Go to content

Valérie Perrin: jesteśmy sumą spotkań, sumą ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu

Valérie Perrin:
Valérie Perrin:

Jesteśmy sumą spotkań, które nam się przydarzają. Sumą ludzi, których poznaliśmy, którzy pojawili się w naszym życiu. Każdy z nas ma takiego „przyjaciela”, który wyciąga do nas dłoń, gdy jest nam źle. Kogoś, kto ratuje nas z opresji – mówi Valérie Perrin, autorka książek, m.in. bestsellerowego „Życia Violette”.

Rozmowę z Valérie Perrin, autorką bestsellerów ( Życie Violette, Cudowne lata) o relacjach, ratowaniu dusz i jej misji pisarskiej, prowadzoną przez Agnieszkę Grün-Kierzkowską, na język polski przetłumaczyła Katarzyna Brzezińska-Malec.

Jak czuje się pisarka, której książkami wzruszają się miliony czytelników na całym świecie?

To jest do głębi przejmujące uczucie, też chęć do kontynuowania, pisania kolejnych książek, które zachwycą ludzi. Pójście dalej, w kierunku proponowania jeszcze ciekawszych, bardziej szalonych rzeczy. To uczucie nas niesie, unosimy się niemal nad ziemią, można tak określić stan, kiedy się odnosi taki sukces. Mam wrażenie, że to jest prezent, który dostałam z nieba.
Czuję się trochę jak w bajce ( śmiech). I tak naprawdę chciałabym, żeby to trwało i nie kończyło się, choć równocześnie to powoduje u mnie dużą presję.

Zauważyłam, że w obu pani książkach „ Życie Violette” i „Cudowne lata”, przewija się motyw ochrony zwierząt. Czy zgodzi się pani ze stwierdzeniem, że naszym moralnym obowiązkiem jest otoczenie zwierząt opieką, w tym coraz bardziej zdominowanym przez ludzi świecie?

W świecie zdominowanym przez człowieka, przez terroryzm, w którym trudno skłonić ludzi do dzielenia się z innymi, mamy moralny obowiązek być głosem słabszych. Idziemy w bardzo złym kierunku, ten świat zmierza w złym kierunku i dlatego mamy obowiązek chronić dzieci, osoby starsze, zwierzęta. Oni sami się nie obronią. Takie działanie może jest utopią, ale
trzeba wierzyć w jego sens. W kolejnych wyborach parlamentarnych planuję wspierać partię walczącą o prawa zwierząt, aby zatrzymać to okrucieństwo, które wobec zwierząt dzieje się teraz. Wiem, że wiele osób się z tego śmieje, podważa zasadność obrony zwierząt, twierdząc, że w pierwszej kolejności należy wspierać ludzi. Jednak sami nic nie robią w tym kierunku, nie wspierają ich, to hipokryzja.

W pani powieściach pojawia się postać „przewodnika-ratownika dusz”, który wyciąga bohaterów z opresji ( Sasha uratował Violette, a dla Niny była to Lili). Czy to symboliczny zabieg literacki, czy raczej przypadek?

To jest przemyślany zabieg, jesteśmy sumą spotkań, które nam się przydarzają. Sumą ludzi, których poznaliśmy, którzy pojawili się w naszym życiu. Każdy z nas ma takiego „przyjaciela”, który wyciąga do nas dłoń, gdy jest nam źle. Kogoś, kto ratuje nas z opresji. I zależało mi na stworzeniu takiej właśnie postaci. Chciałam pokazać w moich powieściach „aniołów-
stróżów”, którzy ratują nas, kiedy jesteśmy najgłębiej jak się da, na samym dnie. Chciałam opisać piękno takich spotkań, z pięknymi ludźmi, podającymi pomocną dłoń. Wydaje mi się, że to jest bardzo ważne, aby każdy dostrzegał i doceniał w swoim życiu, takiego anioła stróża.

Słowo „nadzieja” najmocniej rezonuje we mnie, gdy myślę o „Życiu Violette” lub „Cudownych latach”. Czy wierzy pani w terapeutyczną moc książek? Ja tak interpretuję pani twórczość.

Kiedy pisałam „Życie Violette” nie wyobrażałam sobie, że będzie powodować taki odbiór i efekt, jaki obserwuję obecnie. Wielu psychiatrów, psychologów, czy lekarzy nawet zaleca pacjentom czytanie tej książki. Pisząc opierałam się na pewnym paradoksie. Opisuję w moich powieściach miejsca ponure, ciemne, ale o dziwo, pojawia się tam światło! Z tych mrocznych
miejsc emanuje coś pozytywnego, „bije” z nich światło nadziei, dlatego doceniają książkę specjaliści i lekarze. Natomiast nie był to zabieg przemyślany. Nie planowałam napisania książki działającej terapeutycznie.

Jestem pisarką, opisuję życie, sytuacje radosne i smutne, taki jest mój cel. Fascynuje mnie to, jak toczy się życie ludzi, którzy wydają się zwykli. W tej
zwykłości jest magia, to jest tak naprawdę niezwykłe i urzekające.

Poprzez losy bohaterów pokazuje pani czytelnikom radość wynikającą z codzienności. Czy chciała pani coś tym podkreślić, przekazać istotne przesłanie na temat życia?

„Życie Violette” napisałam w 2018 r., a stało się bardzo popularne w 2020, kiedy był lockdown. Wszyscy zostali zamknięci w domach i poszukiwali takich wartości trwałych, czegoś podstawowego, prostego. To było im potrzebne, dawało poczucie bezpieczeństwa. Moja powieść okazała się wtedy najczęściej czytaną we Francji i we Włoszech. Gdy świat się zatrzymał, żeby dać nam coś do zrozumienia, zobaczyliśmy, że te cztery samochody i pięć domów, jakie niektórzy mają, nie są źródłem szczęścia. Rzeczy materialne tak naprawdę nie uszczęśliwiają. Życie Violette, skromne z powodu niskiej pensji, obfituje w bogactwo doznań.

Gdy rozmawia z księdzem o filozofii lub pije porto z odwiedzającymi groby bliskich, albo częstuje ich kawą i herbatą. Violette cieszyła uprawa ogrodu i jego plony, ogród w pewnym sensie ratuje jej życie. Proste życie jest bardziej wartościowe, niż miliony na rachunku w banku. Ludzie w pandemii chcieli odzyskać prostotę życia, cieszyć się smakami i zapachami, jak w dzieciństwie, które jest kwintesencją małych przyjemności zapamiętywanych na całe życie. Chodzi o odzyskanie radości z prostych rzeczy, małych spraw o dużej wadze i wartości.

Jestem wzruszona…
Dotyka pani w swojej twórczości literackiej tematu tożsamości. Czy pani zdaniem informacja o tzw. „korzeniach”: pochodzeniu, przodkach, rodzinie ma wpływ na kształtowanie się naszej tożsamości i przebieg życia?

W różnych powieściach podchodzę różnie do tego tematu. Nie będę mówić tu o powieści, która nie ukazała się jeszcze w Polsce.

Czekamy!

(śmiech) Jeśli chodzi o Violette, która urodziła się we Francji jako „X”, czyli nie zna swoich rodziców, ona sobie nie zadaje tego pytania. Nie chce wiedzieć, kim była jej matka, ojciec, po prostu przyjmuje sytuację, uznaje, że jej życie takie po prostu jest. Położna po porodzie położyła ją na kaloryferze, gdy była fioletowo sina i dlatego otrzymała imię Violette. Zmieniały się rodziny zastępcze, w których dorastała, upływał czas, ale to nie miało znaczenia. Violette „rodzi się” tak naprawdę, gdy spotyka swojego przyszłego męża, Philippa Toussainta. To są jej korzenie i rodzina: mąż, ukochana córka, później przyjaciel Sasha. 

Z kolei Nina całe życie, już od dzieciństwa zastanawia się, dlaczego mama ją zostawiła, kim był jej ojciec, dlaczego została przez nich porzucona. Podkrada dziadkowi- listonoszowi listy, czyta je z nadzieją, że trafi wreszcie na taki, który jej wszystko wyjaśni.

Adriena wychowuje tylko matka, a Etienne mieszka z obojgiem rodziców, ale czuje się mniej kochany przez ojca. To są różne aspekty korzeni i relacji rodzinnych. Myślę, że chcemy wiedzieć skąd pochodzimy i co nas tak naprawdę ukształtowało. Czy byli to rodzice, czy też napotkani później różni ludzie. Chcemy wiedzieć, co zadecydowało o naszym życiu.

Myślę, że ten brak przypadkowości, wiedza o tym, kim i skąd jesteśmy, daje nam poczucie bezpieczeństwa.

Tak, z pewnością daje nam to poczucie bezpieczeństwa. Świadczy o tym choćby fakt, że bardzo wiele adoptowanych osób, poszukuje swoich biologicznych rodziców. Zwraca się do urzędu miasta we Francji w sprawie swoich akt, takiej teczki, w której można zostawić liścik lub informację dla dziecka. I te osoby, nawet wychowywane w szczęśliwych rodzinach zastępczych, po osiągnieciu pełnoletności najczęściej i tak chcą wiedzieć, skąd pochodzą, kim byli rodzice. Myślą o ojcu, matce, zastanawiają się, czy nie minęli ich kiedyś przypadkiem na ulicy. Violette nie interesuje się przeszłością, ale Nina żyje z nadzieją odkrycia prawdy.

Etienne przynosi kiedyś Ninie zdjęcie z czasów szkolnych jego matki, na którym również jest jej matka. To było jedyne zdjęcie matki, jakie miała Nina.

Stworzyła pani ciepłe, pełne nadziei i humoru, czułe i refleksyjne, moim zdaniem, opowieści. Czy ze względu na ten charakter można nazwać je literaturą kobiecą?

Rzeczywiście wiele osób tak twierdzi ( śmiech). Chociaż akurat w „Cudownych latach” występują dwie główne postaci męskie. Czytelnicy lubią się identyfikować, utożsamiać się z bohaterami, więc raczej nie do końca można nazwać tę powieść literaturą kobiecą.

Jeśli chodzi o powieść „Życie Violette”, została wydana w 2018 r. w okładce z elementami różu i zieleni, która zupełnie nie przyciągała mężczyzn. Książka ukazała się w lutym, a we wrześniu 2018r. podpisywałam książki w księgarni w Nancy i okazało się, że bardzo wielu mężczyzn przyszło po autograf. Dowiedziałam się, że to ich żony, owszem, kupiły książki, ale
powiedziały im, że muszą koniecznie je przeczytać! I rzeczywiście zrobili to, przeczytali powieść i spodobała się im bardzo. To świadczy jednak o uniwersalnym charakterze moich książek.

Ja pisałam książki dla wszystkich, dla kobiet i mężczyzn. Myślę, że początkowo mogły wprowadzać w błąd kobiece okładki moich książek. Kojarzyły się z typową literaturą kobiecą i tak były odbierane. Choć uważam, że były piękne i miłe w dotyku (śmiech).

Aktualne wydania polskie, z ptakami, są minimalistyczne i też bardzo mi się podobają. Okładka książki jest bardzo ważna, odgrywa podstawową rolę w pierwszym wrażeniu, często decyduje czy sięgniemy po daną książkę.

Valérie Perrin
Valérie Perrin

Zaskoczył, ale i spodobał mi się bardzo podział na „szafę letnią i zimową” u Violette. Nie traktuję tego jednak dosłownie. Ciekawi mnie, czy ten podział ma związek z pojęciem „bycia sobą”?

Myślę, że to nie do końca dotyczy „bycia sobą”. Violette jest osobą kolorową, trochę dziwaczną, ekscentryczną, zwariowaną. Gdy przebrała się za białą damę, żeby przestraszyć hałasujące na cmentarzu dzieciaki, pokazuje, że potrafi być naprawdę szalona. Zakładając pod służbowy uniform różowe elementy garderoby, chce powiedzieć śmierci: hej, nie boję się ciebie! Kpię sobie z ciebie, w sercu jestem radosna, jest we mnie życie!

Violette jest sobą, czuje się wolna w swoich intymnych, pomalowanych w pastelowych barwach pomieszczeniach. W części służbowej jest w czerni, bo tego wymaga profesjonalne zachowanie i szacunek wobec rodziny zmarłych.

Jest pani po raz pierwszy w Polsce. Jakie są pani wrażenia podczas tej wizyty? Czy coś szczególnie zwróciło pani uwagę?

Tak naprawdę jeszcze niczego nie widziałam! Do Warszawy przyjechałam wczoraj wieczorem, bardzo późno, spałam w hotelu, a już rano miałam pierwszy wywiad. Potem wsiadłyśmy do pociągu w kierunku Krakowa, dobrze, że jechałam akurat pociągiem, bo przynajmniej mogłam zobaczyć za oknem pejzaże. Potem szybko, pod parasolem, bo padał deszcz, przeszłyśmy z dworca do hotelu i to co rzuciło mi się w oczy, to piękno architektury w Krakowie. Mam nadzieję, że uda mi się coś jeszcze zobaczyć. Dziś na razie same wywiady, a potem spotkanie autorskie z czytelnikami.

Na koniec chciałam prosić o przekaz do kobiet w Polsce, co chciałaby im pani powiedzieć?

O ile dobrze zrozumiałam, przyjeżdżając do Polski, trzy tygodnie temu były u was wybory i 75% społeczeństwa opowiedziało się za demokracją. I właśnie chciałam powiedzieć, że jesteście wspaniali, że wybraliście wolność, demokrację, rozmowę i dialog!

Zwracam się do kobiet – walczcie dalej o to, żeby ta demokracja była. Walczcie o niezależność od ojców, mężów, to nie zawsze jest łatwe, ale trzeba podjąć próbę i walczyć. Pracujcie, uczcie się, kształcie się, to jest bardzo ważne, żeby być niezależnym. I wychowujcie w ten sposób swoje dzieci, córki i synów. Żeby byli wolni i wolne, żeby pracowali, wzajemnie o siebie dbali. To jest najważniejsze!

Dziękuję za wzruszającą rozmowę. Czekamy z niecierpliwością na kolejne przekłady pani książek.