Na jednym z internetowych forów, przeczytałam kiedyś post, który na długo utkwił mi w pamięci. Dziewczyna, która podpisała się jako „nieszczęśliwa żona i szczęśliwa mama” (wydało mi się wówczas, że to pierwsze powinno raczej wykluczać to drugie) zwierzała się ze swoich wątpliwości. Zostawić ojca swojego dziecka i odejść, czy zostać, dla dobra syna, choć jego tata jest nie tylko „niedzielnym” ojcem, ale bywa w stosunku do obojga – i żony i dziecka – agresywny, zaborczy, okrutny. Pod wpisem, lawina komentarzy. „Dziecko powinno mieć ojca.” .”Lepszy taki, niż żaden”. „Syn ci nigdy nie wybaczy, że zabrałaś mu rodzinę.” Zamarłam.
Nie przypuszczałam wtedy, że kilka lat później, moje serce rozedrze na pół podobny dylemat. Pamiętam siebie z tego okresu, kiedy zastanawiałam się czym tak naprawdę jest dobro mojego dziecka i czy moje pragnienie osobistego szczęścia, dla samej siebie, jest egoizmem, czy czymś naturalnym. Problem rozwiązał się sam.
Kiedy pojawiła się agresja, przestałam mieć wątpliwości, spakowałam się, wzięłam za rękę dziecko i wyszłam. Zostawiłam mojego męża. Potem była terapia, jego, wspólna i powolne odbudowywanie czegoś, co mogłam przecież zamknąć ostatecznie. Nie zamknęłam, bo chciałam nadal TEJ rodziny. Ale nie mogłam się zgodzić, by ciągle najbliższa mi osoba nas krzywdziła. Nie mogłam dłużej pozwalać, by moje dziecko było świadkiem, a jednocześnie ofiarą agresji, za pomocą której, jego ojciec wyładowywał swoją frustrację. On rzeczywiście miał realny, poważny problem, wymagający ciężkiej pracy nas sobą i otwierania ran, o których nigdy wcześniej nie mówił. Ale to nie dawało mu prawa do tego, by się nad nami znęcać.
Problemy dorosłych niech pozostaną problemami dorosłych, dzieciom jesteśmy winni wszystko co najlepsze: spokój, możliwość dorastania w domu pełnym harmonii i miłości. Jeśli nie ma jej między rodzicami, nie oszukujmy się, że dziecko tego nie zauważy. Dom bez miłości między mamą i tatą jest smutny.
Jeśli jest miłość, ale jest i złość i konflikty, dla „dobra dziecka”, trzeba nad sobą i związkiem nieustannie pracować, a nie trwać w gotowości do kolejnej awantury, nie zważając na to, jakie mają one wpływ na uczucia malucha.
Kiedy w grę wchodzi agresja, psychiczne i fizyczne znęcanie się, wyzwiska, czy alkohol, zawsze powiem: „zabierz dziecko i uciekaj”. To jasne, że się boisz, jasne, że ciągle kochasz, ale twoim obowiązkiem jest zadbać o was: o ciebie, o syna, o córkę. To nie ich wina, że źle wybrałaś partnera życiowego. Twoja pewnie też nie zawsze: ludzie się zmieniają, manipulują, potrafią świetnie ukrywać to, kim są naprawdę. Ale nie wolno ci w tym trwać, bo nie jesteś sama. Twoja bierność, twoje czekanie, twój każdy kolejny dzień nadziei, że „coś się zmieni”, to kolejny dzień cierpienia dla nich.
A co jeśli jest i jego miłość i agresja? To chyba najtrudniejsze połączenie. Ten ciągły rollercoaster. Wczoraj było dobrze, tydzień temu było tak spokojnie, tak wspaniale o nas zadbał. Ale za dwa dni będziesz zakrywać siniaki na ramionach i nakładać grubiej podkład na zapuchniętą od płaczu twarz. A dziecku powiesz: nie trzeba o tym nikomu mówić, tatuś nas kocha. Mały pokiwa głową, już wie.
Uczysz go milczeć, kiedy dzieje się wam krzywda, choć dobrze wiesz, co to znaczy.
Mówisz: „Nie zrozum mnie źle, ja już dawno bym od niego odeszła. Gdybym była sama, wszystko byłoby prostsze, możliwe. Ale nie jestem sama, mam dziecko. Razem je mamy. Dziecko musi mieć ojca”. Nie. Dziecko musi mieć kogoś, kto je kocha i robi wszystko, by było szczęśliwe, a nie smutne, zastraszone, niepewne.
Kiedy odchodziłam od mojego męża, w ostatecznej decyzji pomogło mi jedno, bardzo ważne pytanie. Zapytałam się: Czego właściwie się boję? Lękam się odejść, bo nie jestem pewna czy poradzę sobie jako samotna mama? A może boję się stracić miłość mojego życia? Zrozumiałam wtedy, że moje największe obawy dotyczą dziecka, a nie mojego męża, czy mnie – tego, że ono cierpi, że ma coraz większy smutek w oczach, że prawdopodobnie jest nieszczęśliwe. Nawet jeśli bywa szczęśliwe. Ja też przecież bywałam szczęśliwa.
Odejść, czy zostać kiedy masz dziecko – to jest kwestia tak indywidualna, że trudno o jednoznaczne wskazówki. Ale kiedy mówisz, że zostajesz „dla jego dobra”, zawsze zapytaj się, co tak naprawdę przez to rozumiesz. I czy twoja decyzja coś w tej sprawie zmieni. Na lepsze.