Minęłaś ich wczoraj, kiedy wychodzili z windy. Mieszkają piętro niżej. To taka normalna, miła rodzina. Status materialny: średnia z dużym plusem. Kolorowe, ładne ubranka, modne buciki na dziecięcych nóżkach. Przystojny, ubrany na sportowo on, przemiła i pachnąca delikatnymi perfumami ona – jeszcze młodzi, oboje inteligentni, uśmiechnięci. Dwie córki, jedna pewnie dziesięciolatka, druga właśnie poszła do przedszkola. Grzeczne, zawsze mówią ci „dzień dobry”. Mądre, rozgadane, rozśpiewane. Sielanka.
To nie jest patologiczna rodzina, o nie. Patologia to przecież brud, ubóstwo, tłuste, potargane włosy i odór alkoholu, tego najtańszego. Patologia to 500 plus, za które kupisz wódkę za rogiem. Ale na pewno nie kurtka z modnej sieciówki i starannie dobrany podkład. Co to, to nie. Patrz, jacy uśmiechnięci, szczęśliwi.
Jest wieczór. Słyszysz rozmowę. Jak to możliwe, przez grube ściany? To nie rozmowa, to kłótnia. Krzyk, jeden za drugim. Potem hałas jakby przewracanego mebla. Wychodzisz na korytarz, jedyna na twoim piętrze. Teraz krzyki są jeszcze bardziej wyraźne. Upewniasz się, to oni. Cofasz się jednak szybko do swojego mieszkania. W końcu w najlepszej rodzinie zdarzają się kłótnie. To przecież nie twoja sprawa. Nic się nie dzieje, prawda? Włączasz telewizor, głośno. Wyzwiska? Nie spodziewałabyś się. Ale kiedy człowiek traci panowanie nad nerwami, mówi różne rzeczy, a potem żałuje. Zasypiasz na kanapie. Jest już bardzo późno.
Następnego dnia spotykasz go w windzie. Odwozi dzieci do szkoły. Uśmiechnięty, tym razem elegancki, wita cię uprzejmym „dzień dobry”. „To nie może być zły człowiek” – myślisz. Czy zły, przemocowy ojciec zapinałby dziecku takim gestem kurtkę? Czy odpowiadałby tak cierpliwie na pytania młodszej córki? Nie. Na pewno jechałby z nimi tą windą bez słowa, a dzieci stałyby skulone w rogu windy, milczące, blade, przestraszone.
Po południu widzisz ją przez okna swojego mieszkania. Wraca z córkami do domu. Niesie zakupy, jest nieco smutna, zgarbiona. „Eh – uciszasz szybko swoje sumienie – naoglądałaś się spotów w telewizji” – i wracasz do swoich zajęć. Może ma ciężki dzień, może ta małżeńska sprzeczka tak ją „rozbiła”? A może jest po prostu zmęczona po całym dniu pracy odbierając córki ze szkoły.
Dwa tygodnie później, budzisz się w środku nocy. Nie, nie sama. Budzą cię niepokojące hałasy, krzyki z mieszkania piętro niżej. Trzaskają drzwi, ktoś szarpie za klamki, spadają jakieś przedmioty. Słyszysz przerażone, błagalne głosy – krzyk kobiety i prośby jej dzieci. Rozróżniasz pojedyncze słowa „proszę”, „nie rób tego”, „nie” i masę wyzwisk. Nie masz wątpliwości – tam dzieje się krzywda. Wyglądasz na korytarz, tak jak poprzednio – nikt oprócz ciebie nie decyduje się sprawdzić, co się stało. A jednak. „To nie jest moja sprawa” – myślisz. Jeszcze i tobie się oberwie. To są rodzinne sprawy. A może twoja sąsiadka nie chciałaby, żeby ktoś się w to wtrącał. Taka przemoc w domu to przecież bardzo wstydliwa sprawa.
To młoda, inteligentna kobieta – jeśli by potrzebowała, na pewno umiałaby znaleźć pomoc. Ten ostatni argument przekonuje cię ostatecznie. Wracasz do swojej sypialni, zakładasz słuchawki na uszy. Po trzydziestu minutach odgłosy cichną. Zasypiasz.
Rano dosiadają się do twojej windy – on i jego dwie córeczki. Przyglądasz się, tym razem uważniej. Dzieci mówią bez przerwy, zagadują ojca. Patrzysz na niego i widzisz ze usta zaciskają się w uprzejmym uśmiechu jednak zbyt mocno. Że dzieci gadają jedno przez drugie jakby chciały nie dopuścić do niezręcznej ciszy. Nie, pewnie ci się tylko tak wydaje. Uśmiechasz się na „do widzenia”, kiedy wysiadasz i robisz wszystko, by zapomnieć o tej sprawie.
Po południu mijasz ją na osiedlu. Jest upalny, letni dzień, a ona zarzuciła na siebie sweter, na nogach ma długie legginsy. Kiedy wyrzuca śmieci, sweter zsuwa się na ziemię, odsłaniając ramiona. Teraz widzisz, że jej ręce pokrywają siniaki i krwiaki. Dużo tego. Nieśpiesznie narzuca na siebie ubranie, jakby jej nie zależało, jakby chciała, żebyś zauważyła.
Impuls sprawia, że zawracasz i podchodzisz bliżej. – „Przepraszam, – mówisz w końcu – widziałam siniaki na pani ramionach. Czy mogę Pani jakoś pomóc?”. Odwraca się do ciebie, a jej duże oczy robią się jeszcze większe, w tej szczupłej, bladej twarzy. Serce zaczyna ci bić jeszcze mocniej. Boisz się, że za chwilę usłyszysz niemiłe słowa. Nie, ty boisz się, że kiedy popłynie prawda, nie będziesz w stanie nic sensownego z nią zrobić. Że usłyszysz coś, czego nie będziesz mogła od tak zostawić, bo nie pozwoli ci na to sumienie. Te pięć sekund trwa jak wieczność. Potem jej oczy zapełniają się łzami. – „Przepraszam – mówi niespodziewanie – już dawno powinnam coś z tym zrobić”. Przełamany wstyd jest oczyszczający. Zabierasz ją do siebie, na kawę z mlekiem. Tam, pourywana we fragmenty opowieść powoli składa ci się w całość.
Już wiesz, że zrobiłaś dobrze.