Im bardziej wrażliwy terapeuta tym lepiej, bo dzięki empatii, czyli zdolności do odzwierciedlania emocji drugiego człowieka w sobie samym, łatwiej jest pracować. Ma się większą orientację w świecie, który przeżywa pacjent – mówi terapeuta Jacek Masłowski.
Irvin Yalom, amerykański psychiatra, w książce „Kat miłości. Opowieści terapeutyczne” przyznał, że czuł agresję do otyłej pacjentki. Gdy się temu bliżej przyjrzał, okazało się, że on sam kiedyś był gruby, a jego mama bardzo go za to krytykowała. Czuje pan emocje do swoich pacjentów?
Mówi pani o dwóch różnych sytuacjach. Jeśli pyta mnie pani, czy czuję emocję do osób, z którymi pracuję, to jak najbardziej tak. Szczególnie, że pracuję w nurcie terapeutycznym, który nazywa się Gestalt, gdzie emocje i relacje mają duże znaczenie.
To, co opisywał Yalom, to przeciwprzeniesienie, czyli sytuacja, w której terapeuta podczas procesu terapeutycznego przenosi na pacjenta swoje emocje i wrażenia. To się oczywiście zdarza, ale chciałbym tu odróżnić psychologa od terapeuty.
Psycholog to jest ktoś, kto skończył studia psychologiczne, ale niekoniecznie potrafi pracować z pacjentami. Natomiast psychoterapeuta to osoba, która dzięki zdobytej wiedzy, ale też intensywnemu, własnemu treningowi w trakcie procesu szkolenia do zawodu – ma okazję przepracować własne, trudne kawałki, które potem mogą wywoływać emocje.
Więc jeśli pyta mnie pani o moje własne uruchomienia, to zdarza mi się to o wiele rzadziej niż kiedyś właśnie dlatego, że zostały przepracowane. W innym przypadku, gdyby nie były przepracowane w procesach terapeutycznych, istniałoby spore ryzyko, że terapeuta nie pracowałby na rzecz pacjenta, tylko na siebie.
- ZOBACZ TEŻ: Czy terapia dla par ma sens? Kiedy warto zdecydować się na pomoc psychoterapeuty rodzinnego?
Na przykład?
Załóżmy, że mam własny, nieprzepracowany problem z matką. Traktowała mnie w niefajny sposób, więc gdzieś mam w środku skumulowaną złość do niej, czyli „przeniesieniowo” do kobiet. Teraz przychodzi do mnie pacjent i opowiada historię, która przypomina tę, w której sam uczestniczyłem. I jeśli nie miałbym tego przepracowanego, istniałoby ryzyko, że mógłbym nawet wykorzystać tego pacjenta do tego, żeby jego rękoma dokonać jakiejś zemsty na kobiecie.
Spróbuję jeszcze jaśniej to powiedzieć. Jako syn mojej matki miałbym problem z tym, że stosowała wobec mnie kiedyś przemoc. Nie obroniłem się, bo byłem za mały i za słaby. Teraz przychodzi do mnie pacjent, opowiada o żonie, z którą ma kryzys. Istnieje prawdopodobieństwo, że będę tak na niego wpływać, żeby dążył do rozstania. Albo będę robić inne rzeczy, które dążyłyby do upokorzenia tamtej kobiety.
Zaczynam się bać terapii…
Ale takie rzeczy zdarzają się bardzo rzadko.
Szkolenia terapeutów w dużej mierze mają za zadanie uwolnić przyszłego terapeutę od jego własnych historii, które miałyby właśnie w taki sposób rzutować na procesy terapeutyczne, w których on uczestniczy.
Druga rzecz to superwizja, w której terapeuta bierze udział. Często wyobrażamy sobie superwizora w roli terapeuty-mistrza, który opowiada, co robić, a czego nie robić. Oczywiście są też takie elementy superwizji, kiedy pracując z danym pacjentem dochodzi w procesie terapeutycznym do impasu i trzeba się poprzyglądać z osobą bardziej doświadczoną i drugą, będącą z boku, potrafiącą opracować inną strategię postępowania w danej sytuacji. Ale to jest tylko jeden wątek.
Drugi wątek jest właśnie taki, że jeśli nastąpią w procesie terapeutycznym uruchomienia emocjonalne u terapeuty, który pracuje z pacjentem to właśnie się przychodzi do superwizora, żeby się temu przyjrzeć. Można najzwyczajniej w świecie zakochać się w pacjentce, czy w pacjencie i to jest sytuacja, która wymaga wglądu.
Krótko mówiąc – terapeuta też człowiek. I to jest zawód, a nie osobowość.
Im bardziej wrażliwy terapeuta tym lepiej, bo dzięki empatii, czyli zdolności do odzwierciedlania emocji drugiego człowieka w sobie samym, łatwiej jest pracować. Ma się większą orientację w świecie, który przeżywa pacjent.
Z drugiej jest to trudne, bo potem się wychodzi z tego gabinetu i zabiera te wchłonięte stany emocjonalne.
Jak wybrać dobrego terapeutę?
Nie odpowiem na to pytanie. Po pierwsze dlatego, że nie czuję się uprawniony, po drugie, nie ma żadnej regulacji prawnej dotyczącej zawodu psychoterapeuty. Jeśli pani tak postanowi, już dzisiaj może zostać terapeutką. Oczywiście, są pewne wytyczne, jak wybrać dobrego psychoterapeutę. Powinien mieć, na przykład, skończone podyplomowe studia psychoterapeutyczne. Powinien się szkolić.
Jednak to jest trochę jak z lekarzami. Każdy z nich ma wykształcenie medyczne, ale jeden będzie uznawany za lepiej leczącego, inny za gorzej leczącego. Tutaj chyba najbardziej istotne są oceny i opinie. Pytanie też po co się na tą terapię przychodzi.
To ważne pytanie?
Najważniejsze. Bo najpierw musimy ustalić czego od terapii chcemy, a dopiero potem wybierać specjalistę.
Chcemy się, na przykład lepiej poczuć?
O, to może być pułapka. Możemy się poczuć lepiej, ale nie mamy tej gwarancji.
Na terapię przychodzi się głównie z trzech powodów. Po pierwsze przychodzi się po feedback. Człowiek chce się dowiedzieć, czy z nim jest wszystko okej, czy to, co czuje, myśli, robi jest „normalne”.
Po drugie przychodzi się dlatego, że nosi się w sobie tajemnicę, która ciąży, z którą nie można się obnażyć w swoim środowisku. I to, oczywiście, wpływa na kondycję emocjonalną, buduje postawę lękową i może się przyczyniać do różnego rodzaju zaburzeń emocjonalnych.
Trzeci powód – człowiek zaczyna zauważać, że pewne przykre zdarzenia w jego życiu się powtarzają. Po raz czwarty rozstał się z partnerką i scenariusz tego rozstania jest podobny. W pewnym momencie zaczyna odkrywać, że to niekoniecznie znaczy, że te partnerki są takie niedobre, ale że on też coś robi w tej sprawie.
Oczywiście są też inne powody szukania pomocy, ale te są najczęstsze.
Każdy z tych powodów może być rozwiązywany inną ścieżką. Ta inna ścieżka może powodować, że człowiek przez jakiś określony czas czuje się zdecydowanie gorzej niż lepiej. Dlatego, że zaczyna zauważać swoje zachowania, które miał wyparte, zaprzeczone. Które były dla niego zbyt trudne, żeby się przyznać przed samym sobą. I to nie jest najmilsza część procesu terapeutycznego, kiedy człowiek, na przykład dowiaduje się, że prowokuje partnerkę do tego, żeby go zostawiła. Robi to dosyć skutecznie, sabotuje więc swoje związki.
I teraz taki człowiek wychodzi z gabinetu, czuje ogromne emocje. I to dobrze, że tak jest, bo to jest rola terapeuty, aby skonfrontować się z trudnymi emocjami, które ma się skumulowane od lat albo i dziesiątków lat i to one stają się motorem napędowym tego mechanizmu. Ale jeśli wtedy zapyta pani, czy ten człowiek poleciłby tego terapeutę, to nie jestem przekonany, że z radością go poleci i powie: „Pewnie, jest super, teraz przez niego siedzę i już tydzień płaczę”.
Dlatego to jest trudne pytanie. Mam wrażenie, że teraz terapeutów wybiera się z polecenia, ale te osoby polecają najczęściej już po procesie terapeutycznym lub wtedy, gdy zauważają konkretne skutki procesu.
I jeszcze jedna rzecz – ten sam, świetnie pracujący terapeuta jednej osobie będzie w stanie pomóc, a innej już nie. My pracujemy na relacji, nie z każdym terapeutą, każdy pacjent zbuduje dobrą relację. Będzie miał chemię. To jest indywidualne.
Natomiast z własnej praktyki wiem, że pacjent ma też swoją mądrość, intuicję, która albo go zbliża do danego terapeuty, pozwala mu zaufać, otworzyć kontrakt, albo nie. Na tej intuicji warto polegać.
Można powiedzieć, że jedna terapia jest dla kogoś lepsza, np. psychodynamiczna dla jednego pacjenta, a Gestalt dla kogoś innego?
Nie, bo to tak, jakby pani pytała, czy któreś tabletki na ból gardła są lepsze, choć wszystkie mają podobny skład.
Oczywiście są terapie dedykowane. Od pewnego czasu pracuję również w nurcie EMDR i to jest nurt dedykowany pracy z traumami. On się cały czas rozwija, jak wszystko, dzięki rozwojowi neuronauk, psychologii, więc te nurty dotykają coraz częściej różnego rodzaju problemów, z którymi pacjenci przychodzą.
Natomiast doświadczeni terapeuci mają swój oryginalny warsztat, który składa się z jednego głównego nurtu, w moim przypadku jest to Gestalt, który jest wspierany MDR–em, a za chwilę być może przejdę kolejne szkolenia z jeszcze innego nurtu i będę starał się bardziej elastycznie dopasowywać narzędzia i metody pracy terapeutycznej do konkretnego pacjenta i jego problemów.
Warto zaznaczyć, że pacjent często przychodzi do terapeuty ze zdiagnozowanym przez siebie problemem, który nie jest tym problemem, nad którym trzeba pracować.
To, z czym przychodzimy do psychoterapeuty, to jest tylko objaw, a to, co jest pod spodem wymaga ciężkiej pracy. Trzeba się mocno napracować, żeby dojść do źródła danego mechanizmu, którym w danym momencie życia człowieka został wypracowany, żeby skutecznie przed czymś chronić. To jest o tyle trudne, że ten mechanizm został wkomponowany w pewne spektrum naszych zachowań i na sztywno reguluje nasze funkcjonowanie w relacjach z innymi ludźmi. To jest praca detektywistyczna na swój sposób.
Wyjaśniłby Pan to na przykładzie?
Kiedyś trafiła do mnie na terapię kobieta, która pracowała w szpitalnej rejestracji, tam gdzie się rejestruje wyniki badań, sposób podawania leków pacjentom. Kobieta co jakiś czas popełniała błędy, co wiązało się z dużym ryzykiem, ktoś mógł dostać leki nieprzeznaczone dla siebie. Jej sposób pracy był na dłuższą metę nie do zaakceptowania, dostała od szefostwa ultimatum: albo zapanuje nad tym, albo zostanie zwolniona.
Pracujemy nad tym jakiś czas i ona przyznaje, że czasem zdarza jej się, że nie wie, co ma zrobić. Nie prosi jednak nikogo o pomoc, tylko samodzielnie stara się rozwiązać problem. Wiele razy jej się udaje, czasem jednak nie.
Z jednej strony wydawałoby się, że to dobre, kiedy stara się samodzielnie rozwiązywać problemy, jednak w tym miejscu i w tej pracy jest to bardzo ryzykowne. „Dlaczego pani nie prosi o pomoc” – pytam. – „Jak mam to zrobić, to wielka gula staje mi w gardle” – odpowiada. Przyglądamy się temu dłużej, to się nie dzieje na jednej sesji. W pewnym momencie kobieta przypomniała sobie, że kiedy miała jedenaście lat, któregoś razu wróciła ze szkoły i zaczęła odrabiać lekcje z matematyki. Nie rozumiała czegoś, poszła do ojca, poprosiła go o pomoc, a on odwrócił się ze wściekłą miną: „Przecież sama powinnaś to wiedzieć!”.
To doświadczenie tak w niej zapadło, że wyrobiła sobie przekonanie, że musi sobie sama radzić. A jeśli poprosi o pomoc, to istnieje ryzyko, że zostanie odrzucona, że się przestraszy. Opowiadam tę historię lakonicznie, a cała sytuacja nie polegała tylko na tym, że on powiedział, że nie pomoże. To było dla niej traumatyczne wydarzenie. Wspomnienie tego schowała głęboko, na co dzień o tym nie myślała, nie wracała do tego. Ale ta sytuacja wytworzyła pewien mechanizm, który ją na sztywno ustawił: nie wiesz czegoś, musisz sobie poradzić. W wielu życiowych sytuacjach to się świetnie sprawdzało, tutaj akurat nie.
Ten przykład pokazuje, że gdzieś głęboko mamy zapisane wydarzenia, całe ich serie, które wykształciły w nas pewien sposób funkcjonowania w środowisku od którego byliśmy zależni.
W dzieciństwie, choć nie zawsze wtedy, uczymy się pewnego modelu funkcjonowania i później próbujemy w swoim życiu postępować dokładnie tak samo. To tworzy cały system różnego rodzaju zależności i efektów, który kończy się bardzo często tym, że pacjent doświadcza powtarzających się trudności emocjonalnych. Ktoś powtarza jakiś wzorzec, a nie jest w stanie zrozumieć dlaczego, ale też się przeciwstawić temu wzorcowi.
Możemy się zmienić?
Liczy się motywacja wewnętrzna. Nie pracuję z osobami, które do mnie przychodzą, bo ktoś im kazał.
A to się zdarza?
Bardzo często dzwonią do mnie żony, partnerki, i mówią:”Bo ja to chciałabym umówić na terapię mojego męża”. Odpowiadam: „Bardzo mi miło, że pani zadzwoniła, to czekam na telefon pani męża”. I wiem, że w 80% przypadków się nie doczekam. To jest pierwsze sito dla pacjentów. Kobiety pełnią rolę ratowników, wiedzą, że on sobie z czymś nie radzi i zaczynają mężczyźnie suszyć głowę; „Zrób coś tym”. Namawia go na spotkanie u psychoterapeuty i on w końcu mówi: „Dobra, to mnie umów”. Ale on nie bierze żadnej odpowiedzialności. Wewnętrzna motywacja wiąże się z odpowiedzialnością za proces terapeutyczny. To nie jest tak, że przyjdzie pani do terapeuty, a on jest Gandalfem, który za pomocą różdżki sprawi, że wszystko się zmieni. To jest praca klienta wspierana przez terapeutę.
I owszem, możemy się jak najbardziej zmienić, ale ta zmiana zazwyczaj nie polega na zamianie, ale na poszerzeniu. Klient myśli: pójdę sobie na terapię, bo nie umiem prosić o pomoc, to po niej zawsze będę prosić o pomoc. Terapia polega często na tym, żeby zachować ten mechanizm, który w pewnych sytuacjach jest pomocny i skuteczny, ale też wypracować inny, który może okazać się w danej sytuacji lepszy.
Dokładnie też pamiętam ze swoich zajęć, i potwierdza mi się to w doświadczeniu życiowym, a już parę lat mam na karku, że człowiek nie jest, ale się staje. Człowiek jest procesem, więc pytanie nie powinno brzmieć, czy my się możemy zmienić, bo my się non stop zmieniamy.
Jeśli mówimy o osobowości, to definiujemy ją jako względnie trwały system, ale mimo wszystko, z tą osobowością jesteśmy w stanie uczyć się różnego rodzaju sposobów funkcjonowania, sposobów myślenia, sposobów radzenia sobie w bardzo różnych sytuacjach. I to też jest obszar, który możemy przepracować, ale klient musi chcieć.
Śmieję się, że psychoterapia to ścieżka dla VIP–ów , jak się raz na nią wejdzie, to z każdym krokiem coraz trudniej obciążać świat za swoje życie, coraz bardziej człowiek rozumie, że to jednak on jest twórcą swojego życia i tego, co się z nim dzieje.