Był covid, mróz, byłam boso, w lekkiej sukience. Nie wzięłam torebki, szczotki do zębów, pieniędzy. Wyszłam, jak stałam. Zgarnęłam tylko kluczyki z szafki, na szczęście miałam swoje auto. A ile kobiet nie ma?
Na szczęście nie musiałam wyciągać też dziecka. A ile kobiet musi to zrobić?
1.
To było po kolejnej awanturze. Krzyczał, że jestem nikim, że do niczego nie potrafię dojść. On, mój życiowy partner, człowiek mający prestiżowy zawód, znajomych, przyjaciół. Ceniony. Dla innych uroczy.
– Naprawdę tak uważasz, jestem nikim? – spytałam.
– Jeszcze się pytasz? Ile razy ci to mówiłem? Głucha jesteś! – odwrócił się i zaczął kroić cebulę. Cebulę. Jak gdyby nigdy nic. Jak zawsze.
Podobno osoba doświadczająca przemocy średnio siedem razy próbuje odejść od partnera, zanim w końcu to zrobi. Wcześniej też próbowałam.
Bo byłam na imprezie ze znajomymi z pracy, napiłam się wina. Wróciłam do domu pełna energii. On siedział przed telewizorem. „Zeszmaciłaś się. Dupy też dałaś?”, „Swędzi cię?”. „Jak ty wyglądasz, jakbyś z rynsztoka wyszłaś”. „Gźiłaś się z nim na klatce?”
To nie był pierwszy taki atak zazdrości. Słyszałam, że zachowuję się, jak dziwka. Noszę za krótką sukienkę, nie tak się nachylam i za bardzo uśmiechnęłam się do sprzedawcy. „Jak sucz. Jakbyś go zapraszała do dymania”.
Wstydziłam się, bo na początku znajomości ta zazdrość mi się podobała. Czułam się ważna. Ile nas, kobiet, wpada w taką pułapkę? Może nie tylko kobiet, bo mężczyźni też doświadczają przemocy, tego dowiedziałam się na terapii. O tym tylko się nie mówi.
Próbowałam też odejść, jak zostawił mnie na środku skrzyżowana, w nocy, w obcym mieście, obcym kraju. Bez telefonu. I portfela. „Histeryzujesz, przecież dałaś radę wrócić. Nie rób z siebie dziecka” – mówił.
I jeszcze wtedy, gdy powiedział, że jestem nieudacznikiem, bo zarabia więcej ode mnie. I ma już dość finansowania fanaberii. „Okradasz mnie” – darł się. A potem mówił, że przecież żartował, moja kasa jest jego, najważniejsze, żeby dobrze poszła mi firma. A ja zapłaciłam jego kartą tylko dlatego, że moja została w domu.
2.
Tamtego dnia, gdy wreszcie odeszłam naprawdę, wsiadłam do auta i pojechałam 300 km do domu ojca i jego partnerki.
– Bije cię? – pytała ona.
– Nie bije, obraża.
– Wszyscy się kłócą, taka jesteś nadwrażliwa – stwierdziła moja macocha.
Była kolejną osobą, która dołożyła kamyk do mojego wora poczucia winy. Przecież to ja jestem zła, beznadziejna. Jestem nikim, prowokuję. Mój partner powtarzał: „Nigdy o nikogo nie byłem tak zazdrosny, przecież nie jestem nienormalny, co ty ze mną robisz”. Grałam w to. Tłumaczyłam, że nic mnie nie swędzi, że kocham tylko jego. Kochałam. Bo miał też dobre momenty, bo pamiętałam to, co najlepsze między nami. Bo mnie nigdy nie uderzył.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że nie trzeba być bitym, żeby czuć się maltretowanym. Latami ukrywałam to, kim się stałam. Że boję się zostawić bałagan w kuchni, bo nazwie mnie brudasem. Że boję się odezwać przy znajomych, bo powie, że nie mam racji, zacznie się ze mnie śmiać, rzuci coś niby żartem. A jak odpowiem, wyjdzie i mnie tam zostawi. A potem przez dwa tygodnie będzie karać mnie milczeniem. Że boję się wybrać w sklepie majonez, który chcę, bo on powie, że to zły majonez, a inny jest lepszy. Że boję się odezwać, bo wszystko może być powodem jego złego nastroju. Że nawet nie mogę odpowiedzieć mu o swojej pracy, bo on i tak wie najlepiej, co powinnam w niej zrobić. A oczywiście, nie robiłam. Nigdy nie zrobię takiej kariery, jakbym mogła, bo go nie słucham. Nigdy nie dojdę tam, gdzie on, bo jestem za słaba.
Ale w jednej rzeczy byłam silna.
W postanowieniu, że pójdę na terapię. Tej nocy, gdy partnerka mojego taty powiedziała, że on przecież mnie nie bije, postanowiłam, że gdzieś się zgłoszę. Bo inaczej zatonę. Wrócę do niego. Po to, by mógł mnie nie szanować bardziej i bardziej. A ja będę się pocieszać, że przecież mnie nie bije. Szczerze, sama nie wiem, czy bym szanowała osobę, która ze mną jest, mimo że traktuję ją, jak gówno.
3.
Terapia. Jeśli myślcie, że to bułka z masłem, to się mylicie. Terapia to bolesny proces i tylko na początku wydaje się miłą, zwyczajną rozmową. Dziesięć osób w różnej sytuacji życiowych. Dziesięć historii. Wśród nas była kobieta doświadczająca przemocy psychicznej ze strony córki, facet uzależniony od kobiety o osobowości narcystycznej, mężczyzna zniszczony przez swojego kochanka. Byliśmy kupkami nieszczęścia, w których pulsowała też złość i poczucie niesprawiedliwości. Jedna dziewczyna, porzucona przez faceta, jeździła pod jego dom, błagała, potem go śledziła. Nakręcała się sama, a rano budziła z takim wstydem, że znów musiała szaleć, żeby zapomnieć.
Wszyscy czuliśmy się winni.
Dlaczego nas to spotkało? Dlaczego jesteśmy tacy słabi, dlaczego jesteśmy nieszanowani. Jakby na te pytania dało się odpowiedzieć…?
Terapia oduczyła mnie myślenia o sobie jako o ofierze. Doświadczałam przemocy psychicznej, ale nie jestem ofiarą. Ofiara to rodzaj stygmatu, nie potrzebujemy jej.
Terapia pokazała mi, że przemoc jest demokratyczna, można spotkać każdego z nas. Wszystkich nas łączyła więź z tym drugim człowiekiem. Oni najczęściej są na początku cudowni. Potrafią dać więcej niż inni. Eskalacja przemocy trwa. Druga osoba zyskuje siłę, my ją tracimy. Nie dam już sobie wmówić, że byłam ułomna, że na to pozwoliłam.
Terapia uświadomiła mi, że z przemocowcem nie ma mediacji. Mediacja zakłada równość, a my nie jesteśmy równi. Ktoś nas nadużywa, stajemy się bezbronni. Jedyne, co trzeba robić to zniknąć, uciąć. Szukać pomocy. Nie spotykać się, nie dawać szansy. To czasem jest po prostu nie tylko walka o wolność, ale o przeżycie.
Terapia pomogła mi przetrawić cały żal, który w sobie miałam. Do siebie, do niego. Do świata. Nagle zobaczyłam, ze nie jestem sama. Każdego dnia wielu z nas doświadcza czegoś złego od bliskich osób. Rzadko potrafimy coś z tym od razu zrobić
W końcu terapia pokazała mi cały mechanizm toksycznego, złego związku. Huśtawki. Zrozumiałam, że miałam prawo doświadczać złości, gniewu, niepewności, braku nadziei. Że mogłam zmieniać zdanie, bo żeby człowiek mógł znieść tego rodzaju przeżycia, uczy się wypierać. Poza tym druga osoba przecież cały czas powtarza: to ty jesteś nienormalna/nienormalny.
Nauczyłam się też nie złościć na innych, którzy jeszcze tkwią w tym mechanizmie. Ja zostawiłam mojego partnera, ale jeden chłopak trwał twardo przy swojej dziewczynie z borderline. Zdradzała go, rzucała się na niego w złości, wyrzucała z domu- wracał. Musiał sam dojrzeć do zmian. Dojrzał, za co też dziękował nam.
4.
Wiem, że są w życiu sytuacje, że już nie widzimy niczego. To jest ten moment, by szukać pomocy. To jedyna rzecz, którą warto dla siebie zrobić. O reszcie pomyśli się później.
Mam dziś nowy dom.
Mam partnera, przy którym jestem sobą.
I jestem w ciąży.
Zawsze można zacząć od nowa.
Ale czasem nie da się zrobić pierwszego kroku samemu. I to też jest okej.