Przyjaciółka powiedziała: „Dosyć, musisz to skończyć”. Wiem, dobrze wiem, że powinnam odejść. Każdy kolejny dzień z Tobą zabiera mi wszystko, co najważniejsze: godność, wiarę w związek, miłość i szacunek dla siebie samej. Każda kolejna kłótnia z tobą daje mi poczucie, że jesteś moim wrogiem, a nie partnerem. Moi rodzice, moi znajomi powtarzają: „jesteśmy z tobą, cokolwiek postanowisz”. Ale ja się boję. Potwornie boję się samotności.
Ktoś powiedział: lepsza samotność w pojedynkę, niż w związku. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę przekonać siebie samej, że w pustym domu będzie mi lepiej. Że bez ciebie, nawet gdzieś w głębi mieszkania, zamkniętego w swoim pokoju, poczuję się lepiej. Rozpaczliwie potrzebuje wiedzieć, że fizycznie wciąż jesteś obok. Nieważne, że cierpię, że twoje słowa ranią. Ja muszę wiedzieć, że jesteś, czuć twój zapach, słyszeć twoje kroki. Może to uzależnienie? Jeśli tak, wciąż nie wiem – czy od Ciebie, czy od miłości.
Boję się. Odkąd pamiętam, trzymałam się kurczowo kogoś, żeby „przetrwać”. Najpierw domu rodzinnego, potem pierwszego chłopaka, następnego. Kiedy jeden związek się kończył, następny natychmiast zaczynał. Nigdy nie umiałam być sama. A przynajmniej, nie próbowałam. Poznałam Ciebie i zapragnęłam „prawdziwego związku”. Zamieszkaliśmy razem, a ty mówiłeś, że się mną zaopiekujesz. Chciałam tego. I na początku było mi naprawdę dobrze.
Rachunki, dom, samochód, wakacje… Miałam od tego ciebie. Nieważne, że tryumfalne „zmieniłem ci opony w Oplu” okraszałeś zawsze cierpkim „bo przecież sama nie wiedziałabyś nawet gdzie zadzwonić”. To była wymiana – coś za coś. Ty ogarniałeś życie, ja trwałam przy tobie, coraz mniejsza, coraz mniej znacząca. Jak emocjonalny worek treningowy. Mogłeś się lepiej poczuć, pokazując mi jak wiele znaczysz przy mnie. A ja – jak niewiele umiem, ja niewiele jestem warta. Zgodziłam się na to, więc to moja wina.
Doszłam jednak do momentu, w którym nieomal zniknęłam na zawsze. W którym nie liczysz się już ze mną w żadnej sprawie. W którym stałam się pustą lalką. Mam jedynie dobrze wyglądać i odzywać się tylko wtedy, gdy się mnie o to poprosi. Nie wychodzimy już razem, w domu prawie nie rozmawiamy. I tobie ten układ odpowiada, mi – nie.
Mówisz, że nie potrzebuję pieniędzy, bo nie potrafię kontrolować wydatków. Więc ty robisz zakupy, na twoje konto wpływa moja pensja. Kiedy kupuję sobie krem albo zupę w pracy, wyobrażam sobie co powiesz, gdy wieczorem spotkamy się w domu. Pochwalisz mnie za oszczędność, czy zganisz, że za dużo wydałam?
Mówią, że to przemoc. Jeśli tak, to sama na nią pozwoliłam.
Nie jestem szczęśliwa, wiem, że to nie jest dobry związek. Ale boję się. Nie wiem, czy znajdę w sobie odwagę na to, by spróbować być sama. Jeśli odejdę, będę się uczyć życia od nowa. Będę stawiać pierwsze kroki i odkrywać siebie na nowo. Będę leżeć w pustym łóżku i zapełniać sobie tę pustkę, która po Tobie zostanie. Wiem, że tak trzeba, żeby zacząć żyć naprawdę. Proszę, nie zatrzymuj mnie.
A co jeśli…