Wracam do domu po długim dniu pracy. Od progu wita mama, piękny zapach rosołu i mój syn, który nie widział mnie od dziewiątej rano. Bogu dziękować, że mama jest, że zrezygnowała z pracy dla moich dzieci, bo gdyby nie ona pewnie zostałabym z ręką w nocniku, a tak? Pamiętam jeszcze, jak się nazywam. Samodzielnie odbieram córkę z przedszkola.
Doceniam mamę. Za wiedzę, doświadczenie, którego nie chcę podważać i za fakt, że zdecydowała się być dla mojej dwójki. Ale z każdym nowym komentarzem nt. dzieci i codziennego, małego pstryczka w nos, każdy taki powrót pomału odbieram jak dozór kuratorski i listę niedociągnięć, których powinnam się wstydzić. Paznokci nie obcięłam synowi, brudne stopy w środku lata w sandałach u córki, za gruby sweter, za cienka czapka, czy ja kiedyś mam zamiar uprać ten dywanik pod łóżkiem starszaka, w lodówce chyba coś umarło, a przypomnieć należy, że w domu mieszkają dzieci, bakterie zjadają nas każdego dnia na śniadanie, zabawki w nieładzie, niekompletne, w ogóle po co ich tyle. Maluchy mają za dużo, ciuchy poplamione, jak mi nie wstyd. NO JAK MI NIE WSTYD?! Czy ja je jeszcze w ogóle przytulam?
Wdech i wydech.
Drogie Mamy, Babcie nasze, pamiętajcie
Że jesteśmy rodzicami pierwszej kategorii. PIERWSZEJ. Że pamiętamy dlaczego decydowaliśmy się na potomstwo i jakie obowiązki ze sobą niesie. Że tak, przytulamy, jak po dziesięciu godzinach poza domem znajdujemy jeszcze czas na kilka rund w badmintona i naprawdę słyszymy, jak płaczą, kiedy dzwonicie, ale mamy tylko jeden zestaw rąk, którymi właśnie parzymy im herbatę. Nie widzicie tego, bo nie wszystko da się dostrzec. Matki! Nie rzucajcie w nas hasłem „czy Ty się jeszcze kiedyś nim zainteresujesz” jak płonącymi pochodniami, kiedy na jednej nodze, na czerwonym świetle w naszym aucie za rozsądną cenę odpisujemy na trzysta ważnych maili, dających tym dzieciakom byt i sensowne życie. Nie chcemy już słuchać, że powinnyśmy do ortopedy, dentysty, okulisty, okultysty i sklepu, bo jak zwykle nie ma soli.
Nie chcemy już przypomnień, że minął termin następnego szczepienia, a my nadal nic z tym nie zrobiliśmy. Mamy. To są nasze dzieci. Oddajcie nam samodzielność, o którą tak bardzo walczyłyście w okresie naszego dojrzewania i przemilczcie brak zapasu papieru toaletowego i zmywaka do naczyń.
Dajcie nam poznać sytuację, odnaleźć się w niej na własną rękę i nie starajcie się na siłę ustrzec przed błędami, bo one są nam po prostu potrzebne. Dochodzenie do perfekcji w różnych dziedzinach wymaga lat, doświadczeń, połamanych nóg i przepłakanych nocy, a i tak pewności zero, że kiedykolwiek wpadnie w nasze ręce. Dajcie nam być na „tak”, kiedy rozsądek podpowiadam wam, że „nie”. Dajcie się poparzyć i z tą zabandażowaną ręką przesyczeć dwa miesiące, że trzeba było jednak nie dotykać. Kiedy mamy się nauczyć i jak, skoro większość naszych kroków jest albo za bardzo w lewo, albo za mocno w prawo. Przestańcie przeprowadzać nas przez ulicę do szkoły i nie wieszajcie już kluczy na szyi w tej małej, parcianej torebeczce. Potrzeba nam się uczyć, jak być dobrym, jak spełnić się w roli na pełnych obrotach, ale nauka to proces, który w ten sposób zakłócacie.
Powstrzymajcie się od wytycznych, od planu, od komentarzy, że nie wiem jak dziecko ubrać kiedy zimno i że przegrzewam, jak świeci słońce. Chcemy czuć się wartościowymi, pełnoprawnymi i pełnosprawnymi rodzicami, za którymi nie trzeba chodzić z batutą i dyrygować jakie nuty dalej. Przede wszystkim, do jasnej cholery, dajcie poczuć tę nieopisaną dumę z bycia dla kogoś wyrocznią, z posiadania tytułu Pierwszej Instancji, dajcie radość czerpania z pierwszych razów, które się przewrotnie udały. Nie podważajcie naszego autorytetu, to tak niewiele, naprawdę.
I bądźcie, bo jesteście potrzebne
Pieczcie te swoje ciasta z jabłkiem i maglujcie zestawy pościeli na stare lata, skoro tak chcecie. Zabierajcie dzieci na całe tygodnie pokazując im inne odcienie codziennych spraw, tak! Rozpieszczajcie! Ale działajcie w zgodzie z naszymi przekonaniami i stawiajcie sobie za azymut raz wypowiedziane przez nas zdanie. Jesteście dla nas ważne, bo gdyby te wszystkie, pospiesznie sprzedawane wnukom całusy przedłużały ich życie, pewnie byłyby już nieśmiertelne.
A my, jako wasze dzieci natomiast, nadal potrzebujemy pochwał. Jak wtedy, kiedy przynosiliśmy nabazgrolone A4 z przedszkola codziennie, przez cztery lata, a Wy wiernie podskakiwałyście z zachwytu, jakby te bazgroły pojawiały się na naszych pracach pierwszy raz. Teczka z wycinankami rosła tygodniowo o dwa tomy, wszystko było takie samo, ale czuliśmy się wyjątkowi, bo takie też były wasze reakcje. I zamiast słuchać ciągle jak powinniśmy, albo jak spieprzyliśmy chcemy też usłyszeć jak zwyciężyliśmy.
„Jesteś dobrą matką” to coś, czego brakuje nawet najbardziej żelbetonowemu sercu. Dacie radę?