Go to content

„Rusz swój zgrabny tyłeczek”. Trzeba mieć odwagę, by się przeciwstawić mężczyźnie

Fot. iStock/Antonio_Diaz

Pokłóciłam się dzisiaj z mężem. No dobra, może kłótnia to za duże słowa, ale dość ekspresyjna dyskusja. O co poszło? O zgrabny tyłeczek.

„Rusz swój zgrabny tyłeczek i leć po kawę” – no nie przesadzaj, że to już molestowanie seksualne – oburza się mój mąż. Więc pytam, czy chciałby, żeby ktoś w pracy mówił tak do mnie lub do jego córki (gdybyśmy ją mieli). No nie.

Idźmy dalej. „Chodź kochanie, zamknę cię na całą noc w sypialni” – żart wśród znajomych. – Przesadzasz, przecież kobiety śmieją się z takich tekstów. – Tak jak z klepania ich po tyłku? – pytam. No nie.

Przecież żarty o seksualnym podtekście to norma. Nikt nie powinien się oburzać, a poza tym one też bawią kobiety. – Czy na pewno? No nie.

– Ale jak do dziewczyny ode mnie z pracy, ktoś wyskakiwał z takim tekstami, to ona wprost mówiła, że sobie nie życzy – tłumaczy mąż dodając, że kiedy podkreśliła to kilkukrotnie, szowinistyczne odzywki kierowane w jej stronę się skończyły. Pracowała w iście męskim towarzystwie.

I chyba trafiamy do sedna.

Bo trzeba mieć odwagę, by się przeciwstawić mężczyźnie. Nawet, gdy to tylko według niego niewinny żart. – Smutne jest to, że 50% społeczeństwa, czyli kobiety, boi się drugiej połowy – mężczyzn – powiedział mi dziś Tomasz Wrzesiński i z tym zdaniem zostawił mnie na cały dzień.

Bo my kobiety, boimy się mężczyzn. Nawet ja, idąc biegać wieczorem z moim dość dużym psem, którego puszczam luzem przy parku, mocniej ściskam kolczatkę w dłoni, gdy widzę z daleka idącego mężczyznę. Dlaczego? Bo się boję. Może mniej niż kobieta, która nie wyjdzie w ogóle. Ale na mnie kiedyś też ktoś gwizdnął, krzyknął: „Nie chcesz się zabawić?”, ktoś opowiedział mało zabawny żart, z którego też się śmiałam, zamiast powiedzieć, że to nie na miejscu. To ja nieraz przeczytałam wśród komentarzy o przemocy seksualnej: po co szła nocą sama, czekała na okazję, prowokowała, powinna siedzieć w domu. Więc może ja też powinnam.

Czy to już molestowanie seksualne?

W 70% do przemocy seksualnej dochodzi nie w ciemnym parku, czy pustym garażu podziemnym. Kobiety molestowane są przez swoich znajomych, partnerów, kolegów z pracy, mężów. O tym się nie mówi. Bo przecież seksualnie dominuje mężczyzna, on chce i dostaje. Tyle, że przemoc to agresja, nie akt seksualny, bo przemoc ma wywołać w kobiecie strach. A ten jest nam serwowany codziennie. To my nieustannie czujemy się winne – komentarzy, żartów, zaczepek. A przecież każda z nas używając swojego ciała świadomie nie powinna mieć z tyłu głowy – że on pomyśli, że to propozycja, zachęta.

Nie trzeba szukać daleko. W kinach od dwóch tygodni możemy obejrzeć „Gorący temat” (Bombshell), film ukazujący największy w ostatnich latach skandal medialny z molestowaniem seksualnym w roli głównej. To się dzieje codziennie. Nie musimy szukać daleko – kilka dni temu ogromna burza przetoczyła się przez internet – powód? Okropny wywiad z odtwórczynią głównej roli w filmie „365 dni”. Sposób, w jaki została potraktowana aktorka budzi grozę. A jednak wywiad „poszedł” do druku. Groza!

Sięgam do danych, które podaje „Moc w przemoc”. 90% sprawców przemocy seksualnej to mężczyźni. 90% ofiar to kobiety. I zgadzam się, że przemoc seksualna ma związek z płcią, bo cierpi ta słabsza, ta, która w mężczyznach powinna znaleźć wsparcie i bezpieczeństwo. W Polsce co ósma kobieta jest ofiarą gwałtu lub próby gwałtu. W naszym kraju zapada około 200 wyroków rocznie dotyczących przemocy seksualnej, szacuje się, że zaledwie 8% przestępstw seksualnych jest ujawnianych. To pokazuje skalę zjawiska.

Porozmawiajcie dzisiaj ze swoimi synami, mężami, partnerami, a może kolegami. I mówcie im, że: „Fajne cycki”, „Niezła dupa” i żart o blondynce, która robi loda bywa molestowaniem. I wybierzcie się do kina na Gorący temat – bo to lekcja którą trzeba odrobić!

Gorący temat. Lekcja, którą każdy powinien odrobić