„Od teściowej dostałam największe wsparcie w swoim życiu. To jej zawdzięczam całe swoje poczucie wartości”, powiedziała mi Marta. Ale jak to możliwe? Zazwyczaj słyszę, że kobiety nie przepadają za swoimi teściowymi, walczą z nimi o dominację, a czasem także o synka. „Moja też bywa upierdliwa, ale dała mi wszystko, czego nie dostałam od matki”, skwitowała.
Marta jest szczupłą blondynką z długi włosami do pasa, czarującym spojrzeniem i z lekko skośnymi zielonymi oczami. Ma przyklejone czarne grube rzęsy 3D. Jest opalona jak czekoladka. Z biustem idealnym, silikonowym w rozmiarze miseczki C. Mówi o sobie z dystansem i śmiechem, że była najpiękniejszą Barbie w całym Goleniowie. Już jako nastolatka ubierała się modnie.
„Koleżanki zazdrościły mi dekatyzowanych spodni, które mama przywoziła z Turcji na handel. Byłam śliczna, ale kompletnie tego nie czułam, dlatego musiałam wszystkim nadrabiać. Jako czternastolatka miałam długie wypielęgnowane paznokcie, jako szesnastolatka tleniłam włosy na blond i nosiłam bardzo krótkie spódnice”, mówi. Marta lubiła na siebie zwracać uwagę. Chłopcy się za nią oglądali, ale ona miała ich w nosie.
Puszczalska Barbie
Jednak z tego powodu szybko dorobiła się opinii puszczalskiej. Takie to były czasy, takie miasto.
„A przede wszystkim taki był mój dom. Dom, w którym babcia wyzwała mnie od dziwek, bo poszłam na dyskotekę w kabaretkach. Dom, w którym matka szarpała mnie za włosy, kiedy odkryła, że palę papierosy. Kazał mi potem klęczeć przed krzyżem i przyrzec, że już nigdy tego nie zrobię. Klęczałam z rękoma do góry. Modliłam się i byłam tak zawzięta, że ich nie opuszczałam ani na chwilę”, wspomina.
Marta tak naprawdę była dzieckiem grzecznym, bo nigdy już papierosa nie zapaliła. Świetnie się też uczyła, ale nikt nigdy jej za to nie chwalił. „U mojej mamy wszystko musiało być pod linijkę. Co drugi dzień wycierałam kurz z mebli, a mój brat odkurzał. Do mnie należało też mycie sedesu oraz podłogi. Sobota to już było wielkie sprzątanie: mycie okien, szorowanie całej łazienki i schodów na korytarzu. Gdy coś robiłam za późno, nie na czas, albo niedokładnie, mama mnie biła. Pamiętam taką awanturę, kiedy tak mocno wytargała mnie za warkocze, że potem siedziałam i wyciągałam całe pasma włosów z głowy w swoim pokoju. Nie, nigdy nie płakałam. Byłam okropnie zawzięta. Cierpiałam i znosiłam razy po cichu”, mówi.
Zimny chów
Zimny chów — tak właśnie określa swój dom. Marta rosła w nim bez miłości. Nie czuła się kochana, akceptowana. Nie była przytulna i chwalona. Dlatego nie wiedziała, że jest inteligentna, śliczna i warta miłości.
„Matka potrafiła zabierać mnie ze sobą na przemyt na granicę. Miałam trzynaście lat i jechałam z nią fiatem 126p, siedząc na kartonach wódki. Zatrzymywali nas celnicy. Bałam się, ale matka patrzyła im prosto w oczy. Podnosiła na tylnym siedzeniu koc, pokazywała mnie słodką dziewczynkę o wielkich naiwnych oczkach i wstawiała taką bajerę, że zawsze puszczali nas bez rewizji. A ja wtedy umierałam ze strachu, bo nie dość, że pod siedzeniem miałam wódkę, to jeszcze wiedziałam, że mama wkłada ją w drzwi pomiędzy karoserię a tapicerkę”, opowiada.
Córeczka teściowej
Marzyła, by jak najszybciej uciec tego miasteczka. Jak najdalej od kobiet, które wyzywają ją od dziwek, choć nigdy się nie puszczała. Pewnie dlatego właśnie tak szybko zaszła w ciążę facetem starszym o sześć lat. „Nie wiem, czy bym z nim była, gdyby nie to dziecko i nie… przyszła teściów”, mówi. Kiedy Leszek zawiózł ją do swojego domu, stanęła na progu, wgapiając się w czubki swoich butów. Była przestraszona, niepewna siebie, zalała ją fala nieśmiałości. Ale mama Leszka natychmiast przygarnęła ją do siebie swoim silnym, pulchnym ramieniem. „Powiedziała, że jestem najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widziała. Gdy dowiedziała się o ciąży, miała łzy w oczach i natychmiast do mnie powiedziała: Córeczko! Tego słowa nigdy nie słyszałam od swojej matki. Ona mówiła do mnie zwyczajnie: Marta albo Martucha. Zdrobnień w naszym domu nigdy nie było”, wspomina. Kiedy więc poznała rodzinę Leszka i zobaczyła, jak bardzo (mimo różnych niesnasek) wszyscy tam kochają się i jak czułą kobietą jest ich mama, nie miała wątpliwości. Jej serce zabiło mocniej, mówiło, że chce do nich przynależeć, że potrzebuje karmić się taką miłością.
- Zobacz także: Była najpiękniejszą osobą, jaką kochał. Gdy dziś dotyka mnie, na pewno tęskni za jej skórą”
Od niej bukiet róż
Kiedy Marcie urodził się syn Stanisław, od teściowej natychmiast dostała wsparcie. Natomiast jej mama nie przyjechała zobaczyć wnuka przez długie miesiące. Teściowa, choć mieszkała wiele kilometrów dalej i pracowała na etacie, wpadała co dwa dni, by przywieźć obiad, przewijać wnuka, wesprzeć Martę przychylnym słowem i wytłumaczyć, jak karmić piersią. „Zawsze była ze mnie dumna. Kiedy zaczęłam pracować w sklepie, podziwiała mnie za pracowitość i za to, że chcę się jeszcze uczyć. Doceniała zwykłe rzeczy: to, że świetnie zajmuję się domem, prasuję Leszkowi koszule do pracy, pamiętam o jej urodzinach, odprowadzam syna do przedszkola i jeszcze pracuję na pół etatu. Dla mojej mamy to wszystko była norma. Natomiast teściowa widziała, że wstaję w nocy do niemowlaka i do pracy chodzę niewyspana”, mówi. Od niej po raz pierwszy w życiu usłyszała słowa: „Marta, odpocznij”. Ona rozumiała, że czasem synowa może być zmęczona. Mówiła: „Usiądź, zdrzemnij się”. „A ja nawet nie wiedziałam, że to mi się należy. Wydawało mi się, że muszę zasuwać non stop na najwyższych obrotach. Kiedy uczyłam się do egzaminów, to teściowa zabierała wnuka do siebie. A kiedy przyjechałam do niej do domu z licencjatem w ręku, czekała na mnie na progu domu z wielkim bukietem czerwonych róż”, dodaje.
Nie jestem już dziwką, jestem już sobą
Dziś Marta czasem zastanawia się, co by z nią było, gdy nie spotkała na swojej drodze tej mądrej kobiety. „Pamiętam, że kiedy ona załatwiła mi pierwszą poważną pracę w biurze rachunkowym, poszłam na rozmowę kwalifikacyjną zlękniona. Chyba nie zaprezentowałam się dobrze, bo byłam jeszcze wtedy taką dziewczyną, która dosłownie przepraszała wszystkich za to, że żyje. Teściowa, która rozmawiała potem ze swoją znajomą z HR-ów, która mnie rekrutowała i musiała od niej usłyszeć, że się po prostu nie nadaję, nigdy nie dała mi odczuć, że się na mnie zawiodła”, mówi.
Ciekawa sprawa, bo dwa lata później jechały z teściową samochodem do kościoła właśnie z tą kobietą z HR-ów. Marta była już wtedy znacznie pewniejsza siebie i nie wstydziła się wyrażać swojej opinii. Po tej podróży znajoma powiedziała teściowej: „Ależ to jest wspaniała kobieta, masz świetną synową”. Naprawdę nie poznała Marty, tak bardzo zmieniła się i dojrzała „Pękałam z dumy. Czułam jak dzięki rodzinie mojego męża rozkwitłam i że jednak jestem coś warta”, mówi Marta i dodaje: „Nie byłam już tą dziwką, smarkulą, co się puszcza na lewo i prawo. Nie byłam tą niedobrą ladacznicą, która pali papierosy, nosi mini spódniczki i białe kozaki, bo próbuje na siebie zwracać uwagę tylko po to, by ją ktoś pokochał, albo chociaż przytulił. Nie byłam już tą małolatą, która pozwala się lać matce, za to, że niedokładnie umyła podłogę na klatce schodowej.
Stałam się kobietą, matką, żoną. Silną osobą, która wie, czego chce, która może wymagać od męża, która w pracy nie da sobie w kaszę dmuchać, która z każdym potrafi się dogadać i działać pod presją różnych trudnych sytuacji.
Czy zostało coś we mnie z tej zalęknionej i zwracającej na siebie uwagę nastolatki z Goleniowa? Chciałabym powiedzieć, że nie. Ale to byłaby nieprawda. Nadal noszę tlenione włosy, przyklejam rzęsy, robię sobie permanentny makijaż ust. Mam absolutnego świra na punkcie swojego wyglądu! Mówię koleżankom, że nie chcę straszyć ludzi, ale tak naprawdę moja niepewność siebie lokalizuje się gdzieś głęboko pod powierzchnią zadbanej, wysportowanej i nienagannie ubranej Barbie. Dziś śmieję się z tego, ale mam też świadomość, że jednak dziecięcego spieprzonego poczucia wartości nie da się kompletnie pozbyć. Ono drzemie gdzieś głęboko pod skórą. Szczególnie jak moja mama jest niezadowolona i obraża się za to, że wolę spędzić wakacje u teściowej. Bardzo wtedy jej humory przeżywam. Muszę więc zadzwonić do przyjaciółki, porozmawiać z bratem i mężem. Muszę to przegadać i usłyszeć od nich, że jestem już dorosła i mam prawo spędzać urlop, tak jak chcę”.
- Zobacz także: Byłam cheerleaderką w swoim małżeństwie, udawałam, że wszystko gra. Gdy odeszłam do innego, wszyscy byli w szoku