Masz dosyć tego co tu i teraz. Wyjeżdżasz z pomysłem na nowe życie, na biznes. W nowym mieszkaniu rozpakowujesz kartony. Jesteś anonimowy, ale szybko się aklimatyzujesz, poznajesz nowe ulice, budynki, ludzi. Masz sąsiadów, którzy się do ciebie uśmiechają, którzy mówią „dzień dobry”. Pani w sklepie wie już wie, jaki chleb kupujesz co rano. Ze starszym panem, z którym spotykasz się niemal codziennie w drodze do pracy, dyskutujesz na różne tematy. Ty tłumaczysz, on słucha i odwrotnie. Dobrze ci. Zaczynasz czuć się trochę jak u siebie.
Ale pewnego dnia wychodząc z autobusu ktoś cię szturcha, dostajesz z pięści prosto w twarz, ktoś kopie cię w brzuch, ktoś w głowę… Coś krzyczą, ale do ciebie docierają tylko strzępki samogłosek. Zupełnie nie wiesz, co się dzieje… Próbujesz się podnieść, a ludzie omijają cię szerokim łukiem, nikt nie pomaga, nikt nie wyciąga ręki. Nie rozumiesz, co się stało. Masz nadal portfel, telefon. Nikt nie pyta czy wezwać karetkę, nikt nie dzwoni po policję. Kiedy próbujesz pytającym wzrokiem znaleźć kogoś z tłumu, kto odpowie ci na pytanie „dlaczego?”, każdy spuszcza wzrok, odwraca się i idzie dalej w swoją stronę…
Innego dnia, gdy idziesz ulicą ktoś cię popycha, upadasz. Mija cię grupka młodych chłopaków, śmieją się. Gdzieś już z oddali słyszysz: „wypie*dalaj”, kiedy próbujesz zebrać rozsypane na chodniku jabłka. Dziewczynkę, która chce ci pomóc, mama łapie za rękę i ciągnie na drugą stronę ulicy.
W kolejce w sklepie słyszysz: „się ku*wie delicji zachciało” i już wiesz, że to w twoją stronę. Że każde „spie*dalaj”, „szmato”, „dziwko”, ku*wo” kierowane jest wprost do ciebie.
Ktoś wybija szybę w twoim sklepie, salonie kosmetycznym. Ktoś łamie krzesła w twoim lokalu, obraża ciebie i gości.
Nagle przestajesz być po prostu kimś z osiedla, anonimowym, kto świetnie sobie radzi, kimś kto dobrze poczuł się w obcym przecież dla niego miejscu. Nie jesteś po prostu sąsiadem, kolegą z siłowni, koleżanką z basenu. Przestajesz być kimś z wielu, kimś kto jak inni chodzi po ulicy, robi zakupy, wychodzi do kina.
Próbujesz zrozumieć, co się stało. Dlaczego nagle zaczyna się ciebie traktować jak trędowatego, jak kogoś, kto jest zagrożeniem? Zaczynasz się bać, bo nie wiesz, czy wychodząc wieczorem znowu ktoś cię nie zaczepi, może pod osłoną nocy będzie odważniejszy.
A później dowiadujesz się, że twoją znajomą zgwałcono, czytasz o tym w internecie, a pod artykułem komentarze, że dobrze tej suce, że do gazu z nią, że na stosie palić powinni, że wszystkie powinny zostać potraktowane tak samo, bo na nic więcej nie zasługują, chyba, że zgnić gdzieś na zimnej podłodze.
A przecież nic nie zrobiłaś. Nic nie zmieniłaś.
Ale oni już cię nienawidzą. Już toczą z tobą niewidzialną wojnę, już ostrzą sobie zęby i noże, plują jadem, używają coraz to więcej niewybrednych słów, komentarzy, życzą ci coraz to gorszego.
Dlaczego?
Nie ma znaczenia, czy jesteś:
– „jeb*nym katolem”
– „pojeb*aną feministką”
– „brudasem”
– „ciapatym”
– „liżącym d*pę pisowcem”
– „judaistyczną świnią”
– „sku*wysyńskim lewakiem”
Nie ma znaczenia komu sprzyjasz, z kim sypiasz, skąd pochodzisz, w co wierzysz. I tak w tym kraju znajdzie się ktoś, kto będzie cię nienawidził ze wszystkich sił i myśli swoich. Bo tak. „Bo tak i ch*j”. Bo ktoś sobie coś dopowie, wrzuci cię do jednego worka z tymi, którzy zagrażają bezpieczeństwu, którzy defraudują, zabijają, mordują, gwałcą, okradają. Tak naprawdę, co ich obchodzi, kim jesteś, co myślisz, co czujesz. Gówno ich obchodzi. Oni już i tak wszystko wiedzą. I tak zwyzywają, obrażą, upokorzą, zagrożą.
Wstyd mi. Wstyd mi, bo choć będę krzyczeć, ile sił w płucach, choć będę stukać w klawiaturę, ile sił w palcach, wiem, że to nic nie zmieni. Że odezwał się głos nienawiści, który znajduje wielu wyznawców. Nagle staliśmy się państwem podziału na gorszych i lepszych, na czystych i brudnych, na wierzących i niewierzących, na czarnych i białych. Nagle wielu stało się wyznawcami jedynej i słusznej teorii zero-jedynkowej. Gdzie nie ma nic poza. Nic na granicy, wyjątków, niczego, co można objąć zalanym falą złości i nienawiści rozumem.
Nie chcę brać w tym udziału. Nie chcę się kręcić w tym kole obelg, udowadniania kto ma większą rację, kto na więcej zasługuje i kogo skąd przegonić.
To nie my pamiętamy, dokąd prowadzi nienawiść, podobno każde pokolenie powinno dotknąć koszmaru wojny… My mamy szczęście. Na razie. Aż sami sobie nie skoczymy do gardeł, aż przestaniemy patrzeć sobie w oczy, tylko walić na oślep jak idzie za kolor skóry, za poglądy, za to w kogo wierzymy, bądź nie wierzymy, za to kogo kochamy, a kogo nie w imię jedynej akurat najgłośniej krzyczącej słusznej racji.
Milczenie jest przyzwoleniem. Brak reakcji – akceptacją.
Nie usiądę do stołu z kimś, kto bez jakiejkolwiek refleksji używa słów: „ciapaty”, „brudas”, wyjdę, gdy usłyszę o „jeb*nych katolach”, „lewakach”. Tak, wiem, że na tym, kto mówi, nie zrobi to żadnego wrażenia, ale ja nie chcę w tym uczestniczyć.
Ty też jeszcze nie musisz.