Karolina została mamą 6 lat temu i choć jeszcze przed ciążą planowała mieć więcej dzieci, od tamtej pory nie podejmowali żadnych prób. To, że przeszła po porodzie, wspomina do dziś i potwornie boi się, że historia może się powtórzyć. Depresja poporodowa może pojawić się niezależnie od tego, czy dziecko było planowane czy też nie. Czy mamy dobre warunki, czy też nie. Czy jest wsparcie, czy go nie ma. Może dopaść każdą z nas.
Maja była dzieckiem wyczekiwanym. O ciążę starali się kilka miesięcy, zaczęli tuż po ślubie. „Wtedy mówiłam, że nie pogniewałabym się, gdyby to były bliźniaki. Dziś dziękuję Bogu, że jednak było to tylko jedno dziecko, bo nie wiem, jak to by się skończyło, gdyby było ich więcej” – opowiada Karolina. Ciążę przeszła wzorowo – żadnych kłopotów zdrowotnych, wszystko prawidłowo, a i ona psychicznie czuła się całkiem niezle. Kompletowała wyprawkę, załatwiała ostatnie rzeczy w pracy przed urlopem macierzyńskim i odliczała dni do porodu. Jak wspomina, naprawdę nie mogła się doczekać. Źle zniosła dopiero poród.
„Nie zdawałam sobie sprawy, że to jest aż taki ból” – mówi. Po kilkunastu godzinach na świecie pojawiła się Maja. Wtedy miało być już z górki, ale nie było. Pierwsze wahania nastroju pojawiły się już w szpitalu, chociaż wtedy zwalała wszystko na zmęczenie. Przecież niewiele spała. Poza tym musiała odnaleźć się w nowej roli, „nauczyć się” swojego dziecka i wypracować własny system. Teoretycznie wiedziała, że łatwo nie będzie. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że zaczyna się u niej rozwijać depresja poporodowa.
„Daj spokój. Wszystkie to przechodzimy”
Mąż wrócił do pracy po dwóch tygodniach, a ona została sama. Nic nadzwyczajnego, w większości przypadków tak to wygląda. Była oczywiście zmęczona, niewiele spała, ale nie to było problemem. Dziecko ją denerwowało. Ciągle płakało, a ona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego. Przecież przewijała, karmiła, nosiła, masowała brzuszek i lulała. Żałowała, że pojawiło się na świecie, a gdy tylko taka myśl przeszła jej przez głowę, natychmiast czuła wyrzuty sumienia. Nikomu więc nie mówiła, że nie kocha swojego dziecka. No bo jak można nie kochać swojego dziecka? I to jeszcze takiego, na które tak się czekało?
Zwierzyła się matce, ale usłyszała, że to normalne. Że ma dać spokój i przestać przesadzać, bo wszystkie kobiety przechodzą przez to samo. Ma tak ze zmęczenia. Kwestia czasu, dziecko trochę podrośnie i będzie lepiej. A teraz niech się weźmie w garść. To spowodowało, że wyrzuty sumienia były jeszcze większe.
„Czułam się wyrodną matką. Wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego, ale nie potrafiłam nic z tym zrobić. Każdego dnia czekałam na męża i w progu przekazywałam mu córkę. Miałam do niego pretensje. I on i dziecko mnie denerwowali. Płacz wzbudzał we mnie wściekłość” – wspomina.