Go to content

Zanim wydasz na mnie wyrok, musisz wiedzieć znacznie więcej o tym, co mam w głowie

Newton's Equations. Rear view, close-up on young man standing back against green chalkboard. He explains, solves physics tasks, retro style. Processing for retro bleached look, slight vignette added.

Otóż nie ma mowy o kreatywności w świecie powagi. Einstein napisał, że kreatywność to inteligencja, która się raduje. Tak jest po prostu skonstruowany nasz mózg: zabawa, radość i taniec otwierają go na nowe; powaga – zamyka i wpycha w utarte koleiny myślowe. Dr hab. Ryszard Praszkier

Zanim wydasz na mnie wyrok, musisz wiedzieć znacznie więcej o tym, co mam w głowie.

Miesiąc temu, aby odreagować, wymyśliłem i anonimowo ogłosiłem w internecie konkurs fotograficzny pt. „Przedmioty biurowe atakują”, który znalazł uznanie wśród ludzi pracujących, a następnie konkurs na modę z papieru toaletowego. W obu przypadkach napłynęło ponad pięćset prac z całego świata. A moje wyróżniające się zdjęcie z głową owiniętą papierem toaletowym, z pozostawiona dziurą na jedno oko, zostało ocenione przez internautów na 9/10.

Lubię robić innym ludziom niespodzianki. Kiedyś w porozumieniu z rodzicami jubilatki schowaliśmy się w jej pokoju, a kiedy wypadliśmy stamtąd, krzycząc: „Sto lat!”, zastaliśmy koleżankę w salonie, rozkraczoną na kanapie w chwili, gdy pies zlizywał masło orzechowe spomiędzy jej ud.

Ataki głupawki były moją zmorą przez cały okres edukacji. Mój rekord to trzy jedynki podczas jednej lekcji, za śmianie się. Przy trzeciej rosło prawdopodobieństwo, że umrę na wesoło, błagałem nauczyciela, aby już przestał. Zauważyłem, że kiedy w szkole zaczynam śmiać się razem z uczniami swoim zaraźliwym śmiechem przypominającym zepsuty rozrusznik, oznacza to, że już im ufam i czuję się z nimi bezpiecznie.

Już w liceum bałem się tego, co będzie, kiedy moje pojebane geny zmieszają się z jakimiś cudownymi drugiej osoby i będą leżały tak w formie człowieka na przewijaku.

Najbardziej zabawna na świecie jest moja własna głupota. Serio, kiedy czasem pomyślę, co ja mam w tej głowie i dokąd potrafi zaprowadzić moja wyobraźnia…

Czasem biegam, używając aplikacji Endomondo. Pododawali mnie tam jednego miesiąca do znajomych moje uczennice i uczniowie. Uznaliśmy, że będziemy się nawzajem motywować. Problem w tym, że wkrótce wszyscy starali się biegać wyłącznie po trasach w kształcie penisów. Doprawdy, byłem nauczycielem w szanującej się szkole, zwracano się do mnie „panie profesorze”, a wieczorami głowiłem się, jak narysować prącie w Endomondo.

Żeby się nie śmiać w nieodpowiednich okolicznościach (a wtedy akurat najbardziej chce mi się śmiać), wyobrażam sobie różne rzeczy: katastrofę lotniczą, wdepnięcie w gówno…

Potrafię zadzwonić do uczennicy, żeby ją pocieszyć, bo akurat siedzi załamana oceną z matematyki, a potem zamiast powiedzieć jej coś sensownego i uchronić dajmy na to przed samobójstwem, chichram się, jakbym miał kurwa siedem lat. I słyszę jej mamę z drugiego pokoju, a jest godzina 23.10: „A z kim ty tak tam gadasz?”. A uczennica wyjąc ze śmiechu, krztusząc się, wypluwa z siebie: „Z wychowawcą!”.

– Aha – skomentowała kiedyś tę historię merytorycznie moja psychoterapeutka.

Byłbym zachwycony i gotowy do udziału i organizacji wycieczki polegającej na tym, że przez kilka dni robimy dokładnie to samo. Włącznie z zachwytem i zadziwieniem na widok napotkanych miejsc i ludzi. Może to być również codzienne wchodzenie na tę samą górę. Moich uczniów w ogóle to nie bawi. Może ty ze mną pojedziesz?

Kiedyś zapowiedziałem uczniom sprawdzian, którego termin wypadał podczas wycieczki, w której nie miałem uczestniczyć. – Sorze, wtedy jest wycieczka. – Nie szkodzi, sprawdzian rzecz święta, wycieczka nie wycieczka, napisać trzeba. I wiesz co, pojechałem pociągiem, pekaesem, a następnie autostopem na granicę polsko-ukraińską, chwila rozmowy ze Strażą Graniczną i… autokar z moimi uczniami został zatrzymany na granicy. Do środka weszli uzbrojeni funkcjonariusze, poinformowali, że przyszły sprawdziany z geografii i kazali je wszystkim napisać. Upajałem się widokiem, pijąc kawę kilkadziesiąt metrów dalej.

To ja – osoba kontrowersyjna.

Jesteśmy serio. W pracy musi być poważnie, cicho, spokojnie i bez wygłupów. A co dopiero w takiej szkole. Przyjdź kiedyś na dowolną szkolną uroczystość, na przykład rozpoczęcie czy zakończenie roku, Dzień Nauczyciela czy wiele innych. Jeśli podejdziesz do tego doświadczenia właściwie, pękniesz ze śmiechu. Najczęściej wszystko przebiega w tak nadętej, tak zabawnie napompowanej atmosferze, że momentami trudno uwierzyć, że to na poważnie. Że to nie plan zdjęciowy nowego sezonu Latającego Cyrku Monthy Pythona.

– Doprawdy nie wiem, o co ci chodzi, ale to coraz bardziej oburzające – pomyślisz.

Ale to przecież wygląda tak, jakby nasza (a w konsekwencji również dziecięca) kreatywność została ograniczona i spętana przez coraz dziwniejsze normy wyczerpanego nerwowo społeczeństwa. Otacza nas „nadpowaga56”– traktujemy pracę i wyzwania zbyt serio, zamiast się nimi bawić i czerpać z nich radość.

– Czyli co, urodziłeś się, żeby tańczyć? – zapytasz.

Wolę widelcem orać pole.

Ostatni raz tańczyłem w dyskotece Mega Music Wilga Club w Wildze. Gdzie zastałem swoją dobrą koleżankę, niesamowity tłum ludzi i piwo w puszce za piątaka. A zespół na scenie energetycznie odśpiewywał refren: „Wchodzę ja se raz do klubu, ja pierdolę, ile ludu”. Noga sama chodziła. A później jeszcze tylko raz kumpel zapytał mnie koło południa: „Co ty tańczysz?”, ale ja nie tańczyłem, tylko od rana celebrowałem z przyjacielem narodziny jego córeczki. I tak wyszło.

Chodzi więc raczej o to, że w szkole i całym naszym średniej wielkości kraju radować i cieszyć się nie wypada, nie ma na to w ogóle czasu. To byłoby niepolskie. A trzeba strzec niepodległości Polski. Smutku i cierpiętnictwa.

– Przesadzasz – przyznasz.

– Przesadzam – przyznam.

Prawda jest taka, że polska szkoła to jedna wielka olbrzymia eksplozja radości. Głęboko zawoalowanej. Taki Andrzej Poniedzielski w monologu Wesele – Trąba Słonia.

Skoro mam jedno życie, chciałbym je przeżyć możliwie dobrze. Tak mniej więcej. Nie chcę być pozytywistycznym doktorem Judymem, nie mam nawet misji do spełnienia. Pragnę nie wstydzić się siebie, kiedy co rano patrzę w lustro, mieć, ile potrzeba, i być, ile się da. A najpoważniejsze w życiu przedsięwzięcia realizowałem z ludźmi, z którymi potrafię się także szczerze pośmiać. Być nauczycielem, to znaczy wykonywać jeden z najpiękniejszych zawodów na świecie. Pełen wolności, z przestrzenią na nowe pomysły. Potrzebuję czasem wprowadzić do szkolnej rzeczywistości pierwiastek szaleństwa i odrobinę radości. Po to, by pojawiły się mobilizujące emocje i aby kolekcjonować wspomnienia zamiast rzeczy.

W trzecim roku nauki w gimnazjum uczniowie mojej ostatniej klasy wychowawczej tak bardzo zaangażowali się w konkursy przedmiotowe, że nie dawało się ani z nimi spotkać, ani popracować merytorycznie, ani tym bardziej snuć jakichś planów.

– Sorze, po konkursach, teraz prawie nie śpimy – tłumaczyli.

Ale ich załatwili. Przecież po konkursach będą kolejne, zauważyłem, że z roku na rok ich liczba rośnie, nigdy się nie kończą. I gdzie jest ich błysk w oku. Nie ma… Wróci po konkursach. To było chyba pod koniec lutego.

– Widzę, jak dużo macie pracy – pochylam się nad młodzieżą.

– No mamy, mamy, wie Sor… trzecia klasa.

– I widzę, jak jesteście przemęczeni i niewyspani.

– No bywa.

– I mam pomysł, wyjdźmy na jeden dzień ze szkoły, za tydzień na przykład.

– Byłoby super, chyba nie ma wtedy żadnego konkursu.

Dwa dni później przybyłem i poinformowałem, że pójdziemy do muzeum. Muzeum Włókiennictwa. A żeby zrobić coś szalonego, po jednym muzeum pójdziemy do drugiego. Geologicznego. 

– Będzie fajnie, panie od włókiennictwa już się szykują, będziemy mogli podziargać coś na drutach, no czad po prostu.

Po twarzach uczniów widać było, że nie podzielają mojego entuzjazmu. Ostatecznie lepsze to niż siedzenie w szkole.

W rzeczywistości dwa tygodnie wcześniej zobaczyłem niewiarygodnie tanie bilety lotnicze na trasie Warszawa–Gdańsk. Były po 9 złotych, to kupiłem dla całej klasy. Wyszliśmy więc po dwóch lekcjach ze szkoły i w drodze do Muzeum Włókiennictwa zahaczyliśmy o lotnisko Okęcie. Tam odebraliśmy od wciągniętych w spisek rodziców śpiwory i polecieliśmy do Trójmiasta. Dwadzieścia cztery godziny później wróciliśmy do szkoły. Chwila oderwania od szkoły, nagle ze świata konkursów znaleźliśmy się na bałtyckiej plaży. To była eksplozja radości moich uczniów. Za 9 zł. Bo nocleg za darmo w jednej ze szkół, i to ze śniadaniem. A po drodze „specjalne” urodziny jednego ucznia z klasy. Jeszcze w szkole został wezwany do dyrektora z poważnym zarzutem i usłyszał, że może być relegowany z naszego gimnazjum. Kiedy wychodził załamany z gabinetu, natknął się na całą naszą klasę z tortem. A potem z dziesięć razy śpiewaliśmy mu „Sto lat”. W najbardziej obciachowych okolicznościach: na lotnisku, w autobusie, w sklepie spożywczym. To była prawdziwa radość.

No bo otrzymałem od życia tylko maleńką iskrę szaleństwa. Chcę być czujny, żeby jej nie stracić.

Podczas pracy klasowej z geografii umieściłem zadanie dodatkowe: „Wyślij sms pod numer (tu był numer jednej z moich wychowanek, której chciałem zrobić miłą niespodziankę) z odpowiedzią na pytanie: „co jest w życiu ważne”.

Wychowanka-studentka, siedząc nad książkami w Monachium, odebrała przed południem ponad dwadzieścia nastoletnich mądrości. Lub żartów. Na każdy sms odpisała, wplątując się przy okazji w kilkanaście miłych konwersacji.

Kilkoro uczniów podziękowało mi później za to zadanie. Uruchomiło w nich tak dużo dobrych emocji – tłumaczyli. Naprawdę czasem bywam zaskakiwany, jak niewiele potrzeba…

– Kocham te jebane życie! – powiedział spontanicznie przez mikrofon wzruszony kumpel-nauczyciel, kiedy zobaczył społeczność uczniów i nauczycieli zgromadzonych w komplecie na boisku szkolnym. Z transparentem na jego cześć. Z okazji urodzin. Wszyscy umówili się, że wyjdą ze szkoły na długiej przerwie. Ale dyskretnie. Zdezorientowany kolega nagle został sam jeden w opustoszałym gmachu szkoły. Poszedł na lekcję, ale uczniów też brak. Wszystkiego dobrego, drogi friendzie.

56 Termin zaczerpnięty ze zbioru felietonów dr. hab. Ryszarda Praszkiera pt. “Kopuła”. Poszczególne rozdziały zwracały uwagę na „krępujące nasze kreatywne odloty w kierunku zupełnie nowych dla świata rozwiązań, nadmierne trzymanie się stereotypów”: • Nadkonsultacje – o nadmiernym udzielaniu i pobieraniu konsultacji • Nadpowaga – o traktowaniu pracy i wyzwań serio, zamiast się nimi bawić i czerpać z nich radość • Nadporządek – o pozytywnej roli chaosu • Nadrealność – o trzymaniu się rzeczywistości, podczas gdy genialne rozwiązania leżą w sferze fantazji i wyobraźni • Nadsumienność – o wadze przypadkowych i luźnych spotkań przy kawie oraz o mocy połączeń horyzontalnych • Nad-cv-izm – o poważnym traktowaniu siebie i podciąganiu swojego obrazu „pod cv”; o braku autoironii, dystansu i zabawy z samego siebie. • Nadnietaneczność – o przełomowej roli muzyki i tańca. • Nadsprytność – o umiejętności cieszenia się sukcesem bez mądralińskiego szukania ukrytych przyczyn. • Nadprofanum – o dopuszczeniu sacrum do naszej pracy.

Fragment pochodzi z książki „Nauczyciel z Polski” Jarka Szulskiego, której premiera odbędzie się 27 stycznia. 

Jarek Szulski – nauczyciel z pasją, współtwórca Akademii Psychologii Przywództwa i autor bestsellerowych powieści „Zdarza się” i „Sor”, powraca z praktycznym poradnikiem i jednocześnie wciągającą opowieścią o miłości do szkoły. Bazując na własnych doświadczeniach, we wzruszający sposób pokazuje drogę dorastania i rozwoju nieco szalonego nauczyciela, dotyka jasnych i ciemnych stron „najpiękniejszego zawodu świata” oraz zachęca do zupełnie nowego kształtowania szkolnej codzienności, tak by każda godzina spędzona z uczniami stała się dla wszystkich niesamowitą przygodą. I udowadnia, że jest to możliwe!