Go to content

Zdarza się, że rak zamienia się w podróż. Taką najważniejszą z podróży, w jakie kiedykolwiek przyszło nam się udać

Fot. iStock / Oleh_Slobodeniuk

Po świecie wielu chadza sobie takich, którzy z konsekwencją i uporem utrzymują, że rak zmienił ich życie, otworzył im oczy, pchnął ich na tory, na które zawsze chcieli wjechać rozpędzeni, jednak jakoś tak nigdy nie było im to dane. Siedzieli na życia bocznicy zamiast tego, marnując cenny swój czas, kiedy to całkiem nagle i bez ostrzeżenia raczysko, jak Super Express wpadło na trakt i porwało ich w zupełnie nowy rozdział życia. Nie jest to miłe uczucie, nic takiego na co z niecierpliwością czekali. Bądźmy w końcu realistami! Zderzenie z pociągiem nie może nie być bolesne. A jeszcze jak ciągnie cię taka maszyna po szynach, obijając niemiłosiernie ciało, duszę i umysł, no to i myślisz sobie na szybko: boże mój kochany! Jakże ja z tego wyjdę?

Przy całym bólu i strachu, który spada na nas wraz z diagnozą, nie jest więc łatwo pomyśleć o raku jak o sposobności. A już sugestia, by chorobę tę potraktować, jako swego rodzaju prezent od losu, wydaje się być niedorzeczna. Tymczasem bywa i tak.

Zdarza się, że rak zamienia się w podróż. Taką najważniejszą z podróży, w jakie kiedykolwiek przyszło nam się udać. Podróż, która zabiera nas do samego środka naszej duszy. Podróż, która budzi w nas potencjał, o jaki się nawet nie podejrzewaliśmy, podróż, która daje siłę, mądrość, która powoduje, że przechodzimy poniekąd na inny poziom i zaczynamy postrzegać życie zupełnie inaczej. Choć zarazem wymaga od nas, abyśmy przeszły przez prawdziwą dżunglę. Bo to przecież rak, a on lubi mieć te swoje żniwa. Zabierze piersi, wyrwie włosy, zmaltretuje ciało, spowoduje, że będziemy płakać, krzyczeć, czasem nawet myśleć o tym, by się poddać.

To jak podchodzimy do choroby, ma przy tym znaczenie zasadnicze. Jeśli bowiem dobrze się zastanowić, to poniekąd jasne się staje, że nadając znaczenie zdarzeniom w naszym życiu, kreujemy naszą własną rzeczywistość.

Na co dzień, obserwujemy świat, uczestniczymy w niekończących się wydarzeniach, nasza głowa wypełniona jest wspomnieniami i wiedzą, jaką nieustannie nabywamy na temat życia. Przez pryzmat tego wszystkiego oceniamy otaczający nas świat oraz interpretujemy zdarzenia. Do tego stopnia, że poniekąd łatwiej jest nam przyjąć diagnozę, jeżeli w naszej rodzinie kobiety chorowały i przeżyły raka. Dużo trudniej jednak, gdy choroba zabrała nam bliskich bezpowrotnie.

Doświadczenia, jakimi dysponujemy, mają bowiem pierwszorzędny wpływ na kształt naszych własnych oczekiwań w danym temacie. Znów więc posłużę się przykładem z własnej rakowej grządki. Otóż, kiedy to ja dostałam swoją diagnozę, nie pytałam wcale: DLACZEGO JA?. Wynurzyłam się przecież z rodziny Amazonek, jak jakaś pozbawiona piersi Afrodyta z morskich fal. Nie miałam co pytać: dlaczego ja? Sprawa była przecież aż nadto oczywista.

Pytanie DLACZEGO?, jednak mnie nie ominęło. I Bogu dzięki, bo to ono zabrało mnie na ten wspomniany inny poziom i puściło galopem do miejsca, w którym z braku lepszego określenia: wpadłam w siebie po same uszy. Siedząc tam sobie i ucząc się siebie od nowa, drążyłam zarazem znaczenie choroby.

Instynktownie czułam, że muszę ustalić, o co chodzi z tym całym rakiem. W jakim celu mi się przytrafił i co takiego muszę w życiu i w sobie zmienić, bym tu i teraz mogła uzyskać dostęp do drzemiących we mnie pokładów zdrowia. Bo że takowe w sobie miałam i mam, wydało mi się nagle oczywiste. Nawet więc się zbytnio nie zdziwiłam, jak dnia pewnego po prostu poszłam jak burza, wzmocniona tym boskim przekonaniem, że rak nie ma ze mną szans. Proces zdrowienia jak maszyna, ruszył po szynach, tym razem jednak podróż należała do najniezwyklejszych i najbardziej odkrywczych podróży mojego życia. A ja, w jej wyniku, przewartościowałam cały mój świat.

Dlatego wiem, aż za dobrze, że w takim kontekście rak naprawdę może zamienić się w losu dar. Jeżeli dobrze mu się przyjrzymy, jeżeli zrobimy rachunek sumienia, popatrzymy na własne życie trzeźwo i szeroko otwartymi oczyma i jeżeli podejmiemy wysiłek, by wprowadzić zmiany, których powinnyśmy dokonać lata świetlne temu, wtedy mamy szansę na to, że przekierujemy nasze życie na właściwy tor. Jakość życia, jakiej wtedy przyjdzie nam doświadczyć, sama w sobie ściągać nas będzie codziennie z łóżka, a my wiedzione potrzebą życia, istnienia, bycia i tworzenia, na pełnych żaglach popłyniemy przez życie.

Inaczej, rak to choroba bez sensu.

Rak to choroba braku sensu. To choroba nie tylko ciała, ale także duszy i umysłu. To choroba, w której nie ma nadziei, energii, radości, śmiechu. To głupia, wredna choroba, która nic poza bólem nie wnosi. Nikt nie chce chorować na taką chorobę. No przecież, że nikt!

amazonka w dzubki agata

sliwowski-awatarAmazonka w Dżungli to portal dla kobiet i o kobietach, w których życiu pojawił się RAK. To miejsce, w którym piszemy o tym jak przeżyć raka i nie zwariować; co zrobić by życie pomimo choroby nie straciło na jakości; jak odzyskać grunt, który utraciłyśmy z powodu jednej, obezwładniającej diagnozy. To portal, w którym odkodowujemy raka, odzieramy go z czarnego PR’u i uczymy jak budować w sobie moc.

Odwiedź Amazonkę w Dżungli na blogu oraz na Facebooku.