Egoiści, co myślą tylko o sobie. Ale do czasu to wszystko, do czasu. Przyjdzie starość, choroby przyjdą. Dowiedzą się wtedy, co to samotność, kiedy człowiekowi nie ma już kto szklanki wody podać. Dowiedzą się co to święta bez tupotu małych, słodkich nóżek. Zostaną sami, w tym wielkim mieszkaniu, w którym nigdy nie stanęło dziecięce łóżeczko. I dla kogo te wszystkie oszczędności, kto to po nich dostanie? A niech się bawią, a potem sami się przekonają. Dobrze im będzie tak, tym wygodnickim!
Chcemy dziecka
Marta i Łukasz poznali się w pracy. Oboje są jej pasjonatami, więc wspólnych tematów w zasadzie nigdy im nie brakuje. Kochają też podróże, te dalekie i egzotyczne. I książki historyczne tych samych autorów. Może to nie była szaleńcza miłość (za to spokojna i stabilna), ale oni są ze sobą szczęśliwi, swobodni. Dobrali się – tak orzekli znajomi. Dobrze im ze sobą, nawet bardzo. I pewni są tego, że życiowe decyzje, które razem podjęli są dla nich najlepsze.
Zaczęło się po ślubie. Najpierw mama Marty nieśmiało przebąkiwała, że „trzydziestka już dawno przekroczona, kariery porobione, mieszkanie własne, to może warto pomyśleć o potomstwie”, a niedługo potem dołączyła do niej teściowa. Wiadomo – rodzice jedynaków.
– No dobra – powiedziała Marta bez entuzjazmu – To trzeba się do tego przymierzyć. A Łukasz nie miał nic przeciwko. Więc przymierzali się przez rok. Bezskutecznie. Ale dobrze się przy tym bawili. Kiedy minęło kolejne 6 miesięcy, a Marta nadal nie zachodziła w ciążę, zaczęli się niepokoić. – Coś robisz nie tak – padło w sypialni, bo Marta ma do wszystkiego podejście praktyczne i w najbardziej przyziemnych problemach szuka ciągu skutek – przyczyna. Obstawili się więc poradnikami, testami owulacyjnymi, preparatami witaminowymi i aplikacjami w telefonie. I jeszcze przeszli na specjalną dietę. Przyrządzaniem dań z listy zajęła się mama Marty. Oni byli zbyt zajęci.
Oni chcą dziecka
Po dwóch latach starań przyszła frustracja. Nie dlatego, że nie przyniosły one skutku, ale dlatego, że presja stała się nie do zniesienia. Niedoszłe babcie zasypywały Martę poradami, dziadkowie rozładowywali napięcie niewybrednymi żartami. Życzenia urodzinowe zaczynały się od słów: „przecież wiesz, czego ci życzymy, bylibyśmy tacy szczęśliwi…”, a przy wigilijnym opłatku mówiono im: „no, to żeby za rok było już nas więcej, z dwójeczki cieszylibyśmy się podwójnie”.
Na początku udawali, że nic to, że rozumieją, że w końcu to przecież rodzice… Potem coś pękło. Dokładnie rzec biorąc, wtedy kiedy teściowa Marty przyniosła jej na imieniny wynaleziony w internetowym sklepie dla przyszłych mam komplet bielizny erotycznej „ułatwiający zajście w ciążę” i zaprezentowała specjalny, olbrzymi i ilustrowany (!) kalendarz owulacyjny, sprowadzony z USA, (od kuzynki, która „korzystała” przy wszystkich próbach zajścia ze 100% -ową skutecznością). I zażądała daty ostatniej miesiączki.
– Może byłam już zmęczona – mówi Marta – Przestałam odczuwać radość z seksu, a zaczęłam traktować go jak obowiązek, jak pracę, która, niezależnie od tego jak ją wykonuje – nie przynosi efektów. Tak czy owak, wyprosiłam ją za drzwi. Razem z tymi różowymi gaciami, z metką z wizerunkiem bociana.
Nie chcemy dziecka, jesteśmy szczęśliwi
Nie mówiąc nic nikomu, Marta i Łukasz poszli jednak do specjalisty. Szczegółowe badania nie wykazały poważniejszych problemów zdrowotnych. Odetchnęli, ale na krótko. Kolejne, nieudane próby sprawiły, że to między nimi zaczęło się psuć. I to na poważnie. Pierwsze kłótnie, pierwsze łzy, inne niż te ze wzruszenia i szczęścia. Powiedzieli: STOP.
Trafili do psychologa, terapeuty par. I dopiero tam dotarło do nich, że głęboko, podświadomie czują, że wcale nie chcą być rodzicami. Odpuścili. Zrozumieli, że oni już zawsze będą mieli tylko siebie, że tego pragną, że ich to nie przeraża, że tacy właśnie są szczęśliwi. Bez dziecka. I pomalowali ściany sypialni na waniliowy kolor.
Hiobowe wieści zakomunikowali wszystkim w najgorszym możliwym momencie. Podczas imprezy rodzinnej z okazji 40- tej rocznicy ślubu rodziców Łukasza. Kiedy teściowie Marty, zdmuchując świeczki na rocznicowym torcie wypowiadali głośno życzenie („… no i oczywiście, wiecie wszyscy, jakim cudownym prezentem na kolejną rocznicę byłby dla nas wnuczek”…), odparowali niemal jednocześnie: „A może być pies? Nie będzie wnuczka. Ale kupiliśmy psa.”
Popłynęło może łez, wyrzutów i złości. Ale decyzja zapadła.
Dziś, rodzice Marty i Łukasza wiedzą już na pewno, że o żadnych wnuczętach nie ma mowy. Marta i Łukasz nadal tego nie poczuli – nie zapragnęli zostać rodzicami. Uwielbiają córeczki swoich znajomych, kochają czule (i najlepiej na odległość) synka przyjaciółki domu i na tym koniec. Kupili nieco mniejsze mieszkanie, odkładają pieniądze na emeryturę. Mają wizję: spędzą ją podróżując po Azji i Ameryce Południowej, tak długo, jak pozwolą im na to siły. A potem, osiądą gdzieś na stałe, na przykład w Bieszczadach, zaczytani w swoich książkach, razem.
– Ci to się dobrze urządzili – powiedział mi o nich, z nieskrywanym jadzikiem zazdrości, wspólny znajomy. – Jaka oszczędność na samych pieluchach i ubrankach. Skręca mnie, jak podliczam. A te nerwy, te noce nieprzespane… Wykpili się, co?
Jednak zaraz potem dodaje: – E, teraz wszyscy teściowie mówią „zróbcie nam wnuka, zróbcie nam wnuka”… Ale czy sami chcieliby przejść przez to jeszcze raz? Ja nie.