Go to content

„Mam dwójkę dzieci i aniołka w niebie. Modlę się, by choć na moment mi się przyśnił”

fot. Cheron James/Unsplash, zdjęcie ilustracyjne

Nasza rozmowa z Magdaleną Stępień wywołała falę komentarzy. Pisałyście słowa wsparcia, przesyłałyście ciepłe myśli, modliłyście się. Wiele z Was zdecydowało się też opowiedzieć swoją historię straty dziecka. W tej ostatniej grupie była Arleta, która napisała: „Dobrze wiem, co czuje Magda. Mój synek też zmarł na nowotwór. Miał 18 miesięcy. Niestety… To trudne, ale trzeba żyć dalej. Codziennie myślę o nim i czuję jego obecność. Za kilkanaście dni skończyłby 18 lat. Życie jest niesprawiedliwe”. Poznajcie jej historię.

Neuroblastom śródpiersia. Guz był wielki, zajmował 3/4 klatki piersiowej. Mój synek urodził się zdrowy, a zachorował, gdy miał 8 miesięcy. Pojechaliśmy leczyć się do szpitala dziecięcego w Poznaniu. Tam spędziłam z Kacperkiem kilka miesięcy… Kiedy zmarł, czułam takie cierpienie, że trudno opisać je ludzkimi słowami. Głowa pękała mi z bólu. Czasami myślałam, że odchodzę od zmysłów. Śniło mi się, że synek wychodzi z grobu. Wszyscy próbowali mi jakoś pomóc, ale na początku nic nie pomaga.

Rozmowa była najlepszą formą terapii

Nie miałam jakiegoś specjalnego wsparcia od psychiatry i dziś myślę, że to nie było dobre, bo po śmierci synka stałam się bardzo nerwowa. Pamiętam, że lekarz przepisał mi jakieś środki na uspokojenie. Nawet je wykupiłam, ale popatrzyłam na nie i natychmiast wyrzuciłam. Dlaczego? Ja po prostu wiedziałam, że chcę bardzo szybko zajść w ciążę. Broń Boże, nie po to, by zastąpić Kacperka innym dzieckiem. Nie po to, by zapomnieć o cierpieniu. Choć przyznaję, że trzy pierwsze miesiące po stracie dziecka były dla mnie koszmarem.

Pyta pani, czego nie mówić kobiecie po utracie. Pamiętam takie słowa, które w tamtym momencie wydały mi się bezmyślnie okrutne, choć pewnie wypowiedziane w dobrej wierze: „Nie jesteś pierwsza i nie ostania. To kiedyś minie”. Okropnie bolało!

Paradoksalnie to ja lepiej radziłam sobie psychicznie ze stratą synka. Mój mąż uciekał, cierpiał po cichu, szukał winnego, odchodził od zmysłów i naprawdę był to dla nas wszystkich trudny czas. Ja jednak dość szybko poczułam, że mówienie o Kacperku przynosi mi ulgę. Nie zerwałam więc znajomości z innymi matkami, które poznałam w szpitalu. Nadal kibicowałam ich dzieciom w wyzdrowieniu, organizowałam dla nich zbiórki pieniędzy, by pomagać, choć w tamtych czasach to jednak nie było jeszcze takich możliwości jak dziś, by leczyć dziecko za granicą.

Nie wiem, co bym powiedziała Magdzie

Zastanawiałam się wiele razy, czytając jej historię. Ona nie ma partnera, nie może więc pomyśleć o ciąży i dziecku… Pamiętam, że tuż po śmierci, niemal cały czas siedziałam na cmentarzu i płakałam. A potem zaczęłam szukałam zajęć – to była ulga. Mnie pomogła myśl, że jeśli mojego dziecka nie udało się uratować, to będę pomagać innym. Zapisałam się do bazy dawców szpiku i cały czas czekam na telefon. Nie wiem, czy są to odpowiednie słowa dla Magdy? Nie chcę jej urazić, bo trzy miesiące po śmierci dziecka to bardzo świeża rana.

Wiele kobiet, po takim doświadczeniu nie chce już być mamami. Boją się mieć dzieci.

Boją się, że wszystko się powtórzy, a one nie chcą znowu cierpieć, nie wyobrażają sobie, że mogłyby to przeżyć kolejny raz. Mówiąc szczerze, ja jednak lepiej poczułam się, dopiero kiedy zaszłam w ciążę. Ale na cmentarz do Kacperka nawet po siedemnastu latach zaglądam przynajmniej dwa razy w tygodniu. Zawsze jak idę do pracy, to tam zachodzę, choćby na chwilę.

Mam dziś dwójkę wspaniałych dzieci

Starszy 15-letni Wiktor poszedł do najlepszej szkoły w Kaliszu, do klasy o profilu informatycznym. Córka 13-letnie Martyka jest sportsmenką, biegaczką, odnoszącą sukcesy tutaj u na w powiecie. Nie wiem, czy pani to zrozumie, ale ja swoje dzieci wychowywałam w taki sposób, by Kacperek był wśród nas. Dziś mocno czuję jego obecność, kiedy widzę, że córka przed ważnym biegiem mówi do niego: „Kacperku, pomóż mi, dodaj mi sił”.

Tak naprawdę to mojemu synowi Wiktorowi najbardziej brakowało brata. Czasem, jak miał kłopoty w szkole, to mi mówił: „Mamuś, jakbym miał starszego brata, to by mi pomógł”. Jak Wiktor miał 13 lat, bardzo lgnął do chłopców starszych od siebie. Do tej pory nie rozumiem, jak to mogło się stać, że płakał za Kacprem, choć go nigdy nie poznał. Pamiętam, że kiedyś znalazł taką aplikację w telefonie, która pomaga ożywiać stare zdjęcia. Chciał zobaczyć, jakby wyglądał Kacperek. Wtedy oboje płakaliśmy.

Mój synek był bardzo mądrym dzieckiem jak na swoje półtora roku. W szpitalu nudził się, więc uczyliśmy się literek i on umiał wszystkie rozpoznawać. Był kochanym dzieckiem. Na końcu cierpiał, nosiłam go wtedy bez przerwy na rękach. 26 listopada tego roku obchodziłby swoje 18 urodziny. Czasem, kiedy widzę jego rówieśników u nas w miasteczku, chłopców, którzy rodzili się kilka miesięcy przed nim lub po nim, zastanawiam się, jakby dziś wyglądał mój syn. Czy byłby podobny do Wiktora? A może wybrałby jakąś inną drogę dla siebie?

Pyta pani, czy bardzo tęsknię po tylu latach

Czasem modlę się, by Kacperek przyszedł do mnie we śnie, bym na chwilę mogła go znów zobaczyć. Ale on ostatni raz przyśnił mi się, kiedy mój drugi syn Wiktor miał rok. Pamiętam datę do dziś: był 26 maja – dzień matki. Spałam wtedy na wersalce i nagle zza zagłówka patrzę – wychodzi Kacperek, podaje mi swoją łapkę i przesuwa się wzdłuż łóżka. Potem przeobraża się w dziewczynkę z włosami związanymi w taką lichą blond kitkę. Nie wiem, czy to był sen, czy jawa, ale kiedy się wybudziłam, nadal czułam jego łapkę w dłoni. I w listopadzie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie musiałam nawet robić USG, bo czułam, że to będzie dziewczynka. Moja Martynka miała potem właśnie taką zabawną malutką kitkę na głowie. Ten sen to było moje pożegnanie z Kacperkiem.

Czasem mocniej tęsknię w okrągłe daty. Kiedy rocznik Kacperka szedł do kościoła na Pierwsza Komunię Świętą, to było coś niesamowitego, bo ludzie o nim pamiętali . Zostawili jedno krzesło wolne, a na nim położyli białą różę. Nie wiem, kto to zrobił. Pewnie matki, które mnie znają i pamiętały Kacperka. Pamiętam, że nawet nauczycielki w naszej małej miejscowości dbały o to, by na pierwszego listopada maluchy całą klasą szły postawić znicze na grobie Kacpra. Wczoraj stałam na cmentarzu i patrzę – idzie taka Nikola. Zapala świeczkę, a przecież nie znała mojego syna. Taka sytuacja mnie rozwala do łez. Ale już tylko na chwilkę.

Choć od jego śmierci minęło 16 lat, ciągle z nim rozmawiam. Proszę, by chronił naszą całą rodzinę. Nie wiem, może to sobie uroiłam, ale czuję jego obecność i żywą pomoc. Czasem cierpię, czasem otwiera się we mnie żywa rana. Ale cierpię już inaczej, bo jednocześnie jestem szczęśliwa, mam dwoje – dziękować Bogu – zdrowych dzieci. Wierzę, że mam dwoje dzieci i jednego aniołka.

Wysłuchała: Iwona Zgliczyńska