teraz większej wyobraźni. Te słowa utkwiły mi w pamięci do dnia dzisiejszego. Myślę, że odnoszą się one do każdego. Do mnie jako do osoby duchownej, ale również do każdego obywatela Polski, a także każdego mieszkańca naszej planety. Potrzeba nam teraz większej wyobraźni w tej sytuacji, kiedy odczuwamy różne uciążliwe utrudnienia. Obowiązujące obostrzenia czasami są dla nas niewygodne, ale warto wówczas przypomnieć sobie, po co one są. Dla naszego wspólnego dobra, dla dobra ogółu.

Nie patrzę się tylko na ten swój przysłowiowy pępek i nie patrzę tylko na siebie, ale zaczynam też myśleć o innych. Jestem współodpowiedzialny za innych ludzi, których spotykam na swojej drodze. Muszę ograniczyć swoje kontakty z innymi, ofiarować coś z siebie, zrezygnować z czegoś, co wcześniej było dla mnie czymś normalnych, wygodnym i przyjemnym. Np. fitness, chodzenie po restauracjach, spotykanie się w dużym gronie. To kiedyś było czymś oczywistym i powszechnym, a dzisiaj ograniczamy się w tym.

Warto jednak mieć świadomość, że w takim momencie wzrastamy na poziomie wyższego człowieczeństwa. Bo nie łudźmy się, każdy bez względu na wyznawaną religię czy światopogląd powinien po prostu być człowiekiem. Są pozytywy w aktualnej sytuacji, ale trzeba większej wyobraźni, żeby je dostrzec. Każda epidemia kiedyś się kończy. Nastąpi kres i to jest pocieszające. Trzeba po prostu większej niż zazwyczaj dyscypliny i cierpliwości z naszej strony. Dzisiaj, w tej trudnej sytuacji mamy okazję sprawdzić siebie. Na ile jestem w stanie przestać myśleć o sobie i o własnych potrzebach, które nie są konieczne. Nasza sytuacja nie jest wcale taka zła i tragiczna. Nikt nam przecież nie zabrania iść do sklepu kupić chleb albo masło, podstawowe produkty, aby przeżyć. Jesteśmy pozbawieni teraz niektórych przyjemności, ale nie tego, co najważniejsze i niezbędne do funkcjonowania. Mam kontakt z innymi ludźmi z zachodu. Mój znajomy ksiądz z Irlandii mówi, że to u nas to nie jest żaden lockdown. „Możecie wyjść, kiedy chcecie, iść do sklepu, kupić co chcecie. To jest lockdown? To nie jest lockdown. Chyba pomyliliście terminologię. Lockdown to jest wtedy, kiedy wychodzenie z domu jest całkowicie zabronione. ” – powiedział.

Kiedy spojrzałem z jego perspektywy, to jest jasne, że naprawdę nie mamy wcale tak źle i mamy do czynienia z lockdownem w wersji umiarkowanej. Może żyje nam się mniej przyjemnie, ale za to żyjemy i jesteśmy razem. Jesteśmy z tymi, z którymi do tej pory nie spędzaliśmy tyle czasu, z rodziną, z najbliższymi. Tak to widzę od strony takiej zwyczajnie ludzkiej. Oczywiście rozumiem wszystkich, którzy byli przyzwyczajeni do zupełnie innej formy życia. Ludzie są poddenerwowani, mają coraz mniej cierpliwości, wpadają w depresję. Trzeba zająć się teraz tymi, z którymi na co dzień jesteśmy. Rozmawiać, poświęcać im więcej czasu i uwagi. Mamy teraz taką możliwość i naprawdę warto ją wykorzystać.

Dla wielu osób ogromnym problemem jest pogodzenie przeżywania z zaleceniami przeciwepidemicznymi. Z jednej strony jest potrzeba wizyty w kościele, a z drugiej strach przed zakażeniem. Czy Wielkanoc bez wizyty w kościele, bez święcenia pokarmów i bez mszy może być równie ważna i wartościowa? Jak w obecnej sytuacji możemy celebrować ten czas?

Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego pytania, czy święta wielkanocne z kościołem czy bez kościoła. Czy da się zdalnie być w kościele? Czasy są inne pod każdym względem. Księża biskupi dają dyspensę, dlatego w swoim sumieniu każdy nie przychodzący do kościoła nie ponosi moralnej odpowiedzialności, jeżeli nie będzie uczestniczył fizycznie we mszy świętej.

Zamiast tego może sięgnąć po zdobycze nauki takie jak komputer oraz internet i uczestniczyć we mszy zdalnie, czyli online. Online będziemy oglądać, online się połączymy, online będziemy pracować no i też online będziemy przeżywać święta wielkanocne w sensie sakralnym, jeżeli chodzi o kontakt z kościołem. Na pewno nie będzie to tak, jak się przyzwyczailiśmy. Przyjemniej byłoby być obecnym tam fizycznie. Jednak ludzie, którzy świadomie i bardzo głęboko przeżywają swoją wiarę, nawet jeżeli zdarzy się im zrezygnować z pójścia na mszę, nie utracą tej świadomości i swojej wiary. Będą potrafili jakoś sobie poradzić, dobrze przeżyć te święta wielkanocne. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z osobą, która jest mocno przywiązana do tradycji Wielkanocy, zrozumiałe jest że będzie odczuwała pewien brak, niedosyt i niezadowolenie. Szczególnie, że już rok temu ze względu na epidemię koronawirusa większość z nas nie mogła przeżyć świąt tak, jak było to w poprzednich latach. W jednej z parafii, w której przez jakiś czas przebywałem, ksiądz z pomocą ochotniczej straży pożarnej jechał po wioskach, puszczał świąteczne pieśni i święcił z samochodu pokarmy. Kiedy później odwiedziłem jedną z mieszkających tam rodzin, ze łzami w oczach wspominali oni tę sytuację. Możliwość usłyszenia tych pieśni, zobaczenia księdza i przeżycia tradycji wielkanocnej pomimo pandemii była dla nich niezwykle ważna i bardzo wzruszająca. Byli też pod ogromnym wrażeniem, że ksiądz wpadł na taki pomysł. Wiadomo, że w tym roku również będą ograniczenia, ale wiele zależy również od naszej świadomości, wyobraźni i kreatywności. Dla człowieka mocno ugruntowanego w wierze na pewno będzie to dyskomfort, bo on wolałby iść do kościoła. Będzie jednak musiał odnaleźć się w tej sytuacji i dostosować bez utraty nadziei i sensu tych najważniejszych dla każdego chrześcijanina świąt. Zauważmy, że nie kościoły nie zostały zamknięte. Dostęp do mszy nie jest zabroniony, a jedynie ograniczony. W takiej sytuacji można zastosować różne rozwiązania.

Każdy ksiądz może wpaść na pomysł, żeby na przykład zwiększyć ilość mszy. Ja rok temu byłem w takiej niewielkiej, wiejskiej parafii, gdzie dołożyliśmy dwie więcej. Dzięki temu ludzie zyskali pewność, że będą mogli przyjść na mszę, ponieważ nie będzie takich tłumów. Jednocześnie przestrzegaliśmy obostrzeń i nie dopuszczaliśmy do gromadzenia się tłumów, a przy tym zapewniliśmy dostęp do kościoła dla wszystkich wiernych. Trzeba pamiętać, że my księża jesteśmy odpowiedzialni za zdrowie i życie swoich parafian, ludzi, którzy przychodzą na msze. Nie można patrzeć na to tylko z tej perspektywy, że nie będzie tak jak zawsze. Już od roku nie jest tak jak zawsze. Już od roku nie chodzimy do pracy, tak jak zawsze. Od roku nie przeżywamy urlopu tak, jak zawsze. Wszystko się zmieniło i na razie nie możemy liczyć na to, że będzie tak, jak zawsze. Nic nie będzie tak, jak było kiedyś. Ale święta na pewno będą rodzinne – to chciałbym podkreślić.  Spędzimy je w niewielkim gronie najbliższych osób. Można będzie razem usiąść przy stole. Przeżyć ten czas tradycyjnie i rodzinnie. Wydaje mi się, że jeżeli w każdej rodzinie znajdzie się ktoś, kto ma większą wyobraźnię i będzie umiał  się w te święta odnaleźć. Skoncentruje się na osobach najbliższych. Ja do dziś pamiętam, że rok temu te święta spędziłem z rodziną, kiedy zaczęła się pierwsza fala i były większe ograniczenia, niż to, co się dzisiaj dzieje.

Dzisiaj sytuacja jest już o wiele poważniejsza, brakuje personelu medycznego. Mamy natomiast większą wiedzę na temat COVID-19, jego rozprzestrzeniania się, mutacji. Mamy także szczepionki. Z jednej strony sytuacja jest groźniejsza, a z drugiej jaśniejsza, lepiej znana.  Skoncentrujmy się na rodzinie. Kto będzie chciał i komu się uda, pójdzie do kościoła, bo one przecież nie są zamknięte. Wiele będzie zależało od duszpasterzy, ale myślę, że zrobią oni wszystko, aby zagwarantować wiernym możliwość fizycznego uczestniczenia we mszy świętej. Trzeba pamiętać, że duża część parafian jest już zaszczepiona. Tych osób jest coraz więcej. Wiele przeszło już COVID-19 i są ozdrowieńcami. Dlatego myślę, że wcale aż tak źle nie będzie. Wydaje mi się, że uda nam się i przeżyjemy te święta bardzo dobrze. Na pewno nie będzie to tak, jak dwa lata temu, kiedy wszyscy mogliśmy iść z palemką. Ale mimo wszystko naprawdę będą to piękne, rodzinne święta. A bardzo dużo zależy od nas samych. Wystarczy, że posłużymy się tą większą wyobraźnią. Ja wierzę w Polaków. Nawet jeżeli święta odbędą się bez kościoła, nie odbierze im to sensu i ich wartości.

 W jaki sposób pandemia dotknęła księdza osobiście?

Dla mnie osobiście jest to bardzo trudny czas. Nie mogę teraz wrócić do miejsca, w którym powinienem być. Od roku jestem pozbawiony możliwości wyjazdu do Federacji Rosyjskiej, gdzie dwa lata temu zacząłem pracować i tworzyć nową wspólnotę parafialną, ormiańsko katolicką parafię Świętego Krzyża. Staram się jednak patrzyć pozytywnie i wykorzystuję ten czas na coś innego. Cały czas jednak wierząc, że kiedyś wszystko wróci do normy. Trzeba tylko cierpliwie poczekać – zawsze to sobie powtarzam. Ja wcześniej dużo podróżowałem. Teraz musiałem zrezygnować z moich podróży i wielu projektów naukowych. Sam również zachorowałem na COVID-19, przebywałem w szpitalu i bardzo ciężko to przeszedłem. Dlatego mogę wypowiedzieć się na temat epidemii nie tylko jako osoba duchowna, ale również jako zwykły człowiek, który przeżył zakażenie koronawirusem.

Czy pomimo panującej pandemii, ograniczeń i obaw tegoroczne święta mogą być dobre? Czy możemy je przeżyć w spokoju, radości i z nadzieją na lepsze jutro?

Nie ma co patrzeć tak tylko negatywnie i widzieć życia w ciemnych barwach. W rzeczywistości wcale nie zostaliśmy pozbawieni wszystkiego. Nie odebrano nam możliwości spotkania z rodzinami. Można dostrzec teraz naprawdę dużo pozytywów, takich zwyczajnych, naturalnych, ludzkich.

Życzę wszystkim, żeby przez ten krótki okres świąt dostrzegli wiele pozytywów i przeżyli ten czas z rodziną.