Święta, szczególnie te bożonarodzeniowe, to taki czas, kiedy nie chcemy być sami, kiedy zapraszamy bezdomną osobę, bo jest jeden dodatkowy talerz dla strudzonego i niezapowiedzianego gościa. Kiedy chcemy być dobrzy i mili dla wszystkich, bo przecież rodzi się nasz Zbawiciel i od tego momentu wszystko może być lepsze i piękniejsze.
Od dwóch lat święta wyglądają inaczej niż kiedyś. Już nie łączą a separują, bo każdy boi się zarazić, a seniorzy są szczególnie są w tym czasie chronieni. Zamiast więzi rodzi nam się aspołeczność. To tyle tytułem wstępu, bo dzisiaj chcę napisać właśnie o rodzinie przy stole. O tej świętej rodzinie z urodzenia i więzów krwi vs ta którą sobie sami możemy wybrać.
W Polsce mamy zwyczaj „zastaw się a postaw się”. Ma być tak, aby oko zbielało i czy nas na to stać czy nie. Stół ugina się od ilości jedzenia, w tv kolejny raz Kevin, choinka napchana prezentami. Jest godnie i nieskromnie. Gdzieś słyszałam, że w Finlandii na śniadanie świąteczne podaje się owsiankę. Taką zwykłą i do garnka wrzuca się jednego migdała. Kto go znajdzie w swojej miseczce temu spełnią się życzenia. Wyobrażacie sobie to w Polsce? Podać rano owsiankę i szukaj sobie migdała? Obgadywania nas i posądzania o skąpstwo byłoby na lata😊.
A jednak kraj bogatszy patrzy bardziej racjonalnie i życzliwiej na święta, niż biedny kraj jakim my jesteśmy a jednak szarpiący się na bogactwo, nawet idąc po pseudopożyczki. Bo Święta! To tyle o naszej obłudzie finansowej i ambicji aby innym się buźki pootwierały. Nie robimy przecież tego dla siebie a dla innych. To dla nich ten spektakl.
Podobnie jest z rodziną zapraszaną na święta. Często się zmuszamy do relacji rodzinnych, do których już nie mamy serca, a godzimy się bo tak wypada. Bo tradycja i zobowiązania. Niby jesteśmy w rodzinie i przy jednym stole a czujemy się samotni. Z żalu i bólu za różne przykrości jakie doznaliśmy od rodziny, ość nam w gardle staje, a żołądek podchodzi pod gardło.
Zazwyczaj pierwszy dzień świąt jest w miarę, bo się dawno nie widzieliśmy, jeszcze nas trzyma gorączka zakupów i przygotowań, jeszcze ten pęd prezentów. Drugi dzień już zaczyna się oddech i słuchanie co inni mówią, jak wyglądają i co robią. Zaczynają nam się przypominać rożne obrazy z dzieciństwa i sytuacje. Zaczynają zaczepki i złośliwe checheszki. W końcu wuj wpada pijany sałatkę jarzynową, babcia załamuje ręce, że jakie to życie jest marne, a nasza matka mimo że jesteśmy już po 40. poucza nas jak się zachować przy stole i co mówić, komentuje smaki potraw i wtrąca się do wszystkiego. Ojciec siedzi i nic nie mówi, obrażony i niedostępny.
I myślisz sobie, że za rok gdzieś wyjedziesz daleko i nie będziesz już więcej brać udziału w tej szopce. Dlaczego mam taką rodzinę, że wkurw łapie i wstyd?
Na poziomie metafizycznym sami wybieramy sobie rodziców. Co mamy do przerobienia ze sobą w życiu, to oni nam pokazują. Większość z nas ma rodziców takich, którymi sami nie chcemy być. Mają cechy i zachowania, które są dla nas nie do zaakceptowania, a miłość bezwarunkowa jest im nieznana. Gdzie doradzają nam i wychowują tak jak ich wychowano, czyli z ich poziomu bólu, doświadczeń, miłości zwanej „miłością”. I nie umieją inaczej wyjść poza swoją strefę komfortu. Często nie rozumieją naszych pretensji i oczekiwań, rozczarowań z czasów dzieciństwa, które rzutują na nasze życie i związki dzisiaj.
Pamiętaj, ty też jesteś kimś, o kogo warto się zatroszczyć. Bądź dla siebie dobra
I właśnie siedząc przy tym wielkim stole, te wszystkie pochowane urazy zaczynają się ulatniać niczym siarkowodór z kraterów na Islandii. Święta kończą się awanturą, a w głowie mamy już milion pomysłów na szybką ucieczkę i tą fizyczną, i tą mentalną. Byle dalej od rodziny. Oczywiście uczymy nasze już dzieci szacunku do dziadka i babci, do starszego pokolenia, ale co z tego kiedy sami tego respektu nie czujemy.
Dlatego, idąc tą ścieżką leśną, gdzie śnieg radośnie chrupie pod butami, mam pytanie. A dlaczego nie możemy spędzać świąt z rodziną, którą my kochamy? Czyli z ludźmi, z którymi nie zawsze łączą nas więzy krwi a połączenie duchowe, zrozumienie i empatia. Ludźmi, którzy nawet gdy nic nie mówimy słyszą nas bez względu na odległość. Dlaczego zmuszamy się do utrzymywania kontaktów z rodziną, która nas obmawia, narzeka, krytykuje, która w chwilach naszych słabości i potrzeb zatrzaskuje nam drzwi przed nosem. I powodów jest sto: bo jesteśmy niezaszczepieni, mamy partnera, który nie jest na miarę oczekiwań rodziny, nie jesteśmy gwiazdami w rodzinie jak nasze rodzeństwo lub kuzynostwo. To dlaczego zmuszamy się do czegoś co nam nie służy i to dlatego, bo tak jest nakazane przymusem społecznym i nakazami?
Dlaczego tych pieniędzy, które co roku wydajemy na prezenty i tonę jedzenia, nie przeznaczyć na uświęcenie świąt własnym szczęściem i potrzebami? A może święta w samotności nie muszą oznaczać wyklęcia z rodziny i znajomych, poczucia się ofiarą nieszczęścia i parszywego losu, a świetnym czasem tylko dla nas. Gdzie się wyśpimy, zadbamy o siebie, zrobimy to na co mamy ochotę i to bez brzęczącego telefonu, sztucznych umizgów i koniecznością bycia miłym. Ot takie grudniowe wakacje tylko dla nas. Trzydniowe party w piżamie aby odpocząć i naładować baterie, lub gdzieś wyjechać. Co wy na to? Nowa świecka tradycja, a jednak już za granicą coraz bardziej popularna. My home is my castle.
Bo gdyby się tak zastanowić, to fakt, że rodzina nas nie chce, to nie dlatego, że jesteśmy „ułomni”, że coś z nami nie tak, to oni w swojej „prostocie” nie są w stanie nas zrozumieć, przyjąć światła i inności poglądów i zapatrywania się na świat. To my jesteśmy już lata świetlne w świadomości wyżej, a oni ciągle siedzą na swoim parterze i nie chcą z tego zaduchu wyjść. Czy ratować ich? Nie. Dopiero kiedy o to poproszą. Uświadamianie na siłę i tłumaczenie siebie, to tylko strata swojej energii. Efektem końcowym będzie, jak zawsze, machnięcie na nas ręką lub pokątne podśmiechujki.
No i co z tego? Nie zmuszajmy się do śmiechu przez łzy, a żyjmy zgodnie z naszymi potrzebami radości i miłości szczególnie w Święta.
Wesołych Świąt, Kochane 😊.