Zamarłam. Przeczytałam artykuł o matkach, które podają wieczorem swoim dzieciom leki na sen i zamarłam. Wiecie co nimi kieruje? Nie, nie problemy maluchów z zasypianiem, nie zalecenia lekarza, nie wskazania medyczne. To chęć pozbycia się problemu. Mieć dziecko szybciej z głowy, móc wcześniej zająć się sobą, odpocząć. Przespać 8 godzin. Nie słyszeć tego denerwującego „mamo”. Nie musieć zajmować się swoim dzieckiem. Pediatrzy biją na alarm. Moda na usypianie dzieci za pomocą środków nasennych rozprzestrzenia się w naszym kraju z zadziwiającą prędkością. Skutki? Przerażające: prawdziwe zaburzenia snu, uzależnienie od leków, uszkodzenie wewnętrznych narządów (wątroba, nerki). Ale co tam. W perfekcyjnym świeci perfekcyjnych mam, skutków ubocznych się nie przewiduje. Wszystko ma działać tak, jak w zegarku.
Zajrzyjcie na internetowe fora dla matek. To tylko kilka, losowych wpisów:
„Kochane mamusie, co podać roczniakowi, żeby szybciej zasnął, chcielibyśmy wreszcie z mężem mieć wieczorem czas dla siebie”;
„Drogie mamuśki, kiedy zaczęłyście zostawiać dziecko z kimś obcym, jestem miesiąc po porodzie i czuję, że dłużej nie wytrzymam z nim w domu, czy coś jest ze mną nie tak?”;
„W jakim wieku wasze dzieci powiedziały „mama”? Denerwuje mnie już to ciągłe domyślanie się o co mu chodzi.”
Nie piętnuję tych matek. Z ich słów przebija samotność, bezradność, fizyczne i emocjonalne zmęczenie. I pewnie także rozczarowanie, że całe to piękne, różowe macierzyństwo tak właśnie wygląda. Chcę powiedzieć coś zupełnie innego. Chcę was zwolnić z obowiązku przeżywania perfekcyjnego macierzyństwa.
Niektórzy całymi latami walczą o ciążę. Przechodzą kosztowne i pochłaniające tony emocji, nadziei, wiary w to, że się w końcu uda leczenie, bez pozytywnego skutku. Rozpaczają, bo nie mogą zostać rodzicami, albo tracą swoje dzieci w wyniku nieszczęśliwych okoliczności losu, czy chorób. Inni mają dzieci, choć zupełnie nie rozumieją co to właściwie znaczy i dlaczego się na to zdecydowali. Mają, bo tak trzeba, bo najwyższa pora, bo wszyscy na to czekali. Mają, żeby wreszcie móc kimś sterować, mieć nad kimś kontrolę, realną władzę. Mają, bo nie wypada nie mieć. Mają, żeby wpisać je w grafik i odhaczyć kolejny punkcik w notesie. Taki sam grafik założą w chwilę po porodzie swoim dzieciom. I będą monitorować ich rozwój (najlepiej, żeby był szybszy niż przeciętny), postępy na nocniku (pochwalą się potem nimi na Facebooku) i sukcesy w szkole (obowiązkowe zajęcia dodatkowe, tak, by dziecko nie miało już siły ani ochoty „przeszkadzać’’ rodzicom w domu). Przejść przez to macierzyństwo szybko i bezboleśnie – to wasz cel. A gdzie w tym wszystkim DZIECKO?
Droga Perfekcyjna mamo,
która tak bardzo chcesz mieć wszystko pod kontrolą, w swoim idealnym, wymyślonym świecie:
Dziecko to nie kolejny punkt w twoim życiorysie. Dziecko to olbrzymia odpowiedzialność, którą nie każdy jest w stanie unieść. Nie każdy musi być rodzicem, są tacy, którzy zdecydowanie nie powinni nimi być.
Dziecko to człowiek, ktoś odrębny od ciebie, ktoś kto czuje, cierpi, śmieje się i płacze, ktoś, kto dopiero uczy się swoich emocji i tego jak sobie z nimi radzić. Ktoś, kto przez kilkanaście lat będzie od ciebie zależny. Nigdy nie wykorzystuj tego ostatniego faktu przeciw swojemu dziecku. To, co uszcześliwia ciebie, niekoniecznie uszczęśliwi twoje dziecko.
Dziecko to nie jest modny gadżet, dopasowany do twojego stylu życia. To ty musisz na trochę zwolnić i zmienić ten styl życia, kiedy pojawia się twoje dziecko. Przykro mi, ale tak właśnie jest.
Dziecko bywa kłopotliwe, głośne, męczące, głodne, histeryczne. To nie jest jego wina. I nie jego winą również jest to, że sobie z tym nie radzisz.
Dziecko nie choruje tobie na złość, żeby pokrzyżować ci wszystkie plany, opóźnić wyjazd na upragniony urlop, żeby zepsuć ci nastrój i wyssać z ciebie całą energię.
Dziecko wymyka się twoim miarom i szablonom, myśli i czuje inaczej niż ty, ma własny pogląd na tę samą sytuację, bo nie jest tobą.
Dziecko oddaje ci to, co od ciebie dostaje. Im bardziej je od siebie odsuwasz, tym mniejsze masz szanse na porozumienie i sukces wychowawczy. Im mniej słuchasz, im więcej narzucasz, tym bardziej obcy stajecie się dla siebie nawzajem.
Rozumiem twoje zmęczenie, pot i łzy bezradności, kiedy jest naprawdę ciężko. Ale nie żyjesz sama. Zacznij wymagać od swojego partnera, ojca swojego dziecka wsparcia. Proś o pomoc rodzinę. Nie bądz Matką Polką – heroską z zegarkiem w ręku i wiecznie niezadowoloną miną.
Jeśli masz problem ze swoim dzieckiem, chciałabyś je wymienić na lepsze, oddać z powrotem, zostawić i wrócić, kiedy będzie już całkiem dorosłe i „ogarnięte”, pora przyhamować i zajrzeć w głąb siebie. To nie dziecko jest twoim problemem. To ono ma problem z tobą.