Go to content

Żyjemy w zbyt ciasnych gorsetach, które pozwoliliśmy sobie założyć

Fot. iStock / fcscafeine

– Gdybyś mogła tu i teraz zadecydować, co chcesz robić w życiu, to co by to było – spytałam znajomej.

– Ale, że co?

– No, co byś chciała robić, od jutra mogłabyś to wprowadzić w życie – tłumaczę.

– Nie wiem – odpowiada. – Cholera, nie wiem.

A ja jestem zaskoczona. Kilka lat temu, jakby trochę w innym moim życiu, bardzo dalekim od tego, jakie mam dzisiaj, kumpel spytał: „Gdybyś dzisiaj mogła zmienić swoje życie, co byś robiła?”. Bez wahania odpowiedziałam wtedy: „Podróżować, pisać o tym i tak zarabiać”. Wtedy była to całkowita abstrakcja, od dawna nie miałam nic wspólnego z pisaniem, a podróżowanie, cóż… przy dwójce małych dzieci i tak byliśmy kosmitami, którzy z maluchami jeździli połazić w góry.

Dzisiaj, choć nadal marzenie brzmi niezbyt realnie, to jednak jest zdecydowanie bliżej w zasięgu moich możliwości. Co więcej, nie mam najmniejszego zamiaru z niego zrezygnować. Został mi rok do czterdziestki, mój młodszy syn dziś kończy 10 lat i tak naprawdę nie mam poczucia, że z mojego życia wycisnęłam wszystkie soki, że zamieram w jakieś strukturze, w której mi niewygodnie. Bo nie, bo nie jest wygodnie. Wręcz przeciwnie, im jestem starsza, tym bardziej jestem głodna życia, doświadczania nowego i szukania swojej drogi, sprawdzania, czy to już wytyczony szlak, czy może warto sprawdzić boczną – choć ryzykowną ścianę. Ostatnio znajomy patrzył na mnie jakbyśmy poznali się dopiero co, kiedy mówiłam, że ja jeszcze nie wiem, co będę robić za pięć lat, nie wiem, gdzie będę za dziesięć.

Patrzę na ludzi wokół siebie i coraz częściej uderza mnie jedno – zabiegani w codzienności, w skupianiu się na tym, co tak naprawdę nie ma większego w naszym życiu znaczenia, kompletnie rozmijamy się z tym, czego byśmy chcieli. Odbieramy sobie prawo do zmiany, do zawalczenia o to, co istotne, co może sprawić, że nasze życie będzie zwyczajnie lepsze, a może po prostu dobre. Uciekamy od wszystkich pytań, wątpliwości. Zakopujemy wszystkie „złe” myśli, bo trudno się przed sobą przyznać, że może popełniłam błąd, że może źle wybrałam, że może przegapiłam podsuwaną szansę.

A przecież nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Porażką jest ich nie zauważyć i nie wyciągnąć wniosków i… nie spróbować jeszcze raz.

Znacie to na pewno. Ładny obrazek. Rodzina. Oni, rodzice załóżmy dwójki dzieci. Oboje koło 40-tki, żyją normalnym życiem, jak wszyscy. Dom czy mieszkanie na kredyt. Auto średniej klasy, praca za tyle, żeby wystarczało także na jakieś wakacje, bez szaleństw. Wstają codziennie rano – dzieci, praca, zakupy, obiad. Wieczorem jakieś drobne domowe obowiązki, w weekend obiad u rodziców, teściów, czasami spotkanie ze starymi znajomymi. Spoko życie. Niejeden o takim marzy i słusznie. Tyle, że ona kiedyś marzyła o tym, żeby żeglować. Żeby wybrać się w rejs po cieplejszych morzach. A on zawsze chciał przejechać Europę rowerem. A może ona chciała grać na fortepianie, a on otworzyć schronisko dla psów. Nie wiem, cokolwiek. Każdy z nas kiedyś wyobrażał sobie swoje życie, słyszał jeszcze te głosy, co w środku krzyczały, że nie chcę być jak wszyscy, że chcę od życia czegoś więcej niż rodzice, ich sąsiedzi czy znajomi. Zarzekaliśmy się, że nie pozwolimy zamknąć się w M3, z lodówką, pralką z suszarką – bo ta okaże się w naszym życiu nagle niezbędna. Podobnie, jak nowy odkurzacz, telewizor i dywan. I okej. Nie ma w tym nic złego do momentu, kiedy ona nie zaczyna się złościć na koleżankę spotkaną po latach, która pasję przekuła w pracę, realizuje się na wielu obszarach. Nie wiem – biega, skacze, łazi po górach, śpiewa, pisze książki, cokolwiek, ale to, co robi, jest w pełni z nią tożsame. Nie przełyka goryczy myśląc: „Dobra, jakoś wytrzymam w tej robocie, byle do urlopu”. Bo ty właśnie na ten urlop odkłada i o nim marzysz. Cała reszta jest bez znaczenia, szaro-bura, rozświetlana przez dzieci jedynie. Ale skoro jest szaro-bure, to czemu tego nie zmienić. Nie zadać sobie kilku pytań, posłuchać, co nam w duszy gra, co serce podpowiada. Przecież czasami bywa to kwestią wyjścia z domu, zapisania się na kurs tańca, na lekcje angielskiego bez oglądania się na nikogo, spakować torbę na basen. Znaleźć internetowy kurs, którego ukończenie nie jest dla nas niczym trudnym, a co pozwoli się rozwinąć.

Spotkaliśmy ostatnio znajomych, nie widzianych od dawna. Okazało się, że dla nich największą atrakcją był wyjazd, który my zorganizowaliśmy trzy lata temu. Rozejrzałam się – dwójka dzieci, kot, praca ta sama od 15 lat. Zastanawiałam się, czy oni już tak do końca. Kolejna niedziela, sobota, emocje podczas egzaminów dzieci, ich matura, studia, później wnuki. A gdzie oni? Gdzie ich pasje, ciekawość świata, marzenia i cele. Przecież każdy z nas ma wierzchołek, na który chciałby wejść, a przynajmniej kiedyś tego pragnął.

Ostatnio często pytam siebie: „Czego ty do cholery chcesz”. Płaczę, gryzę poduszkę, mierzę się z tymi wszystkimi myślami, które kłębią się w mojej głowie. To nie jest łatwe, pewnie dlatego chętniej je zakopujemy albo racjonalizujemy: „No co ty, jestem w takiej dupie, że nie mogę teraz swojego życia wywrócić do góry nogami” – często słyszę. Chodzi o uwikłanie – bo dzieci, bo rodzina, kredyt, praca. Ale przecież nikt od nas nie wymaga rewolucji. Może czasami wystarczy korekta, jakaś wartość dodana, sięgnięcie po to, czego chcemy, a nie rzucanie się w wir zmian. One przerażają. Myślę: „Ale jak?”. To złe pytanie. Zmieniam je na „dlaczego” – dlaczego tego akurat chcę, dlaczego tego potrzebuję. Wówczas na owo „jak” odpowiedź przychodzi sama, choć opornie, choć w pełnym sprzeciwie mojej głowy, to jednak.

Pozwalamy sobie założyć zbyt ciasne gorsety. Wmawiamy sobie, że dobrze w nich wyglądamy, ba – czujemy się świetnie. One trzymają nas w schemacie – rodzina, dom, kredyt, praca, dzieci. A co jest poza tym? Gdzie ty jesteś? Czego chcesz? Czego potrzebujesz? Co porusza twoje delikatne struny, zalewa falą niezrozumiałych dla ciebie emocji. Wiesz, że coś cię wzrusza, coś wkurza masakrycznie, ale nie szukasz odpowiedzi dlaczego? Pamiętam, jak moja przyjaciółka mówiła mi: „Co widziałam małe dziecko, płakałam. Myślałam, że oszaleję”. Aż w końcu usiadła ze sobą i pozwoliła sobie usłyszeć, że tak, że ona chce jeszcze jedno – trzecie dziecko. Dzisiaj jest szczęśliwą mamą trójki.

Każdy z nas ma w sobie pragnienia. Każdy. Nie wierzę, że nie ma kogoś, kto ich nie ma. Są ci, którzy nie chcą ich słyszeć, bo się boją rozczarowania, tego, że nie sprostają, że jest za późno. A gdyby tak poluzować trochę ten gorset? Pozwolić sobie na ciut głębszy oddech i swobodniejsze rozejrzenie się wokół? Wytężenie słuchu i takie prawdziwie pobycie tu i teraz ze sobą. Usłyszeć siebie, to już bardzo dużo. Nieuleganie konformizmowi, jeszcze więcej. Pozwolić sobie na wahania, wątpliwości, a w końcu na próbowanie choćby najmniejszych zmian, to sukces, to wartość i jakość, którą dajemy sobie w prezencie. Dajemy ją naszemu życiu. Masz na to ochotę? Bo ja mam ogromną.