Go to content

Magdalena Stępień: Doceniajcie każdą chwilę, nie narzekajcie, że dziecko płacze w nocy. Ja bym oddała wszystko, żeby nie spać, a mieć Oliwiera obok siebie

Od śmierci małego Oliwiera, syna Magdaleny Stępień i Jakuba Rzeźniczaka, minęły trzy miesiące. Chłopiec żył niewiele ponad rok, chorował na nowotwór wątroby. Jego mama długo milczała. Dziś zgodziła się na wywiad tylko dlatego, że chce wesprzeć inne matki – kobiety, które również cierpią po stracie dziecka. Wszystkie cierpią po cichu. Magda chce podzielić się swoim bólem. Niedługo dzień Wszystkich Świętych, to dla niej bardzo trudne chwile.

Boisz się tego dnia?
– Trudno stwierdzić. Myślę, że to będzie szło swoim trybem. Wstanę, pójdę na cmentarz. Szczerze, nie wyobrażam sobie tego dnia i na razie staram się odpychać plany w swojej głowie. Na samą myśl napływają mi łzy do oczu. Pójdę i tam będzie mój syn, a przecież rok temu był jeszcze ze mną… Wiem, że moja rodzina wesprze mnie mocno i wszystko jakoś razem przetrwamy. Czuję, że w ogóle najbliższe miesiące nie będą dla mnie łatwe. Cały okres świąteczno-noworoczny to trudny czas dla takiej matki, jak ja…

Przed wywiadem powiedziałaś mi, że porozmawiasz tylko dlatego, by wesprzeć inne matki w podobnej sytuacji. Wiele kobiet traci dzieci, myślę głównie o poronieniach. Jednak milczą, cierpią w ciszy. Niewiele z nich ma odwagę mówić o stracie wprost.
– Opowiadając o swojej żałobie, chcę dziś przede wszystkim powiedzieć ludziom, żeby doceniali to, co mają. Bo my wszyscy mamy taką tendencję do narzekania: nie posiadam tego, a tamtego mi jeszcze brakuje. Matki narzekają, że dzieci płaczą im w nocy, że nie chcą jeść. Co ja bym dziś dała za jedną nieprzespaną noc więcej z Oliwierem…

Czy ty jesteś dziś pod opieką psychologiczną?
– Tak, spotykam się z psychologiem raz lub dwa razy w tygodniu. Dużo się modlę. To trzyma mnie przy życiu, bez tej modlitwy nie dałabym rady. Psycholog towarzyszy mi w żałobie, ale i tak mam poczucie, że pustka po dziecku pozostaje… na zawsze. To jest taki ciężar, który trudno się dźwiga. Wiele matek mówi, że mnie podziwia. Prawda wcale nie jest taka, że jestem silna. Wieczorami non stop płaczę. Tęsknię za małym, wspominam go. Wolę jednak przeżyć tę żałobę, opłakując śmierć syna, bo wtedy wypłakuję ten cały smutek w sobie. Duszenie emocji i udawanie szczęścia na siłę na pewno by mi nie pomogło.

Co pomagało ci na początku, tuż po śmierci Oliwiera?
– Tak naprawdę chyba modlitwa. Było ze mną wtedy bardzo źle. Myślałam, że umrę z bólu. To był taki ból w sercu, że tego się nie da opisać, człowiek tylko myśli: Zaraz umrę, zaraz będę z nim. Nic mi nie pomagało…

 

Na szczęście byli przy mnie moi przyjaciele i rodzina. Wymieniali się, siedzieli ze mną w domu, spali, zabierali do siebie na różne wyjazdy, żebym tylko nie była sama. Niedawno pewna osoba podała mi rękę i powiedziała, że muszę wrócić do ludzi. Zaproponowała mi pracę w biurze obsługi klienta, żebym mogła, choć pozornie, wejść w zwykły tryb życia, żebym tyle nie wspominała, nie rozmyślała i nie płakała. Obecnie pomaga mi głównie praca, bo tam widzę innych ludzi. Jednak nawet w pracy, gdy niespodziewanie mam migawkę ze wspólnego życia z Oliwierem, łzy same cisną się do oczu i muszę wyjść do łazienki, żeby choć chwilę popłakać. To jest ciągła walka o każdą godzinę, żeby się tylko nie załamać.

Miewam lepsze i gorsze dni. Jak przechodzi taka data, jak dziś, czyli 27 każdego miesiąca, to płaczę. 27 lipca zmarł mój synek. To jest trudne, bo w sercu mam jeszcze niezabliźnioną ranę. Choć wiele osób mówi, że mnie podziwia, bo już poszłam do pracy. Żałoba u różnych osób przebiega inaczej. Jeden potrzebuje pół roku, by wstać z łóżka, a inny trzy lata, zanim wróci do niby normalnego funkcjonowania. Kobiety po stracie dziecka zazwyczaj mają obok siebie partnera, męża lub dzieci. A ja jestem sama i to naprawdę nie jest proste, by sobie ze wszystkim samej poradzić.

Co robisz, kiedy wracasz do domu z pracy?
– Jak jestem sama, to wiem, że muszę sobie radzić, czytam więc książki, oglądam filmy i próbuję dbiegać od myśli, obrazów, żeby tylko nie załamywać się, bo każde wspomnienie Oliwiera otwiera ból w moim sercu. Żałoba będzie ze mną całe życie. Trudno odnaleźć mi się w tej nowej rzeczywistości, bo wcześniej spędzałam z dzieckiem 24 godziny na dobę, walczyłam w szpitalach o jego życie. A teraz, kiedy ten mały człowiek odszedł i go nie ma, wszystko straciło dla mnie sens.

Czy są jakieś słowa, które można powiedzieć kobietom w podobnej sytuacji? My zazwyczaj boimy się odezwać, boimy się, że każde słowo sprawi cierpienie. Nawet ja, kiedy rozmawiam z Tobą, staram się być jak najbardziej delikatna, ale nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia, że przeze mnie znów dziś płaczesz…
– Nie martw się. I tak płaczę codziennie. Zawsze, kiedy rozmawiam o Oliwierku, lecą mi łzy. Myślę, że każda matka, która straciła dziecko, wie, co czuję i wie, jaka to jest pustka. Podziwiam kobiety, które straciły dzieci i mam wielki szacunek dla tych, którym udało się z tego stanu podnieść, bo tego, co przeżywamy nie da się opisać ludzkimi słowami. Myślę, że takie kobiety powinny zawsze zasięgnąć pomocy psychologicznej i wspierać się wzajemnie.

Wiele osób mówi, że pomaga wsparcie grupy terapeutycznej, w której spotykają się rodzice po stracie dziecka. Myślałaś o tym?
– Tak, ale na razie nie mam czasu i sił chyba. Po pracy jestem zmęczona, co jest dla mnie dobre, bo wtedy idę wcześniej spać i nie mam już tysiąca myśli, które nie pozwalają zasnąć. Próbuję żyć. Wiem od psychologa, że nie powinnam być w wiecznym pędzie i nie mogę uciekać od żałoby. Wiem, że muszę dać sobie przestrzeń na jej przeżycie, bo ucieczka nic nie pomoże. Rozmawiamy z panią psycholog o tym, jak poradzić sobie z tragedią, z traumą, bo Oliwier odszedł na moich oczach i rękach. To dziecko było przy mnie, ja to wszystko widziałam i to są takie obrazy w głowie i wspomnienia, których matka nie potrafi wymazać z pamięci.

 

Staram się jakoś egzystować. Jak pytasz mnie o moje codzienne życie, to trudno mi o nim opowiedzieć. Chodzę do sklepu, kupuję jedzenie, rano ubieram się i jakoś funkcjonuję. Ale to wszystko jest dla mnie bardziej egzystencją niż życiem. Gdyby nie znajomi, którzy wyciągają mnie na kawę, na obiad, to cały czas siedziałabym w domu. Nie potrafię teraz żyć, nie potrafię się cieszyć. Nawet jak na chwilę uśmiechnę się, to od razu przychodzą łzy, bo już go nie ma.

Czasem wracam do domu i przez chwilę myślę, że on jest u mojej mamy. Że teraz mam taką chwilę dla siebie. Ale to zwykle trwa sekundę i nagle dociera do mnie, że Oliwiera już nie ma. Wydaje mi się, że nie ma nic gorszego na świecie dla matki do przeżycia. Jak traci się rodziców, dziadków też jest trudno. Ale jednak kiedy odchodzi dziecko na twoich oczach, to jest niewyobrażalna trauma… Ostatni rok dla mnie w ogóle nie był łatwy. Zostałam przygnieciona do ziemi.

Patrzenie na cierpienie Oliwiera musiało być bardzo trudne…
– Właśnie to jest niesamowite, bo on cierpiał tylko trzy dni. Mój synek był cały czas radosny, do końca… Naprawdę miałam nadzieję, że on z tego wyjdzie, ale chyba każda matka, patrząc na swoje dziecko, nawet bardzo chore, ma nadzieję, że wydarzy się cud. Dawałam mu tyle pozytywnej energii, starałam się, żebyśmy żyli w miarę normalnie, nawet kiedy leczyliśmy się w Izraelu, starałam się, żeby poszedł na huśtawkę, na słońce, żeby zobaczył coś pięknego podczas spaceru. Jestem wdzięczna, że wychodziliśmy na zewnątrz, bo gdy był chory, biłam się z myślami, czy powinnam tak robić. Jednak teraz wiem, że to było najlepsze, co mogłam mu dać, bo dzięki spacerom synek cały czas uśmiechał się i nie czuł, że jest chory. Do ostatnich chwil próbowaliśmy żyć normalnie, choć tak naprawdę żyliśmy z ciężką chorobą.

Magda, a rozmawiasz czasem z Oliwierem?
– Jeszcze nie potrafię. Tylko jak jestem na cmentarzu to się do niego zwracam i wieczorem jak się modlę, mówię, żeby nade mną czuwał i dawał mi siłę, bo naprawdę tego mi brak. Jedyne, o czym człowiek myśli po stracie dziecka, to żeby po prostu znów być blisko i żeby już nie cierpieć. Tak naprawdę wszystko straciło dla mnie sens z dniem śmierci syna…

Jeśli mam w rodzinie kogoś, komu wydarzyła się taka tragedia, co robić – dzwonić, dopytywać, czy mogę pomóc? A może lepiej zostawić taka cierpiąca kobietę na chwilę w spokoju?
– Zawsze trzeba dzwonić, pisać i nie oczekiwać odpowiedzi. Po prostu powiedzieć: „Jestem”. Oczywiście, ludzie nie wiedzą, co napisać, bo taka osoba kryje w sobie niewyobrażalny smutek i żal. Dlatego znajomi boją się pytać: „jak się czujesz?”, „potrzebujesz czegoś?”, „pomóc ci?”, „chcesz się spotkać?”.

Osoba, która przeżywa traumę lub żałobę, często nie chce się odzywać, nie chce obarczać swoim problemem i cierpieniem innych ludzi. Dlatego dochodzi do tragedii, bo kobieta po stracie dziecka może zamknąć się w swoim cierpieniu, może nie być w stanie udźwignąć ciężaru bez wsparcia bliskich i profesjonalnej pomocy. Kobiety po takich stratach muszą zostać otoczone opieką, żeby nie czuły się samotne, żeby wiedziały, że mogą liczyć na ludzi. Nawet takie zwykłe zdania: „jesteśmy z tobą”, „modlimy się za ciebie”, dawały mi i nadal dają siłę, poczucie, że nie jestem sama, bo inni mówią: „walcz, walcz o każdy dzień!”.

Magda, nie wiem, co ci mogę powiedzieć na koniec. Na pewno się za Ciebie pomodlę, bo czuję, że to Ci pomaga.
– To wystarczy. Wszystko już zawierzyłam Panu Bogu, bo to, co czuję, to jest hardcore. Każdy dzień jest walką o to, żeby wstać z łóżka, żeby pójść do pracy. Ktoś, kto tego nie przeżył, nigdy mnie nie zrozumie. Dlatego wszystkim rodzicom chcę powiedzieć, żeby się cieszyli z tego, co mają, bo życie bywa kruche i przewrotne. Doceniajcie każdą chwilę, nie narzekajcie, że dziecko płacze i nie śpi w nocy. Ja bym oddała wszystko, żeby nie spać w nocy, a cieszyć się i mieć Oliwiera obok. Trzeba uważać, jak się żyje, trzeba mieć pokorę i wdzięczność za życie i za dzieci, które są z nami blisko. Życie jest kruche, a choroba może przyjść nagle. U nas przyszła nagle, bo Oliwier urodził się zdrowym dzieckiem. Zachorował, a po jego śmierci dla mnie życie się skończyło.

Magda udostępniła zdjęcia z Oliwierem, by uczcić pamięć synka.