Kiedy większość czasu zajmuje ci kreowanie swojego wizerunku w wirtualnym świecie, trudno wygospodarować chwilę na rozwój osobisty i rzeczywiste stawanie się „kimś”. Gdy w twojej własnej głowie zatraca się granica między tym kim jesteś, a tym jak chcesz być postrzegana zaczyna już być niebezpiecznie. Czy naprawdę nie wyobrażamy już sobie życia bez poddawania się ciągłej ocenie innych, w większości jedynie internetowych znajomych? Po co nam to wszystko?
Bez negatywnych komentarzy, proszę
K. dzień zaczyna od sprawdzenia Facebooka. Zanim wstanie, zanim zrobi sobie kawę i zacznie szykować się do pracy, zawsze spędza jeszcze jakieś 15 minut w łóżku przeglądając ten właśnie portal społecznościowy. A właściwie swój własny profil na tym portalu. Patrzy ile przybyło „lajków” pod wczorajszymi statusami i jakie są komentarze. Dziękuje za te pozytywne (emotikon „smile”), a negatywne ignoruje lub usuwa (zależy od tego jak bardzo nie przypadną jej do gustu, najgorsze są te „ośmieszające”). Przy porannej kawie ogląda profile innych znajomych. O, koleżanka właśnie pochwaliła się dwiema kreskami na teście ciążowym. Można dać „lajka”. I serduszko. Nie, żeby ją to jakoś szczególnie obchodziło. Ale warto dać znać, że się jest, zaznaczyć swoją obecność. Tylko tyle, bo nie ma dziś siły na wymyślenie jakiegoś zabawnego komentarza.
W ciągu dnia, w pracy czasem zmiana statusu. Zdjęcie paznokci w nowym kolorze, uderzających stuk-puk o firmową klawiaturę. Albo oznaczenie koleżanki z pokoju w ulubionym lunch-barze, z krótkim opisem menu. W czasie pracy znów liczy rosnące „lajki” i promuje emotikonem „smile” zasługujące na to komentarze. Byle do 17-tej. Po powrocie do domu K. siada na kanapie i zjada kanapki. Kanapki nie nadają się na Facebooka, nic o tobie nie powiedzą. No chyba tylko tyle, że jesteś całkiem zwyczajna… A nie o to w tym wszystkim chodzi.
Zdjęcie prawdę ci powie… ale nie zawsze przyjemną
Makijaż wyjątkowo dobrze dzisiaj wyszedł, więc K. fotografuje się jeszcze w łazience zanim go zmyje. Zdjęcie przerabia umiejętnie na Instagramie. Trochę inne światło, trochę inaczej wyeksponowana twarz, już lepiej. Można zrobić wrzutkę. „Korpo-gwiazda” podpisuje fotkę K. zostawiając na końcu trzy kropkeczki. Nerwowe oczekiwanie. Przez godzinę marnych kilka lajków. Po 20-tej zaczynają się komentarze. „Piękna”. Emotikon „smile”. „Nic się nie zmieniasz”. Emotikon „smile”. „To naprawdę ty?” Stop. To komplement? Nie wiadomo. Bo może ten komentarz miał oznaczać, że to niemożliwe, żebym mogła wyglądać tak dobrze – zastanawia się K. . Na wszelki wypadek kasuje.
Goniąc „lepszą wersję siebie”
Czy to brak pewności siebie, czy może pustka, którą odczuwamy i brak satysfakcji z naszego życia popychają nas ku „tworzeniu siebie na nowo” na portalach społecznościowych? Skąd bierze się tendencja na pokazywanie się w lepszej, ale nieprawdziwej wersji? Psychologowie nie mają na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
„Z jednej strony osoby o wysokiej, stabilnej samoocenie mogłyby chętniej dzielić się swoimi zdjęciami, bo są odporne na krytykę internautów. Z drugiej jednak strony osoby o niskiej samoocenie mogą jeszcze chętniej angażować się w „samo promocję”, aby podwyższyć swoje mniemanie o sobie – mówi Agnieszka Sorokowska z Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie*.
Czy K. jest niepewna siebie? Raczej nie. W jej firmie na pewno nikt by o niej tak nie powiedział. A sama siebie nie potrafi już ocenić. Musi mieć jakiś punkt odniesienia, czyjąś opinię. Tego nauczyło ją korzystanie z portali społecznościowych. I jeszcze tego, że jak cię widzą inni, tak o sobie myślisz.
Dwa lata temu szerokim echem odbiła się sprawa ukradzionej przez jedną z użytkowniczek Facebooka, tożsamości. Trzydziestolatka kradła zdjęcia z profilu innej osoby, zapisując je na swoim dysku. Następnie nawiązała internetowy romans z nieznajomym mężczyzną. Nie akceptując swojej powierzchowności, ale posiadając bogatą wyobraźnię, zamieniła sobie po prostu ten jeden element na taki, który jej bardziej odpowiadał. Żyła życiem nieświadomej niczego mieszkanki innego miasta. By uwiarygodnić swoją postać, była gotowa na bardzo wiele. Dosłownie stawała się „tą drugą”. Ukradziona tożsamość dawała jej złudne poczucie, że ktoś ją podziwia, docenia, że jest warta uwagi. W rzeczywistości oczywiście podziwiana była postać, którą wykreowała.
Amerykańskie badania* nad facebookowymi wizerunkami obnażają smutną prawdę o współczesnych nas: coraz częściej to jak postrzegamy siebie zależy od tego jak odbiera się nas w przestrzeni wirtualnej, zgodnie z wizerunkiem, który tworzymy, by wpasować się w „jakieś” ramy. To, na ile potrafimy się z tego wyrwać, albo na ile nas to nie dotknie zależy przede wszystkim od jakości naszych relacji z najbliższymi. Na ile są szczere? Czy pozwalamy bliskim na konstruktywną krytykę? Jak często słyszymy od nich wyrazy uznania, podziwu, a przede wszystkim akceptacji?
K. wyrazy podziwu słyszy głównie w pracy, ale to za mało. Nie jest obecnie w żadnym związku, a wolny czas spędza na stawaniu się lepszą wersją siebie. Ale tylko w Internecie. W domowym zaciszu, bez makijażu jest zwyczajną Kaśką.