Ma na imię Małgosia, skończyła 49 lat i nosi modne dżinsy. Właśnie została babcią. Czy się cieszy? I tak, i nie. Wcale nie chodzi o uciekającą młodość. Raczej o to, że wnuka prędko nie zobaczy. A jeśli nawet zobaczy kontakt z nim będzie miała pewnie taki, jak z córką: sporadyczny, od święta. Albo tylko raz, a potem wcale. Małgosia swoją Lilkę urodziła w wieku 20 lat. A po półtora roku oddała na wychowanie mamie. Bo była zakochana, a dziecko, szczerze mówiąc jest bardzo zajmujące. Miłość do mężczyzny trzeba za to pielęgnować. Wiadomo.
Lilka o mamie mówi niechętnie. – Nie umiem, nie wiem nawet co miałabym mówić – rozmowa z drobną, niepewną siebie trzydziestolatką nie jest łatwa. – Nie znam jej dobrze. Z dzieciństwa pamiętam głównie jej wyjazdy i powroty. I czekanie na każdą sobotę, bo zawsze obiecywała mi, że przyjedzie w sobotę. Więc jako pierwsza z dzieci w przedszkolu nauczyłam się wymieniać bezbłędnie dni tygodnia. W końcu codziennie odliczałam je do przyjazdu mamy.
Bez miłości trudno żyć, zrozum córeczko
Ale czasem Małgosia nie przyjeżdżała. Miała swoje sprawy. Od śmierci męża goniła za miłością, której z nim nie zaznała. Taką z motylami w brzuchu, fajerwerkami i ciągłymi zapewnieniami o gorącym uczuciu. Wyszła za mąż zaraz po maturze za starszego od siebie sąsiada rodziców. Trochę z sympatii, trochę z wyrachowania (był dość zamożny), a trochę z ciekawości. To nie był zły człowiek i układało im się całkiem dobrze. Gdy przyszła na świat Lilka, u Mariusza zdiagnozowano zaawansowany nowotwór wątroby. Po niecałym miesiącu od wykrycia choroby zmarł. Zostawił żonie i córce majątek, który, gdyby nim rozsądnie gospodarowano, zapewniłby im kilkanaście lat spokojnego życia. Ale stało się inaczej.
– Pojadę do Warszawy i poszukam pracy, potem wezmę Lilkę do siebie – oznajmiła Małgosia swojej mamie i spakowała się w zieloną torbę. – Nie jedź, Lila jest mała, potrzebuje cię. Przecież nie musisz teraz zarabiać. Masz nas, mąż cię zabezpieczył – prosiła ją bezskutecznie matka. Nie wiedziała, że jej córka nie wyjeżdża „od tak”. Była zakochana. Podczas krótkiego pobytu u koleżanki w stolicy poznała Piotra, jak jej się wówczas zdawało: miłość jej życia. Wreszcie poczuła te swoje motylki i nie zamierzała z tego rezygnować. Wytłumaczył jej, że najlepiej, żeby na początku związku byli sami. Wtedy lepiej się zrozumieją, dotrą. A za kilka miesięcy wezmą małą do siebie. Małgosi ten pomysł się bardzo spodobał. Wreszcie odżyje, będzie miała czas dla siebie i ukochanego. Przecież kiedy ludzie się poznają i zakochują to żadne dzieci im w tym nie przeszkadzają. No i córka jest pod dobrą opieką.
Lilka Piotra nie pamięta. Widziała go może dwa razy i była wtedy bardzo mała. Z resztą ten związek nie trwał długo. Kiedy się rozpadł (Małgosia uważa, że Piotr był niebezpiecznie zaborczy), mama zabrała córkę do Warszawy. Dzięki pieniądzom po zmarłym mężu stać ją było na spokojne życie w stolicy. Mała poszła do przedszkola, a Małgosia do pracy w wydawnictwie. Była młoda, zdolna, szybko się uczyła. Nie chciała „stać w miejscu”. Podjęła studia, zaocznie. Zaczęła więc Lilkę odwozić do dziadków w piątkowe popołudnia, by móc spokojnie uczestniczyć w zajęciach. Lila płakała, wołała: „Nie chcę, chcę do mamy”, jakby rozumiała, że potrzebują nadrobić czas, którego nie miały dla siebie w tygodniu. Ale Małgosia zadecydowała, że tak będzie najlepiej.
Przyjadę po ciebie, czekaj córeczko
Więc co tydzień dziadkowie odbierali szlochającą wnuczkę z przystanku PKS. A Małgosia dawała jej buziaka na pożegnanie: Pa, kochanie, przyjadę po Ciebie w niedzielę. Przyjeżdżała przez trzy miesiące. Potem poznała Marka, doktoranta z wydziału bibliotekoznawstwa i zakochała się bez pamięci. Znowu. W weekendy trzeba pielęgnować miłość. Kiedy się kocha, tak trudno się rozstać. Rodzicom wytłumaczyła, że Lila nie zaaklimatyzowała się dobrze w stolicy, że zdrowiej dla niej będzie jak wróci na wieś. I przepisała ją do przedszkola w rodzinnej mieścienie. To od tego momentu mała czekała na mamę w co drugą sobotę (wolną od zajęć na uczelni). Tymczasem Małgosia przyjeżdżała coraz rzadziej. Marek nie miał nic przeciwko Lilce, zwłaszcza, że prawie jej nie widywał. Ale wolał postarać się „o własne”. No więc po roku znajomości Małgosia zaszła w ciążę. Wzięli wtedy Lilkę do siebie na Boże Narodzenie. I z tego tygodnia spędzonego z mamą, córka pamięta jeden moment.
– Dostałam dużego pluszowego misia, był prawie mojego wzrostu –mówi cichutko, bo głośniej pewnie by zabolało mocniej. – Przytuliłam się do niego i nie chciałam go wypuścić. Mama bardzo się zdenerwowała, że wolę te przytulankę od niej. A ja po prostu nie umiałam jej objąć. Może bałam się, że poczuję się w jej ramionach dobrze, a ona znowu zniknie? Dzieciom nie robi się takich rzeczy, nie daje się miłości, żeby ją za chwilę zabrać.
Dziś Lilka, jako dorosła kobieta ma poważny problem z zaufaniem. Kocha z wzajemnością, wyszła za mąż, ale wie, że musi stale nad sobą pracować. Jest też chorobliwie zazdrosna. Na szczęście mąż Lilki wspiera ją i stara zrozumieć. Wie, że miłość jest dla Lilki czymś co, w jej mniemaniu może zniknąć jak bańka mydlana. Więc często mówi „kocham” i „ będziemy razem już zawsze”. I pokazuje jak bardzo kocha ich synka.
Tamto Boże Narodzenie to był ostatni raz, kiedy, matka z córką choć przez chwilę mieszkały razem. Tuż przed Nowym Rokiem Małgosia oddałą córkę do dziadków. – Nastawiliście ją przeciwko mnie?- zapytała z wyrzutem. Ojciec wziął ja wtedy na bok. – Dziecko to nie pies, którego możesz porzucić pod płotem. Nie taką córkę chciałem wychować. Dorośnij.
Małgosia wyszła z rodzinnego domu bez słowa pożegnania. I nawet nie spojrzała na Lilkę, która, jak zawsze siedziała na parapecie w kuchni z nosem przyklejonym do szyby.
Córeczko, kochaj mnie!
Kiedy Małgosia urodziła syna przez rok nie odwiedzała córki. Wysłała kilka listów, czasem zadzwoniła. Potem wpadła na jeden dzień razem z Markiem, żeby przedstawić wnuka dziadkom. – Ale urosłaś – powiedziała witając się z małą i poklepała ją niezręcznie po plecach. Marek okazał Lilce więcej uczucia, był nawet trochę zawstydzony. – Zobacz, to twój brat – mówił do dziewczynki. – Już nigdy nie będziesz sama. – Przecież nie jest! – obruszyła się Małgosia.
Dwa lata później rozstała się z Markiem. I przyjechała po Lilkę. Ale rodzice Małgosi nie zgodzili się na wyjazd wnuczki. – Chcesz nas ciągać po sądach, to ciągaj – powiedzieli. Ale Lilki nie oddamy. Lila zostaje z nami. Tu ma szkołę, koleżanki. I nas. Nie mieszaj jej więcej w głowie.
Więc Małgosia odjechała i z córką kontaktowała się sporadycznie. A potem już wcale. Kiedy się zakochała kolejny raz, zadzwoniła do rodziców z pytaniem, czy może im podrzucić na kilka dni swojego syna, bo Markowi coś wypadło. Odmówili.
Minęły lata, do matki i córki docierały szczątkowe informacje na ich temat. Los zetknął je ze sobą znowu, kiedy Lilka zamieszkała z mężem w Warszawie. To dziadkowie zawiadomili Małgosię, że jej córka wyszła za mąż i przeniosła się do stolicy. Małgosia, po kolejnym bolesnym rozstaniu i rozczarowaniu miłością bez motylków, postanowiła przewartościować swoje życie. Znajome z pracy miały stabilizację, rodziny, ona coraz starsza i coraz bardziej samotna, nie miała nikogo. Odważyła się, zadzwoniła do córki. – Część córeczko – zapytała jakby nigdy nic. Nie wiedziała, że tam, po drugiej stronie Lilka z olbrzymim trudem stłumiła w sobie cały balon niewypowiedzianych nigdy na głos emocji, żalu i bólu. – Tak, wszystko w porządku. Nie, nie dzwoń więcej.
Lilka nie radzi sobie z emocjami, tłumi gwałtowne uczucia. Ale nie wyklucza tego, że kiedyś wpuści mamę do swojego życia. Ale na pewno jeszcze nie teraz. Nie jest jeszcze na to gotowa. – Nie rozumiem – mówi Małgosia. – Przecież miała dobrą opiekę.