O nowym życiu, po przebytej chorobie, która zweryfikowała niemal wszystko, opowiada Wiesława Rybicka-Bogusz, Prezeska Regionu Mazowsze Stowarzyszenia Kobiety w Centrum, aktywistka społeczna i wolontariuszka, autorka książki „Urodziłam siebie”, w której opisuje swoją przemianę. Rozmawia Agnieszka Grün-Kierzkowska
Jakie to uczucie, gdy rodzimy się powtórnie? Czy życie ma wtedy inny smak?
Ja się po prostu na nowo narodziłam! Poznaje wszystkie smaki jeszcze raz, doceniam każdą minutę. Czuję, jakbym czekałam na te moje 57 lat całe życie. Nigdy nie było mi tak dobrze ze sobą, jak teraz. Ja siebie po prostu bardzo lubię! Lubię swoje niedoskonałości ciała, już przestałam się ciągle odchudzać i walczyć o wymodelowaną figurę. Te moje „narodziny” spowodowały, że jestem zupełnie inną kobietą. Taką kochającą siebie i swoje życie.
Oczywiście nadal kocham wszystkich moich najbliższych, ale doceniam wreszcie siebie jako jednostkę. Lubię „pobyć sama”, wyjść samotnie na spacer lub do restauracji, czego do tej pory nie robiłam. Nabrałam niesamowitej mocy, dzięki książce zobaczyłam, że moje słowa są dla ludzi ważne i mają wpływ również na ich życie. Po moich „narodzinach” zmieniły się też nasze relacje rodzinne, moje córki są ze mnie dumne, a mąż często powtarza na wykładach, że żonę odmieniło napisanie książki. To jest zupełnie inne życie, chciałabym, aby to 57 lat trwało i trwało…I aby mnie nie dosięgnęło znowu poczucie bezradności, bo cudownie czuję się z tą mocą sprawczą, chcę działać jak najdłużej. Cieszy mnie ta siła, potrafię już zakończyć toksyczne dla mnie relacje, zamknąć drzwi od sytuacji, które mnie ograniczają. Czuję, że żyję tak, jak żyć chciałam zawsze.
Mówiłaś, że choroba zweryfikowała wiele spraw w Twoim życiu. Co to oznacza dla Ciebie?
Może to zabrzmi, jak szaleństwo, ale jestem wdzięczna losowi, że dotknęła mnie ta straszna choroba. Dostałam ważny znak, że nic nie jest wieczne i wszystko może się zdarzyć. Nabrałam pokory wobec własnego życia i zdrowia. Zrozumiałam, że nie jestem niezniszczalna i również mnie może się przydarzyć taki dramat zdrowotny. Zainteresowałam się zdrowiem członków mojej rodziny, szperałam w genetycznych uwarunkowaniach i dowiedziałam się o wielu przypadkach zachorowań na udar, które doprowadziły do niepełnosprawności, niektóre nawet zakończyły się śmiercią. Uważam, że dzisiaj dzięki temu jestem silniejsza.
Przeszłam ciężką drogę od choroby do odzyskania sprawności i powrotu do normalnego życia. Na przekór wszystkim, którzy nie dawali mi szans. Ci, którzy wcześniej „postawili na mnie krzyżyk”, opowiadają o cudzie zdrowotnym i podają mój przypadek, jako przykład determinacji i niesamowitej siły. Ja kocham życie i poprzez tę walkę udowodniłam to! Choroba pokazała mi, że nie mogę lekceważyć sygnałów wysyłanych przez organizm. I nie powinnam ich wypierać, tylko zatrzymać się i wysłuchać, co mają mi do powiedzenia. Życie w pędzie, stres, brak czasu na odpoczynek i regenerację, to wszystko sprawiło, że stanęłam w miejscu, gdy nagle zatrzymała mnie ciężka choroba.
Nie potrafiłam zachować balansu pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym, można powiedzieć, że wciąż byłam w napięciu działania. Pochłonięta kolejnymi wyzwaniami, nie chciałam się cieszyć z urlopowego lenistwa i wykorzystywałam go na planowanie kolejnych działań. A mózg potrzebuje resetu, każdą baterię trzeba co jakiś czas naładować, by nie wyładowała się do końca…
Niestety nadal mam problemy z nadmiernym angażowaniem się. Nie potrafię pracować „na pół gwizdka”, albo coś robię dobrze, albo wcale. Mój perfekcjonizm jest uciążliwy, ale nauczyłam się odpuszczania pewnych tematów. Potrafię już dokonać selekcji i zrezygnować z sytuacji, które nie są dla mnie najważniejsze. Choroba nauczyła mnie też troski o siebie, do tej pory pełniłam role opiekuńcze wobec wszystkich dookoła, zapominając o sobie samej. Ten czas był dla mnie ważną i pouczającą lekcją, dzięki której zrozumiałam, że nikt nie jest w stanie tak dobrze zatroszczyć się o mnie, jak ja sama.
Napisałaś w swojej książce, że działania z Kobietami w Centrum są Twoim katharsis. Opowiesz o tym?
Od zawsze byłam aktywistką, już w szkole podstawowej, a potem w liceum, na studiach i wreszcie w dorosłym już życiu, angażowałam się w wiele projektów. Ale tak naprawdę żadna z tych sytuacji nie była do końca „moja”. Wciąż czułam jakiś niedosyt, podświadomie wiedziałam, że ta właściwa działalność jest jeszcze przede mną. Kiedy po raz pierwszy poszłam na spotkanie Kobiet w Centrum, jesienią 2021 roku, poczułam niesamowite uczucie bliskości ze słowami Magdaleny Sobkowiak-Czarneckiej Prezeski Zarządu Stowarzyszenia Kobiety w Centrum. I wiedziałam, że to jest właśnie to! Właściwe miejsce, dziewczyny, z którymi rozumiem się bez słów i inicjatywy, w których czuję sens. W stowarzyszeniu odkryłam w sobie moc sprawczą do działań, o których zawsze marzyłam, ale się ich bałam. Wtedy też spotkałam życzliwe kobiety, które dały mi ogrom wsparcia, dzięki czemu z niebywałą siłą ruszyłam do przodu! Oczyszcza mnie ta kooperacja i niesamowite wzajemne zrozumienie, szacunek i akceptacja różnorodności. Oddając siebie i swój czas, otrzymuję w zamian atencję i możliwość rozwoju.
Jak siostrzeństwo odmieniło Twoje życie? Wspominałaś, że słowo „siostra” nabrało innego znaczenia.
Nigdy na przestrzeni dwóch lat nie poznałabym tak wielu kobiet, gdybym nie wstąpiła do Stowarzyszenia! Tych napotkanych, z którymi mijam się na warsztatach i spotkaniach było już kilka tysięcy. To dla mnie niesamowita przygoda, tak wiele relacji z kobietami, ta więź siostrzana…
Siostrzeństwa, takiego partnerskiego, musiałam się nauczyć. Pokonałam swoją blokadę utkaną z lęku przed utratą samodzielności i niezależności. Nauczyłam się przyjmowania pomocy, wdzięczności, serdecznego wsparcia i zaufania. Do tej pory, jako siostra, jedynie oddawałam coś od siebie, w zamian nie otrzymując nic lub naprawdę niewiele… Słowo siostra nabrało innego znaczenia, bo zrozumiałam, że siostry dając siebie, nie oczekując nic w zamian, dostają ciepło od innych sióstr. A siostrzeństwo to magiczna wymiana dobra, a nie transakcja z oczekiwaniami.
Powiedziałaś, że Stowarzyszenie Kobiety w Centrum to Twoja druga rodzina, taka z wyboru, a nie „przydzielona losowo” przez życie. Czy to oznacza, że między Wami istnieją tak silne więzi, jak w relacjach rodzinnych?
Odkryłam w sobie zdolność do zjednywania kobiet we wspólnych działaniach. Spędzamy ze sobą tak dużo czasu, że Stowarzyszenie stało się naszym drugim domem. Kiedy łączy nas tak wiele spraw, wyzwala się tyle emocji, w naturalny sposób pojawia się więź. Mogę śmiało nazwać Kobiety w Centrum swoją drugą rodziną! I jak w prawdziwej rodzinie: radość przeplata się ze smutkiem, nie zawsze panuje zgoda. Czasami się spieramy, za to w piękny sposób, zawsze z szacunkiem i ciekawością wysłuchujemy swojego zdania. Dbamy o regularne spotkania, często kilkudniowe, rozmawiamy wtedy o swoich sprawach i zastanawiamy się, jakiego wsparcia możemy jeszcze sobie wzajemnie udzielić. Mamy też czas na wspólny relaks, nic tak nie buduje więzi, jak wspólne spędzanie czasu w miłym aranżu natury.
Lubimy swoje towarzystwo i dajemy też sobie przestrzeń, jeśli któraś z nas poczuje się chwilowo przeciążona lub wypalona, czekamy cierpliwie aż zechce wrócić do nas. Niczego nie rozwiązujemy siłowo, Stowarzyszenie działa na stuprocentowej otwartości i dobrowolności. Staramy się budować naprawdę dobre i czyste relacje, nie unikamy rozmowy o problemach, wszystko rozwiązujemy na bieżąco. Po prostu dbamy o siebie, jak w prawdziwej rodzinie.
Jesteś Przewodniczką dla wielu kobiet, które dziękują Ci za twoją działalność na spotkaniach, podczas warsztatów czy pisząc pozytywne komentarze na Twoim profilu FB. Jak rozumiesz swoją rolę liderki?
Dla mnie najważniejsze jest, aby być autentyczną i pokazującą prawdziwe emocje. Dziś, gdy opowiadam o swojej chorobie i przemianie po niej, na spotkaniach, czy w swojej książce, pokazuję przede wszystkim siebie, żywy przykład potwierdzający tezę, że wszystko jest możliwe. Według prawideł medycyny byłam przypadkiem beznadziejnym, a jednak przeżyłam. Zawalczyłam o siebie, a stawką było moje życie! Odniosłam zwycięstwo nad swoimi lękami, słabościami, bezradnością najbliższych. Pokonałam nie tylko reperkusje udaru, ale i depresję, która wciągała mnie w swoje mroczne kręgi. Wiedziałam, że nikt nie jest w stanie mi pomóc, jeśli nie odnajdę w sobie chęci życia i pokładów siły do walki. Jestem dumna, że mogę przewodniczyć tak dużej grupie kobiet. Mam poczucie sprawczości, pożyteczności dla innych. Mogę powiedzieć, że dzięki temu nabieram jeszcze większej ochoty i siły do działania. Pióra w moich skrzydłach ( przyp. red. symboliczne skrzydła, z którymi fotografują się kobiety zrzeszone w Stowarzyszeniu Kobiety w Centrum) są coraz bujniejsze i mocniejsze. Czuję, że uniosą mnie jeszcze wyżej, więc wyznaczam sobie nowe wyższe cele do zdobycia. Jestem innowacyjna, zwracam uwagę na zmieniający się świat wokół nas, staram się swoją odwagą zachęcać inne dziewczyny do rozwoju. Lubię motywować do działania, to mnie cieszy.
Oprócz funkcji Prezeski Regionu Mazowsze w Stowarzyszeniu Kobiety w Centrum, jesteś ambasadorką Różowego Patrolu i zajmujesz się profilaktyką zdrowia. Co inspiruje Cię do działania? Skąd te pokłady energii w Tobie?
Dobre pytanie, sama nie wiem, skąd mam tyle energii! ( śmiech). Inspiruje mnie rozmowa, często dyskutujemy z mężem na różne tematy, interesuje mnie perspektywa męska, lubię zestawić zdanie innych osób ze swoim pomysłem, który mi się przyśnił lub przyszedł do mnie przy porannej kawie.
W mojej działalności najważniejszy jest dla mnie sens. Chcę, aby to miało wymierny efekt, nie cieszą mnie puste deklaracje. Pikniki, eventy są miłe, ale odczuwam duże zapotrzebowanie społeczne na konkretną pomoc. Czy to jest zbiórka odzieży dla mężczyzn z noclegowni, czy nauka samobadania piersi, zawsze efektem końcowym jest namacalne wsparcie. Wartościowe i mądre działania są motorem dla mnie, dają mi siłę i chęć do dalszej pracy na rzecz innych.
Jestem bardzo dumna z faktu, że zaproponowano mi firmowanie moim wizerunkiem tak ważnej społecznie akcji, jaką jest Różowy Patrol. Gdy jeździmy z fantomami do tych wszystkich małych miejscowości, w których nie ma gabinetów ginekologicznych, gdzie mieszkają kobiety, które badają się raz na 5, 10 lat, mam poczucie sprawczości. Pokazujemy im, jak mogą same zadbać o siebie, dzięki czemu być może unikną chorób. Budujemy świadomość, która mamy nadzieję, zakiełkuje u tych kobiet zmianą stylu życia i innym traktowaniem własnego zdrowia.
Jestem ambasadorką profilaktyki raka piersi Różowy Patrol, zależy mi na edukacji kobiet. Moim marzeniem jest dotarcie z profilaktyką zdrowotną do każdego zakątka Polski. Na początku marca będę uczestniczyć w IX Europejskim Kongresie Samorządów, jako panelistka w dyskusji: „ Ochrona zdrowia poza aglomeracjami. Podnosząc jakość, zapobiegając wykluczeniu”. Będę mówić o wykluczeniach związanych z miejscem zamieszkania, o nierównym dostępie do służby zdrowia i konieczności organizacji podobnych akcji, które docierają do miejsc bez placówek medycznych.
Dużo czasu poświęcasz na edukację prozdrowotną seniorów i osób z niepełnosprawnościami. Dlaczego ten temat jest dla Ciebie ważny?
Jako liderka chcę być także głosem osób niewidocznych społecznie, dyskryminowanych. Bardzo bliskie są mi pojęcia równości i godności. Uważam, że każdy człowiek ma prawo do traktowania z szacunkiem i uwagą. Walczę o prawa osób starszych, często dotkniętych niepełnosprawnością, bo znam uczucie bezradności, które im towarzyszy w codzienności. Gdy byłam chora czułam się taka „niewidzialna”, podobnie jak seniorzy, których odsyła się na margines życia, jakby przeszkadzali.
Jestem gotowa walczyć o lepszą przyszłość dla osób starszych i słabszych, bo każdego z nas dotknie kiedyś palec starości. Wierzę, że możemy nauczyć się nowej jakości życia. Wszystko zależy od nas samych.
Piszesz w swojej książce: Być kobietą oznacza mieć misję. Jaka jest Twoja misja?
Moja misja jest związana z dodawaniem kobietom odwagi, budowaniem u nich poczucia bezpieczeństwa, pewności siebie. Kobiety, które są niezależne, wspierające się wzajemnie, są po prostu wolne i szczęśliwe. Nie muszą nikomu niczego udowadniać, są pewne swojej wartości. Chciałabym pomóc kobietom dokręcać śrubki w ich wnętrzu, na poziomie mentalnym,
duchowym, emocjonalnym, aby mogły dobrze funkcjonować realizując program własnego życia.
Twoje motto brzmi: „Nauczyłam się, że wciąż muszę się wiele nauczyć”. Słyszę w tych słowach głęboką dojrzałość, ale i pokorę. Czy to oznacza, że wciąż jesteś w samorozwoju?
Droga zawodowa, którą podążam, to proces. Jestem w niekończącym się rozwoju, tak jak życie wciąż się zmienia, ciągle zaskakuje nas nowymi tematami i sytuacjami. Staram się podążać za tym, co mnie spotyka, czerpać z nowych doświadczeń, uczę się siebie i ludzi. A to, co się dzieje, przenika moją rzeczywistość i nie mogę postawić kropki w dowolnym momencie. Kocham to, co robię, czuję się spełnioną kobietą. Ale mam jeszcze wielki apetyt na życie! ( śmiech)
Wiesława Rybicka-Bogusz zawodowo związana z sektorem ochrony zdrowia. Od 25 lat działa jako aktywistka społeczna i wolontariuszka w Stowarzyszeniu chorych na Alzheimera.
Od lat zaangażowana w działania na rzecz kobiet, równości i dialogu. Organizatorka debat i warsztatów dotyczących praw kobiet. Ekspertka, panelistka konferencji oraz wydarzeń krajowych i międzynarodowych m.in. Festiwalu Dobrej Energii czy Europejskiego Kongresu Samorządów.
Autorka książki „Urodziłam siebie”. Prezeska Regionu Mazowsze Stowarzyszenia Kobiety w Centrum.