– No ja akurat syropu przeciwgorączkowego w szatni nie podawałam, ale czytałam o takich przypadkach gdzieś w necie. Muszę jednak przyznać, że czasem dawałam przed wyjściem do przedszkola, tak profilaktycznie, gdy widziałam, że Igor jest lekko trafiony, a ja musiałam iść do pracy. Że jakby coś, to do tej 13:00-14:00 przynajmniej ogarnę się trochę z robotą, zanim po mnie zadzwonią – opowiada Ania, mama 3-letniego przedszkolaka. I nie jest jedyna.
Wraz z rozpoczęciem sezonu jesienno-zimowego na tapetę wraca ten sam problem – co zrobić z chorym dzieckiem? Posyłać czy nie posyłać do przedszkola? Zaraża czy nie zaraża? Ze świecą szukać rodzica, który w ciągu ostatnich kilku tygodni nie zmagał się z gonitwą myśli: „Jakoś niewyraźnie wygląda, ale gorączki przecież nie ma”, „To tylko lekki katar. Po co z tym iść do doktora?”. Podczas gdy jedni wolą nie ryzykować i zostawiają dziecko z pierwszymi objawami przeziębienia lub grypy w domu, inni nie zwracają uwagi na dolegliwości swojej pociechy i odprowadzają ją do placówki.
Przepraszam, nie mam wyjścia
Ania musi samodzielnie wychowywać syna, ponieważ jej mąż pracuje za granicą. Przyjeżdża do domu raz na dwa miesiące i to w dodatku na kilka dni. Mimo to, kokosów nie zarabia. Tak jak z resztą i ona. Pracuje w hurtowni kosmetycznej, oczywiście na umowie śmieciowej. – Rodzice mojego męża nie żyją, moi natomiast mieszkają 400 km od nas. Nie mogę liczyć na ich pomoc, gdy Igor zachowuje. Przez ostatnie pół roku był dość poważnie chory 3 razy. Miał anginę, potem zapalenie ucha, a niedawno jakąś jelitówkę. Za każdym razem musiałam siedzieć z nim w domu. Szef w końcu zagroził, że mnie zwolni, jeśli moje nieobecności w pracy będą tak często się powtarzać. Nie dociera, że przecież nie mam na to wpływu – opowiada.
W podobnej sytuacji jest wielu rodziców. Strach przed utratą pracy powoduje, że zdrowie naszych dzieci schodzi na dalszy plan. Takie smutne czasy. – Powiem tak… katar, kaszel czy lekko podwyższona temperatura nie robią na mnie wrażenia. Zostawiam Igora w domu tylko w trzech sytuacjach: gdy ma bardzo wysoką gorączkę, wymiotuje lub ma biegunkę – zdradza Ania. Cóż, tych objawów nie da się zamaskować. Jej zdaniem kaszel i katar to normalka w okresie jesienno-zimowym nie ma co robić z tego afery. Wystarczy przecież pójść do pierwszego lepszego przedszkola, by się przekonać, że wszystkie dzieci kaszlą, kichają i pociągają nosami. – Czytam te wszystkie nieprzyjemne opinie na temat rodziców takich jak ja, którzy nie mają innego wyjścia i muszą posyłać podziębione dzieci do przedszkola. Co mam powiedzieć? Przepraszam, że moje dziecko zarazi twoje. Wystarczy? – ucina.
Wiele rozumiem, ale tego nie
Marta nie ma litości dla rodziców, którzy tak beztrosko podchodzą do tematu zdrowia. – Kiedy moją córeczkę rozkłada choroba po prostu zostajemy w domu. Nie jest wówczas łatwo, wiadomo, ale nie wyobrażam sobie, żeby chora szła do przedszkola. I naprawdę nie znajduję usprawiedliwienia dla rodziców, którzy robią to swoim dzieciom. Tysiące wymówek, bo praca na śmieciówce, bo projekt, bo nie mam pomocy – tłumaczy i dodaje, że od początku września jej dziecko było w placówce łącznie 6 dni, poza tym jest albo chore, albo osłabione po chorobie. Wszystko przez kolegów i koleżanki z przedszkola.
– Wiele rozumiem, ale jak można robić taką krzywdę swojemu dziecku? Przecież maluch, który ma gorączkę, potrzebuje ciszy i bliskości, a nie hałasu, wypchanego po kokardę aktywnościami dnia. Nie ma na to siły. Nawet my dorośli nie mamy jak chorujemy. Serio rodzice, zastanówcie się czego potrzebuje wasze dziecko. Pomóżcie mu szybko wrócić do zdrowia zamiast je męczyć! – apeluje Marta, choć przyznaje, że wykonuje pracę zadaniową i mając pod ręką komputer i telefon, może pracować z dowolnego miejsca na świecie.
Nie możemy nad tym zapanować
W regulaminach większości placówek jest jasno napisane, że chore dzieci są odsyłane do domu, a wychowawcy i opiekunowie mają prawo odmówić przyjęcia dziecka w danym dniu, jeśli wygląda na chore. W praktyce nie jest to wcale takie proste. Iza pracuje w jednym z warszawskich przedszkoli niepublicznych. – To duży problem, nad którym nie potrafimy zapanować. Staramy się rozumieć sytuację, w jakiej znajdują się rodzice. Wiemy, że ciężko dziś z pracą, dlatego przymykamy oko na pewne sprawy. Katar to nie choroba i dzieciakom zazwyczaj jedynie utrudnia zabawę. Taki dyskomfort nie niesie za sobą zazwyczaj dramatycznych konsekwencji. Nie mogę natomiast zrozumieć rodziców, którzy faszerują rano dziecko lekami przeciwgorączkowymi i myślą, że my nie widzimy, że z maluchami jest coś nie tak. To sytuacja niezręczna, bo nie możemy zwrócić rodzicowi uwagi, bo przecież dziecko po podaniu leków zazwyczaj nie ma gorączki. Może jednak zarażać inne zdrowe dzieci – opowiada.
Brak wyobraźni czy trudna sytuacja życiowa? Cieżko to zweryfikować, za to łatwo ocenić i osądzić. Trudno sobie wyobrazić rodzica, któremu nie zależy na zdrowiu dziecka. Ale trudno też rzucić kamieniem w kogoś, kto został postawiony pod ścianą. Być może ty też kiedyś będziesz.