Go to content

Jesteśmy silne, ale z pewnymi rzeczami nie poradzimy sobie same. Nie z przemocą

03.03.2021 KSIAZKI , AUTORKA JUSTYNA MORACZEWSKA , FOT. MARCIN KLABAN

Jeden dzień sprawił, że Justyna postanowiła zakończyć niszczącą ją relację i zacząć budować swoje życie od nowa. Jeden raz, jedno uderzenie. To było rok temu, na początku pandemii, dzięki której też mogła zorientować się, że czas na konkretną rewolucję w jej życiu. Swój przypadek oraz historie innych pięciu kobiet – ofiar przemocy opisała w książce. Z Justyną Moraczewską, dziennikarką, autorką książki „Moja siła“, rozmawiamy o tym, jak wygląda życie po wyjściu z toksycznego związku, o budowaniu własnej wartości, która jest podstawą do stawiania granic i o znalezneniu w sobie siły, dzięki której kobieta może zmierzyć się ze skutkami swojej decyzji.

Książkę „Moja siła” otwiera Twoja historia. Nie tak dramatyczna, jak sama przyznajesz, jak w przypadku Twoich bohaterek, ale jednak to zdarzenie sprzed roku całkowicie zmieniło Twoje życie. Jak na nie patrzysz z perspektywy tego czasu? 

W moim przypadku znamienny był jednorazowy incydent. Nie byłam ofiarą długoletniego przemocowego związku, lub związków, jak bohaterki mojej książki. W każdym razie na pewno nie byłam w związku, w którym regularnie dochodziłoby do znęcania się fizycznego, czy tendencyjnego maltretowania psychicznego. Niewątpliwie jednak tkwiłam przez wiele lat w toksycznej relacji, którą już kilka lat wcześniej należało radykalnie zakończyć. Każdy ma swój próg bólu, każdy ma swoją „ścianę”. Ja mam rzeczywiście niski próg bólu. I jeden raz to za dużo, aż jeden raz, zwłaszcza że to, co się wydarzyło miało miejsce na oczach mojej córki, a nad tym nigdy nie przejdę do porządku dziennego. Co ciekawe spotkałam się z opinią i z pytaniem, czy nie przesadzam mówiąc o przemocy w mojej relacji. Przecież ten raz można jakoś wytłumaczyć. I rzeczywiście złapałam się na tym, że sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Rany, czy ja nie przesadzam? Ale zawahałam się tylko przez chwile. Czas leczy rany i wygasza emocje, ale w moim przypadku nie zmienia postawy. Przemoc to przemoc. Niezależnie od tego czy jest jednorazowym aktem, czy też wielokrotnie powtarzającym się działaniem. We mnie nie ma na nią zgody.

Jakie miałaś refleksje na temat przemocy w rodzinie oraz w jaki sposób myślałaś o ofiarach przemocy, zanim sama jej doświadczyłaś?

Nie będę ukrywać, że to nie było zagadnienie, które spędzało mi sen z powiek. Bo mnie nie dotyczyło bezpośrednio. W mojej najbliższej rodzinie przemocy nie było. W każdym razie ja jej nie doświadczyłam, ani nie byłam świadkiem. Oczywiście moje przekonania należały do obiegowych: przemoc to zjawisko kojarzone z patologicznym środowiskiem, w którym, w
pewien sposób istnieje na nią przyzwolenie. Alkoholizm, bieda, brak wykształcenia to czynniki wpływająca na to, że to, co daleko odbiega od normy, normą się staje. Ofiara przemocy? Jakże słaby trzeba mieć kręgosłup, żeby się nią stać. Jak bardzo trzeba być niezdolnym do stawiania granic. Tak jakoś myślałam. Dzisiaj mam w sobie dużo więcej pokory, a jednocześnie dużo więcej empatii i zrozumienia dla ofiar. Do przemocy dochodzi wszędzie, w każdym środowisku. Niezależnie od statusu materialnego, mechanizmy łączące oprawcę z ofiarą są wszędzie analogiczne, różni się tylko scenografia. Co więcej, tak wszechobecna przemoc psychiczna i emocjonalna, jest najczęściej związana z wysoką inteligencją, bo to dzięki niej oprawca tak zręcznie manipuluje swoją ofiarą. Status społeczny, zajmowane stanowisko i pozycja nie mają znaczenia. Każdy może stać się oprawcą, lub ofiarą.

Jak teraz wygląda Twoje życie?

Sama wychowuję córkę, co nie jest łatwe. To jedna z najtrudniejszych konsekwencji mojej decyzji. Ważne jest to, co podkreślam zresztą w książce: po podjęciu decyzji o zmianie, bardzo konkretnej zmianie w życiu, wcale nie jest lżej. Jest inaczej. Trzeba mieć naprawdę twardy tyłek, żeby momentami nie klęknąć. Bo mitem są opowieści o „świetnie radzących” sobie samotnych matkach. Chyba że mają to szczęście, że mogą liczyć na wsparcie rodziny, na przykład własnych matek, które włączają się czynnie w codzienną pomoc. Nie każda z nas ma to szczęście. Niemniej i tak zrobienie pierwszego kroku daje siłę i wiarę w to, że wszystko jest możliwe. Wykonałam w życiu konkretną rewolucję i nie tylko o zakończenie związku mi chodzi. Tak naprawdę to pociągnęło za sobą cały szereg decyzji dotyczących przewartościowania swojego życia. Bardzo konkretnie zamknęłam jego obszerny rozdział. Sprzedałam mieszkanie, pozbyłam się obciążającego mnie kredytu, całe swoje dotychczasowe życie zapakowałam do 12 kartonów. W sumie niewiele mam, ale jestem wolna. Momentami czuję się jakbym zaczynała wszystko od nowa. I chyba poniekąd tak jest. Kolejnym krokiem jest przeprowadzka latem z Warszawy nad morze, do której się właśnie szykuję.

Czy były momenty, że żałowałaś swojej decyzji?

Jak dotąd nigdy. Ale warte podkreślenia jest to, że ja przez kilka lat funkcjonowałam w wypalonym związku. Kilka prób jego reanimacji zakończyło się fiaskiem. Być może dlatego, że
jedynym argumentem, którego się trzymałam było przekonanie, że moja córka musi mieć pełną rodzinę i obydwoje rodziców, bo inaczej ją unieszczęśliwię. Zapomniałam, że jednocześnie unieszczęśliwiam samą siebie, tym dotkliwiej, im dłużej się oszukuję. Jeżeli czegoś żałuję to tylko tego, że radykalnie nie zakończyłam swojego związku wcześniej. Ale wtedy przypominam sobie, że wszystko ma swój czas, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu jest po coś, że ma cel. Pomimo tego, że najczęściej nie od razu go widać na horyzoncie. Zatem jestem spokojna. Gdyby nie to, co się wydarzyło wtedy, kiedy się wydarzyło, nie powstałaby „Moja siła”.

Na jakim etapie radzenia sobie ze swoją sytuacją, postanowiłaś, że podzielisz się swoją historią i dasz kobietom siłę, aby one też mogły dokonać zmiany w swoim życiu?

Na początku pochłonęły mnie wszystkich czynności, które stały się naturalną konsekwencją mojej decyzji. Byłam zaabsorbowana sprzedażą mieszkania, przeprowadzką i całą masą spraw, które się z tym wszystkim wiązały (niestety w większości nie były przyjemne). Byłam tym wszystkim tak zmęczona, że nawet nie miałam czasu na to, żeby swoją kondycję psychiczną specjalnie analizować. Ale pamietam dokładnie ten poranek (zajrzałam teraz do skrzynki mailowej i to było dokładnie 4 maja zeszłego roku!), kiedy obudziłam się z przekonaniem że muszę napisać książkę o przemocy wobec kobiet. Usiadłam przy komputerze i napisałam maila do wydawnictwa, które wydało moją poprzednią książkę „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X“. Napisałam o tym, jaki mam pomysł na kolejną książkę. Wyznałam, jakie wydarzenie w moim życiu jest tego bezpośrednią przyczyną. Od kiedy ja zaczęłam mówić, o tym co się stało, inne kobiety zaczęły się przede mną otwierać i nagle okazało się, że otworzyłam przysłowiową Puszkę Pandory i że temat domowej przemocy zwłaszcza w czasie pandemii i lockdownu, jest przerażająco wszechobecny, a hasztagi #stayhome #staysafe nabrały dla mnie kompletnie innego znaczenia.

„Moja siła”, Wydawnictwo Słowne (dawniej Burda Książki

W Twojej książce poznajemy historię pięciu kobiet. Znałaś swoje bohaterki wcześniej? Czy trudno było znaleźć osoby, które chciały opowiedzieć o swoich doświadczeniach?

Rzeczywiście, kiedy zaczęłam przygotowania do książki zaczęłam się zastanawiać nad sposobem zdobycie do niej bohaterek. Zanim sprecyzowałam pomysł, jak będę ich szukać, one właściwie znalazły się same. Przez przypadek, podczas rozmowy albo spotkania w zupełnie innej sprawie… Kiedy zaczynałam mówić o mojej intencji napisania książki, okazywało się, że mam przed sobą prawdziwą historię. Historię, o którą tych właśnie kobiet nigdy bym nie podejrzewała. Tak, część z \ nich znałam wcześniej. Ale nie wszystkie. A o dramatach tych z nich, które znałam nie miałam bladego pojęcia. Bo to są historie z gatunku: „W życiu bym nie pomyślała! Ona i przemoc?”. Łatwość z jaką znalazłam bohaterki do książki obrazuje też skalę problemu. Wcale nie musiałam szukać, wybrałam zaledwie 5 historii, a w ciągu miesiąca miałam ich kilkanaście. I to w swoim najbliższym otoczeniu znalazłam większość. A właściwie to historie znalazły mnie. Najważniejsze było to, że wszystkie kobiety chciały się nimi podzielić, żeby pomóc innym przez pokazanie własnej drogi. Rozumiały doskonale intencję i powód, dla którego musi powstać książka. Wiedziały, że nie szukam sensacji, tylko że razem mamy misję. Niezwykle to doceniam, bo to nie było łatwe. Wszystkie poniosły emocjonalne konsekwencje tej decyzji. Otwieranie zabliźnionych ran było bolesne.

Każda historia jest inna. Każda pokazuje inne oblicze przemocy i inny typ oprawcy. Jednak gdybyś mogła podać najczęstsze sygnały występujące w związkach, które powinny zaniepokoić kobiety.

W książce wyróżnione są znaki ostrzegawcze, które nazwałam „alertami“. To są te czerwone latarnie, które zapala nasza kobieca intuicja. Bo niezależnie od rodzaju związku i relacji, my już na samym początku wyczuwamy te momenty, kiedy poważnie powinnyśmy się zaniepokoić i zastanowić nad tym, czy powinnyśmy dalej brnąć w tę relację. Problem polega na tym, że tej swojej intuicji nie zawsze ufamy i często zakupujemy pod dywan to, co i tak eskaluje, narasta i wychodzi często dopiero po wielu latach. Nie ma sygnałów uniwersalnych, ale niektóre są dosyć powszechne i te na pewno powinnyśmy potraktować zawsze poważnie. Po pierwsze: skłonność partnera do agresywnych zachowań pod wpływem alkoholu. W ogóle skłonność do częstych libacji alkoholowych bez limitów, kiedy puszczają lejce. Po drugie: tendencja do kontrolowania, którą na początku związku partner nazywa zdrową zazdrością wynikającą wyłącznie z miłości i troski, a która po jakimś czasie przekształca się w obsesję kontroli manifestującą się na każdym kroku oraz w permanentną inwigilację. Kolejnym „alertem” powinna być tendencja do krytykowania naszych zachowań, kompetencji, wykształcenia czy wyglądu. Ta z czasem przekształca się w upokarzanie i stopniowe obniżanie naszej samooceny. A to w bezpośredni sposób prowadzi do uzależnienia od partnera i nabrania przeświadczenia, że bez niego nie jesteśmy nic warte. A już na pewno na nikogo lepszego i nic lepszego w życiu nie zasługujemy.

Twoje bohaterki mają wiele cech wspólnych. Jakie są najczęstsze przyczyny tego, że ktoś wchodzi w rolę ofiary? Jakie mechanizmy sprawiają, że tak łatwo pozwalamy na przekraczanie swoich granic?

Nie bez powodu każdą z historii moich bohaterek rozpoczynam w ich wczesnym dzieciństwie. To tam tkwi źródło tych powodów. Z jednej strony to nasze wychowywanie na grzeczne
dziewczynki. Nikt nas nie uczył w dzieciństwie wyznaczania granic, mówienia NIE. I to, co najważniejsze, co najbardziej wpływała na nasze późniejsze wybory, to fakt czy wychodzimy z domu zbudowane w poczuciu własnej wartości, czy też niepewne siebie, z ogromnymi deficytami miłości i z przekonaniem, że na miłość musimy sobie zasłużyć. W dorosłym życiu
bierzemy wtedy najdrobniejszy gest za dobrą monetę. Usprawiedliwiamy wszystko i przymykamy oczy na to, co nas rani, bojąc się, że i tak nie zasługujemy na nic lepszego. Dokładnie tak, jak powiedziała to jedna z moich bohaterek: „Pewna siebie i świadoma własnej wartości kobieta nigdy nie pozwoliłaby sobie na związek z takim mężczyzną, a gdyby nawet taki
związek rozpoczęła, to bardzo szybko by go zakończyła.” I tu pojawia się kluczowa refleksja: żeby zbudować zdrowy związek trzeba zacząć od pracy nad samą sobą, często niemożliwej bez efektywnej terapii. A miłości, której tak pożądamy, musimy najpierw poszukać w sobie, zanim będziemy jej szukać w drugim człowieku. Bez miłości do samej siebie, nie ma mowy o zbudowaniu zdrowej relacji z partnerem.

Nie tylko kobiety są ofiarami przemocy. Tymi ofiarami stają się również dzieci. A wiele kobiet trwa w toksycznych relacjach tylko ze względu na dzieci, nie zdając sobie do końca sprawy, jaki wpływ może mieć na nie sytuacja w domu.

To przeświadczenie, że naszym obowiązkiem, podstawowym obowiązkiem kobiety, jest utrzymanie pełnej rodziny, to najpopularniejsza pętla. Trwamy w związku który wyniszcza. A dla dzieci jest negatywnym wzorcem na przyszłość, bo jak później mają stworzyć dobre relacje w dorosłym życiu, jeżeli widzą w jaki sposób rodzice traktują siebie nawzajem, jeżeli widzą w domu brak szacunku, słyszą wulgarne, obraźliwe słowa, są świadkami wybuchów agresji, a w najgorszym przypadku aktów fizycznej przemocy? Dopóki nie zaczęłam pisać książki i słuchać historii kobiet byłam niezwykle radykalna i uważałam, że nie ma absolutnie żadnego wytłumaczenia dla kobiety, która przyzwala na to, żeby z rąk ojca krzywda spotykała jej dziecko, żeby dziecko było bite, poniżane, zastraszane. Dzisiaj wiem, jak wiele mechanizmów rządzi relacją pomiędzy ofiarą i oprawcą wiem, czym jest współuzależnienie i nie feruję tak jednoznacznych wyroków. Niemniej mam nadzieję, że jeżeli matki, które w mojej książce zobaczą lustro, najzwyczajniej się przerażą i znajdą w sobie siłę, żeby przerwać ten krąg przemocy i ratować nie tylko siebie, ale własne dzieci.

Czego nauczyły Cię Twoje rozmówczynie? Która historia poruszyła Cię najbardziej?

Przede wszystkim ich historie są momentami tak niewiarygodne, że gdybym sama ich nie usłyszała, pewnie nie uwierzyłabym, jak wiele może wydarzyć się jednej osobie i z jakich opresji potrafi wyjść. To mi pokazało raz jeszcze, że trzeba być wdzięcznym. Chociażby za dobre dzieciństwo, w którym nie doznaliśmy krzywdy. Każda z historii wywołała we mnie ogromne emocje. Każda dotyka innych obszarów emocji. Każda jest inna. Kiedy myślę, że mam pod górkę i zaczynam czuć żal do losu, odtwarzam sobie to, co przeszły dziewczyny. Bynajmniej nie dla poprawy własnego nastroju, tylko po to, żeby dać sobie samej kopniaka w tyłek: „Naprawdę uważasz, że masz p r o b l e m?!”

Chciałabyś, aby Twoja książkai zmieniła czyjeś życie? 

Z tego co wiem już zmieniła i to niejedno. A zatem w sumie cel został osiągnięty, bo kiedy zaczynałam pracę nad książką powiedziałam sobie: niech dzięki niej uda się zmienić życie
przynajmniej kilku kobiet, a niech jednej, nawet tylko jednej ta książka uratuje życie i już będzie warto. Z taką misją ją pisałam. To się już dzieje. Piszą mi o tym kobiety, które przeczytały „Moją siłę“. Opowiadają mi o swoim życiu i o tym, jak ta książka dodaje im mocy i wiary, że im też się uda, skoro moim bohaterkom się udało. Nie spodziewałam się skali, tym bardziej jestem szczęśliwa i tym bardziej wierzę, że moja praca i poświęcenie były potrzebne. Bo napisanie tej książki, nie będę oszukiwać, bardzo wiele mnie kosztowało.

Tobie bardzo pomogła rodzina. Co poradziłabyś kobietom, które nie mają wsparcia w  najbliższych osobach?

Zawsze w naszym otoczeniu znajdzie się ktoś, komu możemy zaufać, kto jest nam przychylny i kto pomoże. To może być koleżanka, to może być przyjaciółka, to może być lekarz, a nawet szefowa, tak jak w przypadku jednej z bohaterek. Przełożona, która odkryła, że pod długimi rękawami bluzki w upalne dni noszonej do pracy, jej pracownica ukrywa siniaki. Warto znaleźć przynajmniej jedną taką osobę. Na końcu książki podaję też całą listę miejsc, instytucji i fundacji, w których bezpłatnie można zwrócić się o pomoc, również psychologa. Jest też cała masa grup wsparcia działających chociażby na Facebooku. Najgorsze, co można zrobić, to nie mówić nikomu. Jesteśmy silne, ale z pewnymi rzeczami nie poradzimy sobie same. Nie z przemocą.

Jak oceniasz działanie polskiego systemu prawnego w obliczu przemocy domowej?

Nie czuję się kompetentna w tej kwestii. I daleka jestem od jakiekolwiek oceny. W książce bezocenowo przestawiam fakty, na podstawie których każdy zbuduje własną opinię. Mogę tylko wyciągnąć wnioski po tym, co usłyszałam od innych kobiet, wiedząc z czym one się zmierzyły, z czym się zderzyły, jeśli chodzi o działanie systemu. Tyle absurdów, niesprawiedliwości i bezsilności! Najbardziej martwi mnie, że tak wiele nie zależy od samych przepisów, ale od poszczególnych osób, czy to funkcjonariuszy policji, czy prawników i sędziów. Tak wiele zależy od człowieka, który pełni daną funkcję – od jego uprzedzeń, zapatrywań, poglądów i doświadczeń osobistych. Na koniec również od jego płci. A tak być nie powinno.

Justyna Moraczewska – dziennikarka i stylistka od ponad 20 lat związana z mediami dla kobiet. Karierę zaczynała jako stylistka w magazynie „Elle”, a przez kolejne 13 lat pełniła funkcję szefowej działu mody w miesięczniku „Cosmopolitan”. Następnie objęła stanowisko szefowej działu urody w magazynach „In Style” i „Gala”. Zajmowała się również wizerunkiem gwiazd i osób publicznych, kreacją kampanii wizerunkowych marek odzieżowych i stylizacją prezenterów programów telewizyjnych, reklam i pokazów mody. Autorka książki „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X” oraz bloga justpassion.pl, na którym pisze o urodzie, modzie, zdrowym, a przede wszystkim świadomym stylu życia. Fanka sportu, biegaczka. Autorka projektu wspierającego drogę kobiet do samorozwoju i samoakceptacji #piekniejszabedzieszsilniejsza. Zapraszamy na IG: @justpassionblog.

fot. M. Klaban