Go to content

Joanna Sarapata: Nie bójcie się kobiety zaczynać na nowo!

Fot. Piotr Stokłosa

O kryzysach wie już chyba wszystko. Dużo doświadczyła, jeszcze więcej wybaczyła i z uśmiechem idzie dalej. Nieustająco, pomimo ciężkich przeżyć mówi: nie bójcie się kobiety zaczynać na nowo! Dzisiaj wie, że kryzys jest największą lekcją życia i to od niego zaczynają się najbardziej wartościowe decyzje.

Agnieszka Żukowska: Co jest najtrudniejsze w kryzysach? Skąd wziąć siłę, żeby zacząć na nowo?

Joanna Sarapata: Zacznijmy od tego, że nikt nie lubi zmian i sytuacji, w których znowu schodzimy do pozycji ucznia. Jak coś trwa dwadzieścia, trzydzieści lat, mamy poczucie, że panujemy nad tym. Wydaje nam się,  że znamy siebie, partnera, nasze dzieci, w ogóle jesteśmy przekonani, że wszystko wiemy. I nagle przychodzi kryzys. Koronawirus. Wszyscy są zamknięci w jednym  mieszkaniu i okazuje się, że nikt się nie zna.  Po dużych kryzysach, jakie przeszłam w życiu, wiem jedno – znam siebie. I wiem, że mogę na sobie polegać. I wydaje mi się, że gdyby każda kobieta  zastanowiła się, co dla siebie zrobiła, kim jest, co osiągnęła, uwierzyła w siebie i wiedziała,  że może na sobie polegać – przestałaby się bać. A kobiety wiecznie się czegoś boją: boją  się być same, boją się zostać z dziećmi, boją się oceny, boją się partnera… A my sobie świetnie dajemy radę. Świetnie! Tylko jest jedna rzecz – nie można się bać! Nie można słuchać się swoich lęków. A te są różne. Inny jest, kiedy zajadamy się czekoladą, inny kiedy siedzimy i płaczemy, i nie wiemy w ogóle co zrobić. Jest lęk kiedy nic nie możemy wziąć do ust, bo jesteśmy tak przerażeni…

Fot.
Sarapata Art Gallery

Wiem po sobie, bo doświadczyłam. I wiem również, że kiedy jesteśmy przyciśnięci do muru, to przychodzą odpowiedzi. Dlatego, że nie ma wyjścia. Musimy stanąć z problemem face to face. Przeżyłam kilka takich sytuacji w życiu i na pewno jeszcze nie raz przeżyję,  nie obronimy się przed kryzysami, nie zapobiegniemy im.  Myślę, że dla nas, kobiet, największą motywacją są wtedy oczywiście dzieci. Dlatego, że musimy im dać jeść, musimy być przy nich. Dziecko jest jak gąbka i  jeżeli nie jesteśmy stabilne – ono wszystko wchłania, a później w życiu sobie nie radzi. W moim domu rodzice o wszystkim ze mną rozmawiali. Musiałam im wszystko opowiadać, chciałam im wszystko opowiadać. I kiedy zaszłam po raz pierwszy w ciążę, natychmiast powiedziałam rodzicom. Miałam dwadzieścia jeden lat, pierwszy kontakt z mężczyzną – i od razu ciąża.

Wtedy edukacja seksualna nie istniała, nie było środków antykoncepcyjnych, był to temat tabu – nie mówiło się o seksie z rodzicami. Nie, żebym wtedy myślała, że bocian przynosi dzieci, ale ewidentnie tej edukacji brakowało. Mama, która nigdy nie piła alkoholu,  wypiła dwa kieliszki wódki i daliśmy radę! Dlatego dzisiaj trzeba mówić o tej seksualności, bo większość dzieci nie jest nauczona rozmowy z rodzicami i potem są problemy. A każdy problem, jak powtarzała moja mama: trzeba rozwiązać!

Te kryzysy brały się z ogromnej ufności Pani do ludzi, nie każdy rodzi się z cechami męskiego, odważnego rycerza i bierze na klatę, co los przynosi…

Ale mężczyźni nie są rycerzami! Są czasami bardziej wrażliwi, niż kobiety. Wyobraża sobie Pani mężczyznę, który rodzi dziecko? Widziała Pani mężczyznę ciężko chorego, z grypą? To nie jest dzisiaj wzór rycerskości. Oczywiście nie wszyscy są tacy…

Czego nauczyły Panią kryzysy? Już nie jest Pani taka łatwowierna, ufna…

Ale jestem cały czas otwarta. Staram się nie zabić w sobie dziecka, mnie to też jest potrzebne do kreatywności, bo gdybym była zupełnie nieufna, zdystansowana do ludzi, to stałabym się odludkiem, człowiekiem zamkniętym i zgorzkniałym…

Z każdym kryzysem twardniała Pani skóra…

I uczyłam się na nowo. Bo w kryzysach chodzi o to, żebyśmy wyciągali wnioski. Czasami ludzi się potkną, upadną, ale nie wyciągają wniosków, że być może mają złe buty albo idą po złym trotuarze, albo zwyczajnie mogliby przejść na drugą stronę, gdzie jest łatwiejsza droga. Trzeba wyciągać wnioski i uczyć się z kryzysów. Ludzie nie potrafią i nie lubią się przyznawać do błędów. Ja nie mam z tym problemu, bo na tym polega życie. Życie to jest jedna, wielka nauka. Po to chyba tu w ogóle jesteśmy na tym świecie. I albo sobie z tego zdamy sprawę, albo będzie nam się wydawać, ze jesteśmy długowieczni, żyjemy tu i teraz, przywiązani do pieniędzy, do materialnych rzeczy. Ja nie przywiązuję się ani do ludzi, ani do rzeczy materialnych, bo naprawdę sobie zdaję sprawę, z tego, że w jednej chwili można wszystko stracić.

Jak przepracować w sobie ten okres kiedy jest najciężej, kiedy wydaje się, że nic dobrego już na nas nie czeka?

Trzeba nauczyć się pokory i dostrzegać możliwości, dbać o przyjaciół i o ludzi którzy nam pomagają. Wierzę, że nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma nas czegoś nauczyć. Byłam dzieckiem wychowanym w bardzo dobrym domu, miałam wszystko, nawet w czasach komunizmu. Moja mam miała fabrykę, produkowała strzykawki, bardzo dobrze nam się powodziło. W 1974 roku miałam operację na nowotwór w Stanach Zjednoczonych, w latach, gdzie za sto dolarów można było przeżyć cały rok… Do Paryża, na studia,  wyjechałam dziesięć lat później. Byłam bardzo szczęśliwym dzieckiem.  Rodzice nigdy przed niczym mnie nie przestrzegali. Zapewnili mi wszystko, taką solidną podstawę. Pamiętam te dyskusje przy stole, otwartość, swobodę w mówieniu o wszystkich sprawach, o problemach. Zrobiłam dokładnie tak samo z moimi synami – zawsze wiemy, co u nas słychać, co się dzieje w naszym życiu. A wychowywałam ich sama, co nie było i nie jest łatwe dla artystki, bo to jest zawód niestabilny, a i charakter artysty niezależny.

Fot.
Sarapata Art Gallery

I ta wrodzona wrażliwość, ufność… Ktoś mówi, że kupi od Ciebie sto obrazów, które pojadą na Kostarykę, podpisujesz umowy, a potem zostajesz bez grosza i jeszcze wyrzucają Cię z mieszkania… Nigdy tego nie zapomnę, to są naprawdę bardzo silne przeżycia. Zostałam z dwójką dzieci, królikiem i rybkami w akwarium na ulicy… Gdyby mi ktoś dzisiaj powiedział, żebym to jeszcze raz przeżyła – nie chciałabym. Sama się dziwię, jak wytrwałam. Ale z drugiej strony jestem bardzo zadowolona i wdzięczna losowi, że to przeżyłam, bo stałam się  innym człowiekiem. Dostrzegałam tę zmianę, przypatrywałam się jej, nie uciekałam, mówiłam o tym.

Mieszkałam wtedy w Barcelonie. Nie potrafię dzisiaj opisać, jak ja sobie z tym wszystkim dałam radę. Nie potrafię i siebie podziwiam! Do dzisiaj został mi ten podziw, że to przeżyłam, z dwójką dzieci na ulicy, w obcym kraju. Wcale niekoniecznie przychylnym dla ludzi. Katalonia jest przychylna tylko dla siebie. I musi mieć z tego profity.

Pierwsze, co Pani zrobiła na tej ulicy, to…

Nie było czasu na płacz. Jovan, młodszy syn,  chciał do swojego pokoju, a mieliśmy przepiękny, 260 – metrowy apartament, w najlepszej dzielnicy. Znaleźliśmy się na ulicy. Starszy syn akurat pisał maturę, zadzwonił wtedy do taty, do San Tropez i powiedział: „Tato, zostaliśmy bez domu”. I kiedy usłyszałam te słowa, które mówił przez telefon – natychmiast postawiło mnie to do pionu. Do dzisiaj pamiętam. Uruchomiłam w sobie wszystkie pokłady do działania, chodziłam i dopominałam się o swoje u wszystkich,  którym sprzedałam obrazy, a nie zapłacili mi. I tak dopominałam się cały rok, bez żadnego wstydu.  Zmienialiśmy hotele i tylko nam worków przybywało na śmieci, bo w nich  trzymaliśmy rzeczy. Siła  w tym,  żeby dzieci nie ucierpiały, siła rozmów! W szkole Jovana powiedziałam jaka jest sytuacja, mógł chodzić do niej bez problemu, mimo, że to była francuska szkoła prywatna, katolicka.

Starszy syn, Christoph, w tygodniu uczył się i szykował do matury, a w weekendy pracował w kawiarni ”Voulez Vou”. Co weekend przynosił nam pieniądze na życie.  I wtedy wezwała mnie do siebie dyrektorka szkoły francuskiej  i powiedziała przy mnie do Christopha: „Jesteś w wieku, kiedy powinieneś się tylko uczyć, nie pracować. Nie dopuszczę cię do matury !”. I kiedy słyszy się takie słowa, powstaje w człowieku jakaś niebywała siła.  Może to jakiś rodzaj samoobrony, do dzisiaj nie umiem tego nazwać.  I powiedziałam jej wtedy, że mój syn zda maturę, a ona nigdy nie była w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, więc powinna go podziwiać, że się uczy i pracuje, a nie karać. I wtedy mój syn odpowiedział, że nigdy nie zostawiłby swojej rodziny, a pracuje po to, żeby pomóc, bo mu sama nauka  w życiu nic nie da, bo to jest prawdziwa lekcja życia. Byłam z niego bardzo dumna! Postawił się, zdał maturę, dostał się na studia. Zadzwonił potem do mnie, żeby powiedzieć, że odwiedził panią dyrektor z największą satysfakcję w życiu: „ Zdałem maturę, zdałem na studia, a moja rodzina przeżyła – powiedział jej. Te bolesne doświadczenia bardzo wzmocniły naszą trójkę.

Oczywiście nie zawsze mówimy dzieciom o wszystkich złych sprawach, które są naszymi problemami,  ponieważ nie możemy ich dołować, ale wtedy ta szczerość była bardzo potrzebna. Nie było innego wyjścia. Pamiętam, że młodszego syna wtedy, który nie rozumiał, dlaczego mieszkamy w hotelu, zarzucałam zabawkami, wspólnym malowaniem. Miałam taki etap, że kupowałam rysunki dla dzieci w sklepie Disneya i je zamalowywałam. Myślę dzisiaj, że to była moja terapia, realizowana podświadomie. Siedziałam w domu, nie miałam pracy, czekałam na trzydzieści euro dziennie, żeby przeżyć, nie wiedziałam co ze sobą zrobić i … kolorowałam kolorowanki dla dzieci… Dzisiaj kupuje się mandale, zarysowuje, to jest terapia, prawda? To mnie uratowało. A potem nastąpiło otwarcie. Zadzwoniłam do swoich klientów, powiedziałam, ze zostałam okradziona, opowiedziałam całą historię. Po 9. Miesiącach zgłosiłam sprawę na policję, bo cały czas wierzyłam, że ci ludzie zwrócą mi pieniądze. Cały czas. Do samego końca nie byłam świadoma, że byłam autentycznie oszukiwana.

Fot.
Sarapata Art Gallery

 

Sprawy sądowe wygrała Pani wszystkie?

Tak. Pieniędzy ani obrazów nie odzyskałam, wszystko przepisali na swoje rodziny. Wszystko trwało 7 lat, a ja musiałam siedzieć w Barcelonie przez cały czas trwania procesu… Potem stwierdziłam, że już dalej nie będę walczyć o pieniądze, bo nie chciałam wchodzić w tę samą, złą energię. Nie chciałam wracać do tego, co było złe. Chciałam budować wszystko na nowo. To zresztą kolejna moja rada,  przeżyta, przepracowana, dobrze przemyślana – nie wolno się cofać, nie odbudujemy na starych murach.  Proszę sobie wyobrazić, że po latach ponownie trafiłam na oszustów, którzy mnie oszukali na 22 obrazy ale doprowadziłam do procesu, nie dałam się zastraszyć, nie odpuściłam pomimo rad w stylu – „po co ci to”…  Stawałam przed lustrem i mówiłam – wiesz kim jesteś? Nie dałam się!  Poczułam, że mam siłę, wierzyłam w energię, bo uważam, że jeżeli potrafimy słuchać swojej intuicji i  jesteśmy przekonani, że mamy rację – trzeba iść na całość, w ogóle się nie bać. Ani nikogo, ani niczego.

Korzystała Pani z terapii? Jak ładowała Pani baterie, skąd brała siłę…?

Książki. Czytałam książki, ponieważ nie mogłam malować.  Żeby malować, muszę mieć wokół siebie piękno, inaczej malowałabym jak Beksiński, który miał silne, podświadome przeżycia, z tego życia, lub innego, w co zresztą bardzo wierzę. Podobno był miłym człowiekiem ale życie z obrazów miał straszne. Jestem osobą bardzo pozytywną. Kiedy uważam,  że będzie dobrze –  zawsze jest dobrze!  A  jak jest źle, to wyciągam wnioski. Nie ma dla mnie sytuacji bez wyjścia. Jak mój współpracownik powie, że coś jest niemożliwe, to mu udowadniam, że się myli. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Fot.
Sarapata Art Gallery

Ile lat nie malowała Pani?

Wtedy nie malowałam 4 lata, tylko szkicowałam. Żeby malować kolory, trzeba je widzieć. Ale bardzo dużo czytałam. Buddyzm nauczył mnie pokory. I prawdy. To był rodzaj psychoterapii, nie myślałam, że człowiek wchodzi wtedy w trans, tak jak to robię przy malowaniu. Odchodzi od całego świata. Zresztą podobnie jest przy czytaniu książek, kiedy wchodzimy w ich świat. Kiedy czytamy o Maroku, jesteśmy w Maroku,  jeżeli dzisiaj myślę, że jestem na plaży w Barcelonie, to się tam przemieszczam. Jeśli mamy wyobraźnię i nie zamykamy się przed nią, widzimy i czujemy zdecydowanie więcej. Książki uratowały mi życie. Szczególnie książka, którą przywiózł mój mąż, „Moc kabały”. Pamiętam, jak na pytanie, co czyta, odpowiedział, że tego nie zrozumiem. A wiadomo jak takie teksty działają na człowieka! Dałam mu 20 euro za tę książkę, żeby ją tylko zostawił i do dzisiaj jestem wdzięczna za ten przypadek, bo wiele się z niej nauczyłam:  pokory, przyjęcia czegoś bezwarunkowo ale nie,  jako coś, na co nie ma się wpływu, wyciąganie wniosków na przyszłość…  Dlaczego na przykład z moim mężem się nie zgadzam? Dlaczego mamy różne podejście do wychowania dzieci? Bo jesteśmy inni.

Fot. Piotr Stokłosa

Nigdy nie bałam się rozwodów, a dwa razy się rozwodziłam, bo i też nie można całe życie czytać tej samej książki! Ludzie się rozwijają w kompletnie różnych kierunkach i nie trzeba się tego bać. On poszedł w prawo, ja w lewo. Naszym sensem życia jest nasze życie,  a nie naszych mężów, to my piszemy tę książkę, my ją zapisujemy. Ja mam dzisiaj  ogromną satysfakcję!  Pierwszy syn skończył studia we Francji, drugi kończy w Anglii i wszystkiemu podołałam! A jeżeli jest problem, że czegoś w danej chwili nie mogę zrobić, to po prostu o tym mówię. Nie boję się tego. Wpadliśmy w dziwny pęd, że wszystko musimy mieć. I nasze dzieci również.

A to nieprawda. Dzieciom potrzebna jest  przede wszystkim miłość i edukacja. Edukacja dobrze przemyślana, dobre książki, rozmowy, wiara w nie! Mamy do tego wrodzoną intuicję, musimy się słuchać siebie, a nie innych!

A co dzisiaj przed Panią?

Całe życie! Miłość, początek nowych relacji. Tego, czego jestem pewna, a co mówię zawsze moim synom: musicie mieć cel w życiu. Człowiek, który nie ma celu     w życiu i marzeń, umiera. Jak ktoś powie, że to są głupoty, to ja mówię – wszystkie marzenia się spełniają, wszystkie! Tylko trzeba o nich marzyć! Jest takie chińskie przysłowie: Musisz wiedzieć, czego w życiu chcesz, bo wcześniej, czy później to przychodzi, a zdarza się, że jak przychodzi później, to ty już tego nie chcesz… ale to jest!

Bądź mądrą kobietą, weź udział w akcji – #zaczynamODnowa i wygraj wspaniałe nagrody!

O AKCJI

Dwa razy w tygodniu, na naszym profilu na Facebooku będziemy publikować dla Was wyzwania. Każde, absolutnie każde prowadzi nas celu. Niech każdy następny dzień będzie lepszy, pełniejszy, pełen pozytywnej energii i odwagi. Waszej odwagi! Bo jesteście odważne – pora sobie o tym przypomnieć i wziąć sprawy w swoje ręce.

Wykonujcie wyzwania, a w komentarzach do postów piszcie, jak Wam poszło! Na laureatów akcji czekają wyjątkowe nagrody.

Będzie nam szalenie miło, jeśli będziecie z nami częściej, więcej i z pozytywną energią. Bądźmy razem online.

Bawimy się przez cztery tygodnie! Do dzieła.