Wiem, jestem najlepsza – pisze do mnie. Uśmiecham się. – Inni jedzą mi z ręki. Dziesięć lat młodsza, pamiętam ją, gdy nie potrafiła jeszcze nic. Lubiłam ją, fajna młoda dziewczyna, odważna i optymistyczna- jak ja na studiach. – Możecie się uczyć ode mnie – pada. Podnoszę brew. – Wasze pomysły są nudne i stare.- Zapomina chyba dodać „jak wy”. No proszę – myślę. – Jak szybko można stać się kimś lepszym, mieć syndrom Pana Boga.
Nie ona jedna. Można pomyśleć, że to pokoleniowy syndrom pewności siebie i arogancji. Też. My 30-40-latkowie wzrastaliśmy jeszcze w pokorze podarowanej przez czasy, w których żyliśmy i rodziców, którzy śmiałość znali tylko z historii. – Jesteś wicemistrzem – mówił tata a ja pytałam kim jest mistrz. – Nie wiem, córeczko, kim jest, ale pamiętaj, że zawsze możesz go spotkać. – I co z tego? – myślałam pychą 12-latki. – A może ojciec nie ma racji, bo jestem najlepsza na świecie? Dobry kierunek, ale kiedy słyszysz od ukochanego rodzica tysiąc razy to samo, w końcu zapominasz o instynktownej mądrości.
Rozumiem, co miał na myśli. Byłam jedynaczką w domu i bardzo chciał, abym nie była zarozumiała. To słowo jako antonim pokory pojawiało się u nas najczęściej. – Zarozumialcy to głupcy – powtarzał. – Pycha należy do zamkniętych umysłów. Człowiek pyszny przestaje się rozwijać, bo nie inspiruje się innymi ludźmi. I tak dalej. Co prawda to prawda, ale za dużo było tej pokory u mnie w domu, za dużo walki z dziecięcym egocentryzmem, za wiele nakazów, by być jak inni, broń Boże lepszą, pewniejszą siebie. I dzisiaj słucham tej młodej dziewczyny i choć z jednej strony włącza mi się mądrość starca, który rozumie, że to pusty krzyk, a z drugiej zazdrość, że ja bym tak sobie chciała pokrzyczeć czasami do samego zdarcia gardła. Jestem najlepsza! Jestem najlepsza!
Gdzie jest więc granica między traktowaniem pewności siebie jako elementu wysokiej stabilnej samooceny a zwykłym głupkowatym zarozumialstwem, którego bał się mój ojciec. Jak wychowywać dzieci, by miały odwagę sięgać po największe marzenia, ale aby nie wyniosły się bezpodstawnie i głupio ponad innych? I czy jest coś złego w tym, że czujemy się czasami lepsi, że wiemy więcej, osiągamy więcej? Że nam się chce, a innym nie? A nawet jeśli to tylko iluzja, to czy pewność siebie nie powoduje, że inni wierzą w to, co im sprzedajemy? Własną wartość?
Kochać siebie
Szanować. Znać swoją moc. To hasła, które spijamy z poradników. Znajdź swoją wartość. Samoocena w 7 krokach. Poczuć swoją siłę. Uwierz w siebie. Dlaczego samoocena jest tak ważna w życiu?
Po pierwsze
Człowiek jest wolny. Nikt nie jest mu potrzebny do tego, by potwierdzać sensowność jego działań, wyborów, życia. Nie zawiesza się na innych, prosząc o pochwałę, dobre słowo, potwierdzenie, że dobrze zrobił. Czy to jest jajko na miękko czy decyzja o zmianie pracy. Są tacy, dla których inni są jak stałe superego. „Dobrze robisz”. „Źle robisz”. Grzeczna dziewczynka. Grzeczny chłopczyk. Moja przyjaciółka, szefowa w korporacji dzwoni do mnie „Gosia, dlaczego moi podwładni mnie nie szanują?” I za chwilę sobie odpowiada „Dlaczego ja wciąż ustawiam się na równi z nimi? Boję się wymagać. Oczekiwać. Przyznać, że robię to lepiej, dlatego jestem ich menedżerem. Przepraszam nawet, gdy spóźnię się do pracy”.
Po drugie
Umiem być w relacji i nie wchodzi w niszczącą zależność. Nie staje się żebrakiem proszącym o uwagę, uczucie – wychodząc z założenia, że na wszystko musi zasłużyć. To jest najgorsze. Mieć wciąż z tyłu głowy, że musisz zrobić więcej, lepiej, postarać się bardziej. Moja koleżanka zbierała śmiecie wyszarpane z worków przez dzikie koty, a on stał nad nią i wskazywał palcem te, które pominęła. „Czułam się zwycięzcą tego dnia. To poświęcenie sankcjonowało moją ważność w tej relacji. Kto by za niego sprzątał tak jak ja?”. Inna „Czułam się gorsza cały czas. Wymyślałam kolejne sukcesy w swoim życiu, a i tak dawało mi to tylko chwilowe ukojenie. Kiedy odeszłam uświadomiłam siebie, że robiłam wszystko: utrzymywałam nas, kochałam za dwoje i ogarniałam za wszystkich. Dlaczego nie widziałam tego będąc z nim?”. Jeśli człowiek nie czuje swojej siły i wartości w związku, zaczyna czerpać z cudzej. Wydaje mu się, że bez niej nie istnieje. Czując się źle w tej relacji, nie odchodzi, bo boi się, że będzie nikim.
Po trzecie
Czuję się bezpiecznie, bo wie, że może na sobie polegać, że sam dla siebie jest najważniejszym punktem odniesienia, że będąc samemu da sobie radę, bo dawał tysiące razy wcześniej. Nie boi się odchodzić, gdy jest mu źle. Nie boi się urywać kontakty, które są dla niego toksyczne. Ma zawsze gdzie wracać. Poza tym:
Ma odwagę marzyć.
Daje sobie prawo do dumy.
Wie, że zasługuje na miłość.
Nie wstydzi się brać.
Daje wskazówki innym, jak mają go postrzegać.
Daje światu świadectwo, że jest ważny.
Jest strażnikiem swoich granic.
Wie co to godność i rozumiesz jak łatwo ją stracić.
Nie myli mu się empatia z poświęceniem.
Ani też pomaganie z byciem wykorzystywanym.
I wie, że nie zawsze jest wicemistrzem. Są rzeczy, w których jest najlepszy.
Bo rozumie, że czuć się najlepszym nie musi być tym samym, co być najlepszym.
PS. A jak słyszy taką pyszną małolatę, odpisuje jej „ Hej, Mała, cieszę się, że masz się dobrze, ale nie pisz do mnie więcej. Starym, nudnym ludziom zostało mniej czasu, nie lubią go tracić na bezwartościowe znajomości.”