Widać je w sklepach, przychodniach, na spacerach i placach zabaw. Zawsze same z dzieckiem. Niektórzy pomyślą, że mąż w pracy a ona na macierzyńskim i dlatego. I nikt nie zwraca wtedy na to uwagi. Chyba, że jest weekend.
Idzie z wózkiem i mija szczęśliwe małżeństwa z małymi dziećmi. Bo w weekendy większość mężów ma wolne i wychodzi ze swoją rodziną na spacer. A ona idzie sama z wózkiem.
Chyba, że to pierwsze wizyty u pediatry po porodzie, szczepienia. Wtedy przeważnie rodzice idą razem. A ona sama z dzieckiem. Niby nie wygląda to źle, bo przecież mąż może być w pracy… ale większość ojców w te pierwsze dni i tygodnie jednak częściej jest przy niej i dziecku. Jak naprawdę nie może, to zwykle jest babcia, ciocia, dziadek, koleżanka… A tu nic. Ona sama. I niby nikt się krzywo nie patrzy, ale jednak jakieś przyglądanie się ze strony otoczenia jest, bo wszyscy sparowani.
W pewnym momencie sąsiedzi zaczynają zauważać, że tego ojca nigdy nie widać. Zaczynają się podejrzenia czy on w ogóle istnieje, bo ona ciągle sama. I trochę głupio jej się robi, bo mimo wszystko gdzieś ten ojciec powinien być. A tu zonk. Brak. Czasami delikatnie dopytują czy ktoś jej pomaga, sugerując czy mieszka sama czy z kimś. Głupio wychodzi, bo ona mówi, że „mama, siostra, kuzynka, koleżanka…” i nikt nie zadaje pytania „Co z ojcem?” chociaż wszyscy wiedzą, że prędzej czy później padnie. A ojca nie ma. Odszedł.
Odszedł zanim dowiedział się, że będzie ojcem. Stwierdził, że to koniec, że jej nie kocha. A ona chciała mu właśnie powiedzieć, że będą mieli potomka… Wyszeptała jedynie „Rozumiem. Jasne. Ok. Nie ma o czym mówić”. I odeszła. Wiedziała jak to będzie wyglądało. Samotna matka. Koleżanki mówiły: „Może usuń…”, ale ona nie chciała. Bo krzywdy swojemu dziecku by nigdy nie zrobiła. To nie jego wina, że ojciec odszedł. Bo odszedł na dobre do innej. Albo innego. Kto tam go wie.
Postanowiła przejść przez to sama. Nie szukała zastępcy, nie logowała się na Sympatii. Miała to w dupie. Liczyła się tylko ona i dziecko. Ciąża minęła znośnie. Bardziej dokuczała jej świadomość, że na porodówce będzie sama, mimo tej całej mody na rodzinne porody. Zgłosiła się do szpitala gdy nadszedł czas. Na porodówce widziała ich – zestresowanych ojców czekających na swoje potomstwo. A inne matki pytały czy rodzi sama czy z mężem. Mówiła, że sama. Że nie chce stresować męża, że dogadała się ze swoją położną, która będzie ją bardzo wspierać. Oczywiście ściema. Drżało jej gardło, bo zazdrościła innym matkom, które mogą ściskać swojego faceta za ręką podczas parcia. Zazdrościła momentu w którym ojciec przecina pępowinę. Ale powiedziała, że będzie twarda, że w dupie z nimi.
Urodziła. Nie było źle. Tylko zabrakło tego kogoś do kogo można się uśmiechnąć po pierwszym buziaku dziecka. Kogoś kto ją przytuli i powie, że była dzielna, że dała radę, że urodziła cudne dziecko.
Wróciła do domu. Przyjechali jej rodzice na kilka dni, bo mieszkają za granicą. Pogadali, pośmiali się, ale temat Jego nie był poruszany, mimo napiętej atmosfery. W końcu wykrzyczała, że On nic nie wie i się nie dowie. To nie jego sprawa. On nie chciał z nią być, więc tym bardziej nie będą razem ze względu na dziecko. Ona tego nie chce.
Z czasem emocje się uspokoiły. Pogodziła się z tym, że wszyscy będą ją obserwować i komentować, że jest samotną matką. Ale ona daje radę. Jest dzielna. Kocha swoje dziecko i zawsze tak będzie. Wszystkie wspaniałe chwile dzieli ze swoim Maleństwem. Gorsze chwile też. Pomagają jej sąsiedzi, bo ona potem musi iść do pracy i ktoś musi się zająć dzieckiem. Trochę ciotka, trochę koleżanka i trochę ona, bo po części udaje się pracować zdalnie. Jednak gorzej jak dziecko choruje. Bo dzieci chorują! Trzeba brać wolne za każdym razem. W pracy się czepiają, bo ile można. Mijają miesiące, w końcu lata.
Dziecko zaczyna pytać „Gdzie jest tata?” bo koledzy w przedszkolu mają takiego kogoś kogo nazywają Tatą. I pojawia się dylemat. Umarł? Odszedł? Nie istnieje? Jest w więzieniu? Wojsku? w kosmosie? pracuje w NASA i wróci za 150 lat?
Mówi wprost: „Tata nie kochał mamusi, więc odszedł”.
Syn odpowiada: „W takim razie ja nigdy nikogo nie pokocham, bo nie chcę być smutny jak Ty, Mamo”.
// Historia Angeliki – mamy 5 letniego Wojtka. Dzięki za Twoją historię. Piszcie na zrozummatke@wp.pl . O czym chcecie. O tym co Was boli, czego doświadczacie, co cieszy i o czym myślicie.//