– My nawet parą nie byliśmy. Spotykaliśmy się owszem od kilku miesięcy, chodziliśmy razem na imprezy i do łóżka, ale nie wiązaliśmy ze sobą szczególnie wspólnej przyszłości. Mieliśmy po 18 lat jak okazało się, że Aga jest w ciąży. Ja od razu jej powiedziałem, żeby z tym iść do naszych rodziców. Bo nie chciałem z nią być, a za parę miesięcy miało się pojawić nasze dziecko. Nie baliśmy się, bo oboje pochodzimy z normalnych domów. Oczywiście, że nikt nas za to po głowie nie głaskał, bo okazaliśmy się się nieodpowiedzialnymi szczeniakami. Ale rodzice z obu stron deklarowali nam pomoc przy wychowywaniu, żebyśmy mogli szkoły pokończyć. Ja, mimo tego, że nie byliśmy parą, starałem się o Agnieszkę dbać i ją wspierać. Do lekarza też razem chodziliśmy. I imię zdążyliśmy wybrać razem. Martynka, bo już wcześniej znaliśmy płeć dziecka. Paweł przerywa, bo zatrzymuje wzrok na zdjęciu młodej dziewczyny. To mama małej Martyny, która zmarła przy jej porodzie. – Ja w szkole byłem wtedy, do terminu było jeszcze parę dni, ale Aga już w domu została i rzadko wychodziła. Bardzo duży brzuch miała, sporo przytyła, ciężko jej było. Tego dnia tylko do apteki na rogu miała iść. Najpierw zadzwoniła moja mama. Byłem na lekcjach, widziałem, ale odrzuciłem. Ale jak zaraz po niej zaczęli wydzwaniać rodzice Agnieszki, czułem, że coś jest na rzeczy. Wyszedłem z klasy, byłem pewien, że zaczęła rodzić. Ale w słuchawce telefonu usłyszałem o wypadku. O nic nie pytałem, od razu pojechałem do szpitala. Gdy przekraczałem jego próg, jeszcze nie wiedziałem, że właśnie zostałem ojcem. I że nasza córka, będzie miała tylko mnie. Bo gdy przyszło na ten świat jedno życie, drugie z niego odeszło.
Stałem na tym korytarzu i kompletnie nie rozumiałem, co się do mnie mówi. O tym, że Agę potrącił pijany kierowca, że z dużą siła. Że akcja serca zatrzymywała się już w karetce, że obrażenia były zbyt rozległe, że trzeba było ratować dziecko. I zaraz po tych strasznych informacjach te niby lepsze, że mała jest zdrowa, że mimo wypadku, dostała 10 punktów, że silna i piękna. Patrzyłem na nich wszystkich i myślałem, jakimi ludźmi trzeba być, żeby się w tej chwili cieszyć z czegokolwiek. Nie chciałem widzieć tego dziecka, obwiniałem je o wszystko. Zwłaszcza o śmierć Agi. Powiedziałem głośno, że jej nie chcę, że nigdy nie byłem przygotowany na bycie rodzicem. Zwłaszcza samotnym. Mama coś do mnie wtedy jeszcze usiłowała mówić, odepchnąłem ją i wyszedłem. Poszedłem do kolegi, piliśmy do rana. On nie komentował, nie radził. Co jakiś czas wzdychał tylko, że mam przej*ane. Wróciłem do domu, czekali na mnie. Mówili, że powinienem podjąć jakieś decyzje, stanąć na wysokości zadania. Odpowiedziałem im tylko, że ja nic nie muszę, że jedno co wiem to fakt, że nie chcę tej małej. Oczywiście, jak najszybciej choć dorywczą pracę ogarnę, żeby łożyć na jej utrzymanie. Ale nie czuję się na siłach, żeby ją wychowywać. Zabrali ją w końcu tymczasowo rodzice Agnieszki. Ja się zamknąłem w pokoju, odciąłem od ludzi. Na pogrzebie też mnie nie było. Nie miałem odwagi, obwiniałem się. Bo to ja jestem facet, ja powinienem myśleć o zabezpieczeniu. Nie byłoby ciąży, nie byłoby tematu. A tak uśmierciłem jedną, zostawiłem samą drugą. Bo niby zajmowali się nią dziadkowie, ale przecież to dziecko miało ojca. Tylko tchórza, dzieciaka, który nabroił i umywa ręce. A ja faktycznie się bałem, nawet ją zobaczyć.
Minęły trzy tygodnie, wyszedłem z domu i nic nie planowałem. Jakoś tak sam z siebie znalazłem się na cmentarzu. Wtedy chyba pierwszy raz rozmawiałem z matką mojego dziecka tak dorośle, poważnie. Tak jak powinniśmy porozmawiać, gdy jeszcze żyła. Płakałem, tłumaczyłem, że nie potrafię być tatą, że tylko małą skrzywdzę. Że może nawet lepiej, gdybym się jej zrzekł i jakaś normalna, pełna rodzina da jej dom. I wtedy tata Agi się do mnie przysiadł. Chciałem wstać i odejść, ale złapał mnie za rękę i zobaczyłem, jak płacze. Zrozumiałem wtedy, że nie tylko mi jest ciężko i nie tylko ja się boję. Jej ojciec opowiadał o tym, jak co wieczór słucha płaczu Martynki, jak bardzo się starają z żoną i moimi rodzicami, dać jej wszystko. Ale wiedzą, że powinienem tam przy niej być, że ta mała mnie czuje. I to, że gdzieś jestem.
Pomyślałem wtedy, że oni już stracili swoją jedyną córkę I, że choćby bardzo chcieli to i tak już nic nie mogą zrobić. A ja ją nadal mam. I zamiast siedzieć tu, czy zamykać się w czterech ścianach, powinienem być przy niej. Pojechałem do domu rodziców Agi tego samego dnia, prosto z cmentarza. Wszedłem na górę, tam gdzie był pokoik Martyny. Stanąłem w drzwiach, leżała w łóżeczku, nie spała. Czułem jak mnie paraliżuje, jak łzy mi napływają do oczu. Bałem się jej dotknąć, choć tak bardzo chciałem, wziąć na ręce. Pomogła mi mama Agnieszki, podeszła i po prostu mi ją podała. Chciałem temu maleństwu powiedzieć, że jestem jej tatą, że przepraszam, że ją tak zostawiłem, że już nigdy więcej. Żeby mi wybaczyła. Ale nie mogłem z siebie wydusić słowa. Tylko całowałem ją po maleńkiej główce, po tych drobniutkich rączkach i nie mogłem się nadziwić tej swojej głupocie. Przecież to moja córeczka, moje dziecko. Jak mogłem choć przez chwilę zwątpić, poddać się? A gdyby było odwrotnie? Gdybym to ja umarł, to nigdy nie wybaczyłbym Agnieszce, że jej nie chce! Pierwszy raz wtedy czułem jej zapach, chroniłem w ramionach przed całym światem. Siedziałem z nią na takim bujanym fotelu, spała mi na rękach. Tak leciutko oddychała, była taka delikatna. Nawet jakby się czasem uśmiechnęła. Mama Agi patrzyła na nas chwilę i zanim wyszła, przełykając łzy powiedziała, że to pierwszy raz. Pierwszy raz od porodu, widzi to dziecko takie spokojne. „Ona na ciebie czekała, za ojcem płakała”. Tych słów nie zapomnę nigdy.
Nie było łatwo i nie jest. Martyna ma dopiero 4 lata. I aż! Dopiero sobie uświadomiłem, jak duża jest już moja córeczka. Mój skarb, którego jeszcze nie tak dawno, nie chciałem przewijać i kąpać. No bo jak! Takie kruche to, malusieńkie. Bałem się za każdym razem, że ją uszkodzę niechcący. To były takie momenty, gdy bolało najbardziej. Bo wracała świadomość, że teraz trzeba mamy, do takich rzeczy. Przynajmniej na początku, tym bardziej, że to dziewczynka. Żeby dziecko pojawiło się na świecie, potrzeba jest przecież obojga rodziców. Nienaturalne więc jest potem, gdy wszystkie obowiązki musi dźwigać tylko jeden. Ale czasem tak się zdarza. Jak u nas, że los miał na nas jeszcze inny plan niż my na siebie. Cały czas jeszcze się uczę, kształcę, żeby mieć dobrą pracę. Mojej księżniczce niczego nie może zabraknąć. Bardzo jestem wdzięczny za pomoc jednych i drugich rodziców. Bez nich też musiałbym dać jakoś radę ale nie ukrywam, że jest mi dużo łatwiej.
O sobie? Cały czas myślę o sobie, jestem młody, mam plany do zrealizowania. Mnóstwo ciężkiej drogi do pokonania ale też marzeń, które chcę zrealizować. Doszedłem do takiego etapu w swoim rodzicielstwie, że wiem, że Martynka mi w tym nie przeszkodzi. Bo przecież w większości realizuję siebie dla niej właśnie. Bo jak zostajesz ojcem, to nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Że dyskotek nie było, że się nie poszalało, bo od razu trzeba było mądrym być. I dorosłym, ba! Odpowiedzialnym za drugie życie. Ja wiem, że ktoś może zarzucić, że i tak szczęście mam, bo rodzice pomagają. Tak i chwała im za to, ale to nie tak, że zwalniają mnie najważniejszego obowiązku. Bycia przy tej małej istocie zawsze. Bo tak się stało, że jestem i zawsze będę jej ojcem i matką w jednym. Najważniejszą osobą. Mogę popełnić każdy błąd, ale nigdy nie mogę jej zawieść. I tak jest nam wystarczająco ciężko. Ona wie, kim jest mama i gdzie jest. Tłumaczyłem jej to, jak dziecku w tym wieku. Że mamusia śpi w niebie z aniołkami. I gdy wieczorem kończę czytać bajkę na dobranoc i poprawiam kołdrę mojej córki. Wtedy tak jakoś przytyka. Ale wierzę, że Aga jest gdzieś tam z nami. I gdyby żyła, byłaby najlepszą matką.