Go to content

Zwyczajne życie bywa najlepsze. Bo jest. Pochwała przeciętności

fot. iStock

Tak, czasem, gdy oglądam Instagrama myślę, jak inni mają cudownie. Są tacy piękni, kolorowi i mają ładne życie. Nie porównuję się jednak, jest mi dobrze z tym, że jestem przeciętna.

Nie zrobiłam wielkiej kariery, ale kocham to, co robię.  Nie wybudowałam pięknego domu, ale w moim mieszkaniu każdego ranka pachnie świeżą kawą, przytulają się do mnie dwa psy i dwa koty. Nie mam idealnego małżeństwa, ale mam najlepszego męża dla siebie, który nieraz w życiu udowodnił, ile dla niego znaczę. Niekoniecznie słowami, ale czynami już tak. Nie jestem pięknością, ale w sumie jestem dość ładna i patrzę w lustro myśląc: jest dobrze.

Nie mam idealnego charakteru, ale mam cudownych przyjaciół i bardzo wielu fajnych znajomych. Nie jeżdżę na ekskluzywne wakacje, ale każde, na które jeżdżę, są super. Nie mam dużej rodziny, chłopca i dziewczynki, mam za to jedno dziecko i je uwielbiam.

Kiedyś nieustannie narzekałam, zawsze chciałam więcej i lepiej…

Pamiętam, jak w dzieciństwie odwiedziłam koleżankę: miała piękny dom, bogatych i pięknych rodziców, sama też była idealna. Zazdrościłam jej. A potem dowiedziałam się, że jej rodzice nieustannie się kłócą. Nie, nie uważam, że wszyscy, którzy mieszkają w pięknych domach, są bardzo bogaci mają źle – po prostu nigdy nie wiemy, co kryje się w środku, bardzo lubię to stwierdzenie: co chatka, to zagadka.

Żałuję dziś trochę tej pięknej młodości, którą zmarnowałam na martwienie się, chcenie więcej, nie docenianie, porównywanie się. Oczywiście starsi mówili: doceniaj. Ale kto by tam słuchał starszych ludzi w młodości.

Zmieniły mnie życiowe wydarzania. Nawet nie moje, moich przyjaciół, znajomych. Nie rozwody, rozstania, porażki. Ale doświadczenia po których już nigdy nie jest tak samo. Które są graniczne. Ktoś stracił dziecko, komuś dziecko zachorowało. Piękna i kolorowa kobieta usłyszała diagnozę: rak. Mężczyzna popełnił samobójstwo.

Wtedy postanowiłam, że będę cieszyć się tym, co mam. Wszystkim. Tą swoją przeciętnością. I pogodzę się z nią, bo inna już nie będę. Nie stanę się nagle kobietą, która ma perfekcyjnie posprzątane, wygląda perfekcyjnie, ma perfekcyjne dziecko, męża, pracę. Jestem jaka jestem.
To nie znaczy, że nie mam próbować być lepsza, ale też bez przesady, nie muszę się biczować, katować i dręczyć.

Kiedyś cierpiałam na ostrą nerwicę, miewałam epizody depresyjne, choć nigdy ich nie diagnozowałam. Ale dziś wiem, że to było to. Dziś też miewam lęki, ale umiem się im przyglądać, potrafię je też od siebie oddzielić.

Najtrudniej było z akceptacją partnera i swojego ciała…

To pierwsze: bo zrozumiałam, że związki się udają tylko wtedy jeśli każde idzie na kompromis, jeśli nie masz oczekiwań, że haj będzie trwał non stop i codziennie będziesz mieć motyle w brzuchu.
To nie znaczy, że jest gorzej, jest inaczej. Był moment, że brakowało mi nas z samego początku– co tylko nakręcało pretensje. Skończyłam z tym, zaczęłam doceniać, cieszyć się i mówić o tym

Po drugie: no trudno tak pokochać siebie w dzisiejszych czasach i z tymi pięknymi dziewczynami z Instagrama. Ale naprawdę jednak pomogło mi to, gdy zrozumiałam, że to nie jest takie oczywiste, że chodzę, oddycham, mogę złapać coś rękami, nic mnie nie boli.
Dlatego bardzo szanuję już swoje ciało i niemal codziennie mu mówię, że jest świetne:)

Od kiedy zaakceptowałam zwyczajność chce mi się też zmieniać na lepsze.
Podobno wszystko, co dobre zaczyna się od akceptacji. No coś w tym jest.