Go to content

Ten cholerny patchwork. Dlaczego nikt nie mówi, jak to wygląda od środka?

Fot. iStock/PeopleImages

Kiedy sześć lat temu wzięłam rozwód, wiedziałam, że muszę szukać faceta z dzieckiem. Po pierwsze dlatego, że nie planowałam mieć więcej dzieci, więc nie chciałam trafić na takiego, który nie miał okazji sprawdzić się w roli ojca. Po drugie, sądziłam, że facet po przejściach będzie lepiej mnie rozumiał. Że po prostu wie z czym to się je. Tak oto wpakowałam się patchwork i postanowiłam opowiedzieć, jak to wygląda od środka. Bo miłość miłością, ale lekko nie jest. 

Z roku na rok wzrasta liczba rozwodów, a co za tym idzie – samotnych rodziców. Ja od początku wiedziałam, że chcę iść z kimś przez życie i wierzyłam, że choć moje małżeństwo się rozpadło, gdzieś czeka na mnie miłość. Zamiast jednak desperacko szukać faceta, postanowiłam doprecyzować swój target. Przede wszystkim absztyfikant musiał polubić (bo do kochania to tutaj bardzo daleko, o ile w ogóle jest to możliwe) moje dziecko. To był priorytet. Poza tym powinien też mieć swoje dzieci (rozwodnik mile widziany). Tak oto poznałam Marcina, starszego ode mnie o 10 lat. Ma za sobą dwa nieudane małżeństwa, jest też ojcem dwóch chłopców. Mają inne matki. Mieszkamy razem od niespełna trzech lat i szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jak to się kręci.

Moja rodzina

Moja córka jest na stałe ze mną. Do taty (ma partnerkę, ale nie mają wspólnych dzieci) jeździ co dwa tygodnie, od piątku do niedzieli. Marcin ze swoimi synami również widuje się co dwa tygodnie. Starszy syn, który chodzi już do liceum, rzadko ma czas dla ojca. Woli spotykać się z kolegami. Z reguły to on inicjuje spotkania wtedy, gdy nie ma innych planów. Taki wiek. Tomek nie ma rodzeństwa, jeśli nie liczyć Adasia – drugiego syna mojego partnera z drugiego małżeństwa. Adaś natomiast ma młodszą siostrę z nowego związku byłej żony mojego partnera. Chyba powinnam to rozrysować, wtedy łatwiej byłoby to zrozumieć. Witam w moim świecie.

Kiedy tak sobie myślę o moich niektórych znajomych, których życie potoczyło się standardowo: ona poznała go na studiach, wzięli ślub, zostali rodzicami, wychowują razem dzieci i tworzą szczęśliwą komórkę społeczną „2+2”, a potem przyłożę ten szablon do mojej rodziny, to mam ochotę się zapłakać. W dniu, w którym ja i Marcin postanowiliśmy być razem, życie kilkunastu osób wywróciło się do góry nogami. Co więcej, te kilkanaście osób na różne sposoby ingeruje w naszą codzienność. I tu znów wrócę do standardów: moi znajomi narzekają na teściów, ewentualnie swoje rodzeństwo, które wtrąca się w ich życie. U mnie sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Do mojej najbliższej rodziny, ze zdaniem której muszę (a przynajmniej powinnam) się liczyć, należy: moja córka, Marcin, Tomek, Adaś, siostra Adasia, mój były mąż, jego była żona nr 1, jego była żona nr 2, nowi partnerzy naszych byłych, ale także wszyscy dziadkowie – czyli rodzice moi, mojego faceta, a także naszych byłych partnerów. Wszystko jest dobrze, dopóki wszyscy się lubimy i szanujemy. To niestety jest nierealne.

Jak to działa?

Mój były mąż najchętniej zabrałby mi dziecko, ponieważ wciąż ma mi za złe, że go zostawiłam. Bycie w nowym związku nie przeszkadza mu nieustannie mnie kontrolować, wypytywać dziecko, co dzieje się w naszym domu czy otwarcie krytykować mojego partnera. Tak, ma to wpływ na naszą córkę, jak i relacje ze wszystkimi członkami mojej patchworkowej rodziny. Była żona nr 1, matka nastoletniego Tomka, nie zabiera głosu w żadnej sprawie i kwestie kontaktów z ojcem pozostawia synowi. Matka Adasia (była żona nr 2) powinna natomiast związać się z moim byłym mężem. Oboje są tak zawzięci i nieprzejednani, że z pewnością by się dogadali. Ta kobieta potrafi wygenerować problem z byle czego. Nic jej nie odpowiada, wszystko krytykuje i często nastawia dziecko przeciwko mnie.

Zdawać by się mogło, że na co dzień mamy lekko – mieszka z nami tylko moja córka. W weekend, który spędza ze mną, do Marcina przyjeżdżają (od piątku do niedzieli), jego synowie (najczęściej tylko młodszy). Musieliśmy wynająć duże mieszkanie, by każde dziecko mogło czuć się jak u siebie w domu, a nie jak dziecko dochodzące. Chłopcy mają więc swój pokój z dwoma łóżkami. Prowizoryczne rozwiązania typu dmuchane materace czy spanie na kanapach nie wchodzą naszym zdaniem w grę. Jego dzieci muszą być traktowane na równi z moją córką. Co drugi weekend mamy więc wolny – dzieci są u naszych byłych partnerów. Te soboty i niedziele staramy się celebrować.

Dlaczego nie jest łatwo? Cóż, powodów jest sporo. I wkurza mnie, że nikt nie mówi o tym głośno. Na portalach parentingowych pomija się rodziny patchworkowe lub skupia się na tym, jak wyjaśniać dzieciom nową sytuację. O cholernie trudnej prozie życia wszyscy milczą. A ponieważ milczą, te rodziny się rozpadają, bo po prostu nie dają rady tego wózka pchać. Miłość? Miłość nie jest lekiem na całe zło.

Koszty

Każdego dnia trzeba zmagać się z ogromnymi wydatkami. Mamy łącznie troje dzieci. Owszem, dostaję alimenty na córkę, ale co z tego, skoro mój facet też płaci alimenty i to na dwoje dzieci. Mój były straszy mnie, że złoży pozew o zmniejszenie, a matka Adasia już założyła sprawę o podniesienie alimentów. Wszystkie nasze dzieci traktujemy na równi – kupujemy im ubrania, zabawki, zabieramy na wycieczki, fundujemy wakacje. Do tego dochodzą koszty mieszkania – mamy duże, ponieważ zależy nam na komforcie dzieci. Poza tym musimy liczyć się z tym, że jak stłoczę pięć osób na 40 metrach kwadratowych, to zaraz jedno lub drugie zacznie się bulgotać, że nie zapewniam właściwych i godnych warunków socjalnych. Czyli w tyle głowy mam wizję kolejnej sprawy w sądzie.

Relacje z dziećmi

Nie wierzę w to, że można pokochać cudze dzieci. Kiedyś znajoma mi powiedziała, że samica walczy tylko o swój miot. Coś w tym jest. Moim zdaniem szczytem, jaki można osiągnąć jest ogromna sympatia i szacunek. Nie wymagam, by on kochał moje dziecko, ale wymagam, by je lubił, szanował i liczył się z nim. By zapewniał mu wsparcie, ciepło i bezpieczeństwo. Miłości jednak wymagać nie mogę. Na tym polu jesteśmy zgodni i wszystko póki co działa. Tutaj istotna jest również kwestia zazdrości. Dzieci często nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji i są zazdrosne o swoich biologicznych rodziców, co ma oczywiście wpływ na relacje w związku.

Relacje dzieci z dziećmi

Fajnie, jeśli się lubią. Niestety nie jest to takie proste. Tu też pojawia się zazdrość. „Dlaczego mieszkasz z jej dzieckiem, a nie z nami? Przecież jesteś moim tatą” – kto choć raz nie usłyszał takiego pytania, niech lepiej się nie wymądrza. Dzieci niekiedy oskarżają o rozpad swojej rodziny inne dziecko. U nas trochę to trwało, zanim wszyscy się polubili. Wciąż jednak zdarzają się momenty, gdy jedno robi drugiemu po złości lub źle wypowiada się o którymś z nas.

Ingerencja osób trzecich

Wciąż słyszę, że „moja mama robi to inaczej”, albo „moja mama mi na to nie pozwala”. Albo odbieram telefony z pretensjami, że gdzieś zabrałam dzieci lub czegoś im zabroniłam. Dzwoni głównie mama Adasia, sporadycznie również mój były mąż, któremu nie podoba się, że Marcin uczy naszą córkę jeździć na rolkach lub zabierają ją na mecze piłki nożnej. Myślisz, że takie sytuacje nie powodują u nas nerwów? Że nie kłócimy się z tego powodu?

Przyzwyczajenia

Już pominę fakt, że wszystkie te dzieci kładą się spać i wstają o różnych porach, mieszkają w różnych częściach miasta. Wiesz, ile muszę się nagimnastykować przy posiłkach? Bo jedno nie lubi tego, drugiemu matka zabrania jeść parówek, a trzecie za nic w świecie nie tknie żółtego sera. Pierdoły? Być może. Pogodzenie tego wszystkiego naprawdę nie jest proste.

Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak użalanie się nad sobą. Ktoś może pomyśleć – skoro tak ci nie odpowiada, to przecież możecie się rozstać. Albo jeszcze lepiej! Trzeba było się nie rozwodzić. Chciałabym, żeby mądre głowy więcej mówiły o problemach takich rodzin, jak moja. Gdzie emocji i zależności jest tak wiele, że trudno to po prostu czasem ogarnąć. Naprawdę rozczulają mnie wzniosłe artykuły o tym, jak to Ania związała się z Bartkiem, on pokochał jej dzieci, żyli długo i szczęśliwie. Takie pierdoły ku pokrzepieniu serc. Szkoda, że nikt nie pisze o tym, jak poradzić sobie z szurniętą byłą żoną i co zrobić, gdy nastawia dziecko przeciwko tobie. Albo jak sprawić, by „nie będziesz mi rozkazywać, nie jesteś moim ojcem” nie stało się zaczątkiem awantury między nami-dorosłymi, gdy odruchowo będziemy bronić swojego miotu. Bo ja na przykład (mimo szczerych chęci), nie wiem czasem, jak mam wychowywać, by nikogo nie faworyzować. Jak mam wprowadzać zasady, by nie podkopać autorytetu biologicznej matki?

Patchworkowe rodziny się rozpadają, ponieważ wciąż są tematem tabu. A szkoda, bo każdy taki rozpad zostawia kolejną rysę na psychice każdego z nas. Mam na myśli głównie dzieci. Nie po to bowiem się związaliśmy, żeby im zaszkodzić, a po to, by dać namiastkę normalności.

Patrycja