Jak długo będzie trwał strajk? To pytanie, które w rozmowach ostatnio pojawia się najczęściej. Moje dzieci na początku szczęśliwe, że trafiły im się ferie wielkanocne, pod koniec minionego tygodnia zaczęły przebąkiwać, że już do szkoły by poszły. Ale szkoła zamknięta. Nauczyciele strajkują, choć wcale tego nie chcieli. Kiedy w poniedziałek tuż po rozpoczęciu protestu jeździłam po szkołach i przedszkolach czuć było nadzieję, ogromne poczucie solidarności. Nikt nie mówił tego głośno, ale w tle wybrzmiewało: „strajk potrwa dwa dni”. Żaden z nauczycieli nie podejrzewał, że rząd potraktuje ich z pełną ignorancją, przez tydzień strajku składając jedynie ofertę, która już przez związki została raz odrzucona.
Pięć milionów uczniów na cały tydzień, a teraz kolejny, zostało pozbawionych możliwości nauki. I nie jest to wina nauczycieli. Nie dajmy sobie tego wmówić, bez względu na to, po której stronie stoimy. Nauczyciele chcieli rozmawiać, chcieli porozumienia, chcieli wrócić do pracy. Mówili: „Strajk nie jest dla nas przyjemnością, proszę uwierzyć, że wolelibyśmy pracować niż strajkować”. Tymczasem nie dano im takiej możliwości.
To, że podwyżka im się należy – myślę, że nie podlega dyskusji. Kto przyjdzie pracować zaraz po studiach za 1700 złotych? Kto będzie uczył nasze dzieci? Patrzę na moje i cieszę się, że za chwilę skończą podstawówkę, później średnia szkołą i uciekną z tego chorego systemu tworzonego zgodnie z widzimisię kolejnych rządzących. Bo wiadomo, że oświata jest kulą u nogi każdego rządu, ten jednak pozwala sobie na całego. Na szybko przeprowadził reformę, która właściwie w ogóle nie była potrzebna i zamiast budować niszczyła. Zmienił podręczniki. Mój syn na języku polskim więcej uczy się religii niż tego, czego naprawdę powinien. Nauczyciele dostali więcej pracy papierkowej, niż mieli dotychczas i nierzadko mówią, że po wypełnieniu dokumentów brakuje im energii na to, co dla nich najważniejsze – na nauczanie, przekazywanie wiedzy, zarażania uczniów ciekawością świata.
Jasne, zgadzam się, że nauczyciele sami sobie także zgotowali taki los przez lata próbując podejmować nic nie znaczące dla ogółu formy protestu. Dziś mówią, że sprzeciwiali się reformie, że strajkowali wcześniej, ale nie chcieli odchodzić od sal lekcyjnych i biurek. Teraz są zdeterminowani i… zastraszani. Zastraszeni tym, że wobec przedłużającego się strajku nie dostaną wynagrodzenia. Zastraszani przez władze samorządowe, niektórzy przez swoich własnych dyrektorów, większość przez część społeczeństwa, która nazywa ich darmozjadami. Przyjaciółka powiedziała mi ostatnio: „Jeśli nic nie wywalczymy – odejdę. Położę na stół wypowiedzenie”. Pracuje w szkole ponad 20 lat, uczy języka polskiego. Wiem, ile czasu poświęca na przygotowanie się do lekcji, na pomoce naukowe, które podsunąć uczniom. Jak długo szuka inspiracji do przeprowadzenia zajęć z nudnej jak flaki z olejem dzisiaj dla uczniów książki „W pustyni i w puszczy”. Strajkuje, bo nie widzi innego sposoby zwrócenia uwagi na to, co dzieje się w oświacie. A jak wiadomo ryba zawsze psuje się od głowy. Jest rząd, samorządy, nauczyciele. Rząd, który w zakresie polskiej edukacji robi wszystko, odnoszę takie wrażenie, by ograniczyć otwartość umysłów młodych ludzi i tkwi w jakimś zaściankowym przekonaniu, że tylko szkoła jest źródłem wiedzy uczniów, choć te czasy minęły z dekadę temu bezpowrotnie. Samorządy – którym trudno jest wspierać rozwój edukacji, zwłaszcza, że subwencja rządowa od lat nie wzrasta wprost proporcjonalnie do wydatków, jakimi przez rząd obarczane są samorządy. Kto pokrył koszty reformy, kto pokryje ewentualne podwyżki dla nauczycieli? Te pytania wśród społeczeństwa padają bardzo rzadko, jeszcze rzadziej ktoś szuka odpowiedzi, a może warto?
W końcu nauczyciele, którzy mają dość bycia traktowanymi jak piąte koło u wozu. Ba, nawet nie piątek, bo wtedy może w super piątce Prezesa, by się zmieścili. Przyjaciółka w rozmowie dodała: „Wiesz, że ja się wstydzę przyznać, gdzie pracuję. Wolałabym mówić, że mam zakład fryzjerski, niż, że jestem nauczycielką”. I ja ją rozumiem czytając komentarze, które pojawiają się pod informacjami o strajku. Znowu udało się nas podzielić. Znowu są ci za i ci przeciw i jedni drugim skaczą sobie do gardeł, próbując udowodnić, czyja racja jest lepsza i ważniejsza.
Tyle, że w tym wszystkim zapominamy o jednym. Dzieciach. Tych, które siedzą w domu, biegają na jakieś organizowane przez miasta zajęcia. Dzieciach i młodzieży, którym w ostatnich dniach odbiera się prawo do nauki. I rządzący mają to w głębokim poważaniu. Widać, jak traktują nasze dzieci, które nie są jeszcze ich wyborcami, jak nauczycieli, wśród których poparcie zawsze zyskiwali w mniejszości.
Kto zrobił większą krzywdę naszym dzieciom? Serio – nauczyciele? Czy może jednak kroki podjęte przez rząd, byleby przypodobać się swoim wyborcom, bez refleksji, jakie skutki one w efekcie przyniosą polskiej edukacji. Wiadomo, że głupim narodem łatwiej rządzić. Więc nim wydacie jakikolwiek osąd, nim znowu tak łatwo przyjdzie wam ocenić kogoś, w czyich butach nie przeszliście nawet kilometra, proszę zastanówcie się, nim pierwsi rzucicie kamień.