Zaciska mi żołądek i obezwładnia myśli. To stan blisko paraliżowi. Kiedy drętwieją mi ręce, a nogi odmawiają posłuszeństwa. To stan na granicy. Tak. Granica to dobre określenie. Stan na granicy zachowania rozsądku a szaleństwa. Stan, w którym najbardziej skrajne emocje chcą się we mnie rozgościć. A ja zupełnie nie wiem, co z nimi począć.
Zamieszkał we mnie. A przecież go nie zapraszałam. Rozgościł się szukając dla siebie najwygodniejszego miejsca. Zaczaił się, jak do polowania. Ale najpierw uśpił moją czujność. Uśmiechałam się, szłam do przodu, osiągałam cele i nagle poczułam ukłucie. To on gdzieś ze środka dawał mi znak: halo, jestem. Ukłucie. A przecież ja nie lubię się bać. Nie oglądam nawet horrorów czy thrillerów, bo strach, to emocja, której nie chcę w sobie pielęgnować. Nie chcę dać jej wyjść na zewnątrz, nie chcę pozwolić, by uświadomił sobie, jaką może mieć nade mną moc.
Bo strach paraliżuje, zamyka i ogranicza. Strach sprawia, że już nic nie możemy, bo to on przejmuje nad nami kontrolę. To on zawłaszcza sobie prawo do decydowania w naszym imieniu. Jakby to było jego życie.
Więc nie, nie chciałam dać mu prawa do mojego życia. Nie chciałam mu pozwolić na to, by czuł się świetnie w nieswojej skórze. Bezwładna masa, bez kształtu, bez empatii. Egoistyczna. Bo myśli tylko i wyłącznie o sobie, o tym, że musi się karmić mną. Moim lękiem, moją bezsilnością i bezradnością. I moimi myślami.
Nie chciałam się bać. Strach to ta emocja, o której nie chciałam wiedzieć, której nie chciałam poznać. „Niemal wszystko zło na świecie ma źródło w tym, że ktoś się czegoś boi”*, więc ja postanowiłam się nie bać.
Widziałam, jak boją się inni, jak zamykają się na siebie ze strachu. Jak lęk ogranicza ich działania, niweczy wszystko co potrafili osiągnąć, tylko dlatego, że w pewnym momencie pozwolili, by strach kompletnie nimi zawładnął. A on tak lubi. Czeka na swoją okazję. Im bardziej atrakcyjny kąsek, tym dłużej czeka. Dozuje lęki. Takie niby nic. Nazywa to analizą, refleksją, daniem sobie czasu. O tak, bo strach kocha czas. Im dłużej może się w nim poprzeciągać, tym dla niego lepiej. Jest łowcą wytrawnym. On nigdy nie atakuje znienacka, nigdy nagle i tylko na chwilę. On sobie przygotowuje pole do żerowania na długi czas. Obezwładnia krok po kroku, centymetr ciała po centymetrze. Zaciska pętlę na żołądku. Najpierw niepostrzeżenie budzisz się z dziwnym niepokojem. Kompletnie tobie nieznanym.
Ten niepokój wybija cię z codziennego rytmu, starsza się go ignorować nazywasz wytworem wyobraźni, czasami próbujesz sobie przypomnieć sen, który mógł taki stan wywołać. „A to nic takiego”, myślisz, choć trudno ci o tym zapomnieć.
Uciekam przed strachem, najszybciej jak potrafię. Nie chcę, by dotknął mnie swoimi lepiącymi mackami, by mnie zatrzymał, postawił twardą granicę mojego działania. Założył kaganiec na moje myśli.
Boisz się czasem? Boisz się tego, że nic nie jesteś warta? Że to co robisz jest kompletnie pozbawione sensu? Boisz się, że niczego nie osiągniesz, do niczego nie dojdziesz. I boisz się spojrzeć w przeszłość, by nie zobaczyć setki zmarnowanych szans? Boisz się zawalczyć o siebie o marzenia. Nie tu już nawet się nie boisz, tu już nie widzisz sensu, bo jaki to ma sens?
Budzisz się rano z zaciśnięta na żołądku pętlą. Twoje ciało cię boli, ze strachu, który w nim się rozgościł. Nie zawsze to widzisz. Szukasz przyczyny. I pozwalasz mu się karmić brakiem swoich decyzji, wahaniem i podważaniem tego, co sama chcesz zrobić.
A przecież miało być inaczej. Miałaś śmiało iść do przodu z podniesioną głową. Nie zwracać uwagi na drobne niepowodzenia, miałaś wyciągać lekcje z porażek i nie dać się złamać opiniom innych.
Zakpiłaś ze strachu, a on tego bardzo nie lubi. On potrzebuje szacunku, potrzebuje uwagi. On chce być ważny. Najważniejszy. Pozwoliłaś mu na to. Pozwoliłaś, by to on przejął twoje stery. By to on wyznaczał ci drogę, na której masz stać, i tę z której masz zawrócić.
Rośnie w siłę jak potwór, wtedy już trudno go okiełznać. Ale może jeszcze masz szansę, może stoisz przed wyborem: on czy ja, komu pozwolisz kolejny raz zadecydować, czyje szczęście jest dla ciebie ważniejsze – jego, czy twoje własne. Czyją wygodę stawiasz na piedestale – swoją, czy tego lęku, który chce decydować, w którym miejscu twojego życia cię zatrzymać i uczynić sfrustrowaną i nieszczęśliwą.
Strach jest wtedy silny, gdy się go boimy. Gdy wierzymy, że tylko on jest w stanie utrzymać nas w stanie względnego spokoju. Ale ten spokój jest pozorny, bezpieczny na tę chwilę.
Pomyśl, gdzie będziesz za rok? Dwa lata? Będziesz nadal stała przed tą furtką bojąc się przejść, marząc o tym, jak mogłoby być i snując równocześnie podsuwane przez strach najgorsze scenariusze. Chcesz tam stać, chcesz przegrać ze swoim własnym strachem, w porządku.
Pomyśl tylko, gdzie dziś mogłabyś być, gdybyś go oswoiła, nazwała, pogłaskała po głowie i powiedziała: „Cieszę się, że tu jesteś, bo to czyni mnie ostrożną. Ale zapamiętaj, to moje życie, moje decyzje, moje wybory. Tobie nic do tego”. I gdybyś wzięła go za rękę – widzisz, jaki jest mały, i poszła z nim do przodu. Tak jak zawsze chciałaś. Z podniesioną głową i wiarą we własne możliwości.