Miałam bliską mi osobę. Tak uważałam. Tak wierzyłam. Pojawiła się nagle w moim życiu. W naszym życiu… I już nic nie będzie nigdy takie samo.
Moja druga dusza- pokochałam, zabrałam w moje ulubione miejsca, rozmawiałam o wszystkim, otworzyłam się, wierzyłam. Co dzień rozmawiałam o tym, co mnie bolało. Najwięcej o Nim. O Jego zachowaniu w stosunku do mnie. Nie mówiłam dlaczego jest taki. Co się stało. Nie chciałam ranić bliskiej mi osoby. Aż Ona dowiedziała się w tą zimną noc.
On się zmienił, bo dla Niego moja Ona była nagle priorytetem. Ja poszłam na bok. Ja i moje potrzeby. On z Nią rozmawiał co dzień. Zawsze pod osłoną nocy. Rozmowy do późna. Komunikatory- dziś przeze mnie znienawidzone. Wiadomości tekstowe. Telefony.
Dziś wie…
Dziś ja jestem ta zła. Ja zostałam odrzucona. Ja zostałam obwiniona. Ja przepraszałam. To mi nie otwarto drzwi. To ja slyszałam słowa, które bolały. Od Niego. I…od Niej… Pomimo bólu, dalej zależało mi….prosiłam, przepraszałam. Za co?
Zagubiłam się. Nagle ja- nie wiedziałam kim jestem. Czułam się balastem. Ważny był On. Ważna była Ona. Nie ja- nie mój punkt widzenia. Ja MUSIAŁAM być winna. I to sobie wmawiałam. Wmawiałam sobie, to co chcieli Oni- przecież nic takiego złego nie robią, ot zwykłe rozmowy pod osłoną nocy, kilka zdjęć posłanych, o co więc ten lament.
STOP!
Nie jestem winna. W czym ja mam się czuć winna? Kogoś wyrzuciłam za drzwi? Komuś powiedziałam 'Odwal się? ’, Komuś nie okazałam życzliwości, pomimo zadanych ciosów słowami?
Nie! Nie jestem winna. Ja ufałam, ja wierzyłam, ja kochałam. Dziś-.nie ma mnie. Wszystko we mnie umarło…to w co wierzyłam też. Wygrał On i w jakimś sensie Ona. Pokonali mnie. Upadłam.
Dziś nie mogę być w moich ulubionych miejscach bo tam byłam z Nią. A to boli. Bardzo. Dziś nie mogę jechać autem, tam gdzie byli Oni, bo to co dzieje się z moim ciałem, jest przerażające.
Gdyby nie moje dziecko… Podniosę się…kiedyś. Mam dla kogo. Mam z kim. Nie mam już Jego. Nie mam już Jej. Swoich się nie rani. Swoim się pomaga. Stało się inaczej. Dziś w końcu może i On, i Ona się cieszyć: już mi nie zależy.
Kiedyś znajdzie się ktoś kto zobaczy mnie- prawdziwą taką jak byłam zanim to wszystko się stało, zostało powiedziane.
Kiedyś ktoś mnie pokocha. Kiedyś ktoś nie powie mi aktorka, oszustka, by próbować zmyć winne z siebie. Niejedna osoba mi już TERAZ mówi: jak Ty tak możesz żyć? Jak ty tak możesz oszukiwać siebie? Dla Niego? Jak mogłaś być tak ślepa na Jego kłamstwa? Jak mogłaś dać sobie wmómwić tyle złego? Ty!! kobieta zawsze uśmiechnięta, pogodna, wykształcona, z tak wielką empatią, bystra i inteligentna? Jak mogłaś tak się poniżyć?
No cóż, dostałam lekcję życia- najgorszą, najbardziej bolesną. Boli tym bardziej, że to ja wybrałam Jego i Ją. Nie zwierzę się nikomu z niczego, bo potem to jest tak zręcznie obrócone przeciwko Tobie, że ty czujesz się manipulatorem, tą złą, tą winną, to rzekomo z Tobą jest coś nie tak. Nie pokocham już nikogo tak mocno jak Jego. Nie warto. Ani się poświęcać, ani tak mocno kochać. On jest szczęściarzem, bo doświadczył prawdziwej, wielkiej miłości.
Życzę Mu z całego serca, by taką znalazł raz jeszcze. Fizyczny ból da się znieść. Prawdziwe cierpienie sprawia ból emocjonalny, a taki czuję. Trzeba czuć to, co czuję by oceniać, by mówić. Ja teraz chcę się odciąć od Niego, od tych złych wspomnień.
Chcę spokoju. Ciszy. Chcę uciec. Nie oglądać się do tyłu. Mam cel. Mam powód. Mam dziecko. Troszkę minie czasu, ale na pewno nie mam już w sercu Jego- bo On to cierpienie. Nie mam w sercu Jej – tak jak chciała.
Mimo wszystko…dziękuję Im za ten ból, bo dzięki niemu zobaczyłam kto jest naprawdę przyjacielem i rodziną. Upadłam, poddałam się, ale zawalczę dla siebie i dla córki, dla nowej miłości… prawdziwej i silnej