Wiele znam rodzin, które się rozpadły. Porzuconych mam z dziećmi, facetów, od których odeszły ukochane kobiety. Albo związki ludzi niegdyś sobie bliskich, którzy nie poradzili sobie z problemami: z uzależnieniem, zdradą, przygasaniem uczuć. A Oni – trwają. Są hałaśliwi, radośni, mądrzy i emocjonalni. Ale przede wszystkim – bije od nich ciepło. I jakaś wewnętrzna energia, która sprawia, że ze spotkania z nimi wychodzi się z poczuciem, że świat jest lepszy. Choć brzmi to jak bajka, Borejkowie istnieją naprawdę.
„Rodzina spod ósemki”, bo tak o nich mówią sąsiedzi, składa się z 13-tu osób. W dużym, przedwojennym domu na warszawskim Mokotowie mieszkają wszyscy razem: babcia Krysia, dziadek Zenek, siostra dziadka – ciocia Stasia, mama Jola, tata Michał, ich dzieci: Kasia, Kamila, Kuba, żona Kuby – Magda, chłopak Kamili – Oskar, mąż Kasi – Paweł i ich (Kasi i Pawła) pięcioletnie bliźnięta. Cztery pokolenia pod jednym dachem. W czasach, w których większość młodych ludzi ucieka przed taką bliskością, stanowią prawdziwy fenomen. Przy wielkim, okrągłym stole w kuchni siadam wśród gromady uśmiechniętych ludzi i dostaję kubek gorącej herbaty. Na kubku napis: „Dom jest tam, gdzie serce”.
Babcia Krysia gotuje zupy i uczy się Internetu
– Nie kusiło was, żeby mieć trochę prywatności, pójść „na swoje” – pytam Kasię, która z Pawłem jest już siedem lat po ślubie. – Myśleliśmy o tym na samym początku, gdzieś w perspektywie ten temat się pojawia. Ale miesiąc po naszym ślubie, dziadek poważnie zachorował, kiedy wrócił ze szpitala do domu, wymagał stałej opieki. Babcia sama nie dałaby rady. Urządziliśmy dyżury. Kamila i Kuba byli jeszcze wtedy przed maturą, czytali dziadkowi po południu i grali w z nim w szachy. Ja z Pawłem dopiero zaczęliśmy pracę, przejęliśmy wieczory, a mama i tata prowadzą firmę w domu więc byli do opieki „ z doskoku”. A ciocia Stasia niedowidzi, więc sama wymaga pomocy.
Popołudniowe szachy z dziadkiem zostały do dziś. Tak jak instytucja „dyżurów” w kryzysowych sytuacjach. Ogólnie plan jest taki, że babcia gotuje w tygodniu zupy. I zawsze bardzo denerwuje się jeśli ktoś je na mieście. Choć już powoli odpuszcza, wie, że młodzi „żyją teraz inaczej” i cieszy się z tych momentów, kiedy jej najmłodsze wnuczę, Kuba wpada do kuchni z pytaniem: „Dasz babcia coś zjeść?”. Nalewa wtedy pełny talerz (daleko za wrąbek!) gorącego rosołu i słucha opowieści wnuczka o tym, jak mu idzie na studiach, o poszukiwaniach dorywczej pracy… A potem Kuba uczy ją Internetu, na tym dużym, stacjonarnym komputerze w salonie. Babcia Krysia czyta wszystkie wiadomości i układa pasjansa, on-line.
Oskar odbiera bliźnięta z przedszkola
Oskar, chłopak Kasi, który „w rodzinie” jest od roku, został obarczony popołudniową opieką nad najmłodszymi członkami rodziny, pięcioletnimi bliźniętami: Polą i Antosiem. Sam się zadeklarował, trochę po to, żeby szybciej wkupić się w łaski podejrzliwego dziadka Zenka. Ale właściwie też dlatego, że jest mu najwygodniej – pracuje w biurze projektowym tuż obok przedszkola.
Czy w tej świetnie działającej maszynie, jest miejsce na indywidualność, na własne plany, na odrobinę prywatności? – Tak i to jest chyba klucz do naszego sukcesu – śmieje się Jola. – Inaczej byłoby ciężko.
„Góra” domu, gdzie mieszkają Kasia z Pawłem i dziećmi oraz prawe skrzydło wygospodarowane dla „młodych”, czyli Kasi i Kuby, mają oddzielne wejścia. Te części mieszkania urządzili sobie sami, tak, żeby było im jak najlepiej. Wstawili nowoczesne meble, odmalowali ściany. Dobrze im tu.
Dom z duszą
Pozostała część domu mocno eksponuje historię rodziny. To tutaj, w 1928 roku przyszła na świat babcia Krystyna. Na ścianach wiszą przedwojenne fotografie rodziców i dziadków Krysi oraz małą jeszcze babcię z siostrą, która od 50 lat mieszka w Anglii. Kiedy tuż przed powstaniem w 1944 opuszczali dom, by przenieść się do znajomych pod Warszawę, spakowali te zdjęcia jak najcenniejszy skarb. U znajomych zostali do końca wojny, a do stolicy wjeżdżali z przekonaniem, że nie mają już dokąd wracać. Tymczasem stał się cud. Dom ocalał, choć splądrowano go i wywieziono większość rodzinnych pamiątek.
Potem Krysia poznała swoją wielką miłość, czyli Zenka. Rodzice Krysi zmarli krótko po wojnie, więc tuż po ślubie młodzi zostali w tej wielkiej willi sami. Zrezygnowali z góry, by trochę oszczędzić i ogrzewać tylko dół domu. Przygarnęli siostrę Zenka, Stasię i we trójkę łatwiej było im go utrzymać. Gdy na świat przyszedł Michał, Zenek zarabiał już całkiem sporo jako tłumacz (świetnie zna język niemiecki, agnielski i rosyjski) i pilot wycieczek.
Z czasem rodzina się powiększała. Michał poznał Jolę, założył rodzinę i… został. Urodziła się trójka dzieci, które również zostały. A ich partnerów urzekło niesamowite ciepło bijące od tej wielopokoleniowej rodziny i również zapragnęli być jej częścią. Dosłownie. Choć dziadek Zenek był początkowo w stosunku do każdego z nich podejrzliwy.
– Kiedyś, kiedy jeszcze byliśmy zwykłymi znajomymi ze studiów, Paweł wchodził do mnie przez balkon po notatki. Dziadek przekonany, że to jakiś niechciany absztyfikant czyha na moją cnotę, podstawił mu wielką miednicę wypełnioną zimną wodą – opowiada rodzinną anegdotę Kasia.
– Macie jakąś receptę na ten sukces? – pytam. – Cztery pokolenia pod jednym dachem to naprawdę wyzwanie. – Zawsze staramy się szanować, szanujemy swoje granice, nie narzucamy się sobie, nie zmuszamy do zwierzeń. No i nie wtrącamy się w wychowanie dzieci – odpowiada Jola. A na wakacje jezdzimy oddzielnie. Żeby od siebie odpocząć.
W tym roku rodzinę czeka ważne wydarzenie: ślub Kamili i Oskara. I choć w domu miejsca coraz mniej, na razie nie planują wyprowadzki. Spod „ósemki” wychodzę z miłym uczuciem, że dawno nie doświadczyłam tyle namacalnej, rodzinnej miłości. Że jeśli jest determinacja i silna wola, to te cztery pokolenia mogą żyć obok siebie, pomagać sobie i wspierać się. Że rodzina to naprawdę wartość.